Выбрать главу

- Wszedł mi pan w drogę 4 stycznia - oznajmił. - 23 stycznia udało się panu przeszkodzić mi. Już w pierwszej połowie lutego był pan dla mnie poważnym utrapieniem. Pod koniec marca całkowicie pokrzyżował mi pan plany, a teraz, pod koniec kwietnia, za sprawą pańskich nieustannych prześladowań wisi nade mną poważna groźba pozbawienia wolności. Ta sytuacja staje się nie do zniesienia.

- Chce pan coś zasugerować? - spytałem.

- Musi pan zostawić mnie w spokoju, panie Holmes - rzekł, kiwając powoli głową. -Naprawdę musi pan to zrobić. Wie pan o tym.

- Po poniedziałku - odparłem.

- No, no - powiedział. - Jestem pewien, że człowiek o pańskiej inteligencji musi wiedzieć, że z tej sytuacji może wyniknąć tylko jedno. Powinien się pan wycofać. Tak pan namieszał, że teraz pozostaje nam tylko jedna możliwość. Było dla mnie wspaniałą intelektualną rozrywką przyglądać się panu, gdy zmagał się on z tą sprawą, i muszę szczerze przyznać, że byłoby mi bardzo przykro, gdybym był zmuszony posunąć się do jakichś skrajnych rozwiązań. Uśmiecha się pan, sir, ale zapewniam pana, że mówię szczerze.

- Niebezpieczeństwo jest częścią mojego zawodu - zauważyłem.

- To nie niebezpieczeństwo - odparł. - To nieuchronne zniszczenie. Nie stanął pan na drodze jednemu człowiekowi, lecz potężnej organizacji, z której ogromnego zasięgu, mimo całego pańskiego sprytu i inteligencji, nie zdaje pan sobie nawet sprawy. Musi się pan usunąć z drogi, panie Holmes, albo zostanie pan zmiażdżony.

- Obawiam się - odparłem, wstając - że z powodu naszej miłej rozmowy zaniedbałem pewną ważną sprawę, która czeka na mnie gdzie indziej.

Również wstał i spojrzał na mnie bez słowa, smutno potrząsając głową.

- No cóż - odezwał się w końcu. - Szkoda, ale zrobiłem co mogłem. Znam każdy pański ruch. Przed poniedziałkiem nie jest mi pan w stanie w żaden sposób zaszkodzić. To był pojedynek pomiędzy panem a mną, panie Holmes. Ma pan nadzieję wsadzić mnie za kratki, ale proszę mi wierzyć, ja nigdy tam nie trafię. Ma pan nadzieję mnie pokonać. Zapewniam pana, że to się panu nigdy nie uda. Jeśli jest pan na tyle przebiegły, by doprowadzić mnie do zguby, to proszę mi wierzyć, zginie pan razem ze mną.

- Jestem zaszczycony pańskimi komplementami, panie Moriarty - odparłem. - Pozwoli pan, że też panu coś powiem. Dla dobra publicznego z radością zgodziłbym się na to drugie,

gdybym był przekonanym o tym pierwszym.

- Mogę obiecać panu to drugie. Pierwsze - nie - warknął w odpowiedzi, po czym odwrócił się do mnie zgarbionymi plecami i wyszedł, rozglądając się i mrugając oczyma.

Taka była moja dziwna rozmowa z profesorem Moriartym. Muszę przyznać, że pozostało mi po niej wyjątkowo przykre wrażenie. Ten jego cichy spokojny ton zawierał w sobie takie poczucie pewności, że ktoś, kto próbowałby mnie po prostu brutalnie zastraszyć, nigdy nie osiągnąłby podobnego efektu. Oczywiście zapytasz mnie: „Czemu nie poprosić policji o ochronę?”. Otóż dlatego, że jestem pewien, iż cios spadnie z rąk jego agentów. Mam bardzo mocne dowody na to, że właśnie tak się stanie.

- Nastawano już na twoje życie?

- Mój drogi Watsonie, profesor Moriarty jest typem człowieka, który nie zasypia gruszek w popiele. Wyszedłem z domu około południa, aby załatwić pewną sprawę na Oxford Street. Gdy skręciłem za róg i skierowałem się Bentinck Street w stronę skrzyżowania z Welbeck Street, spostrzegłem zbliżający się z zawrotną prędkością dwukonny powóz, który tylko mignął mi przed oczyma. W ostatniej chwili uskoczyłem na chodnik: uratowały mnie ułamki sekund. Powóz skręcił w Marylebone Lane i w jednej chwili zniknął. Po tym wydarzeniu, Watsonie, trzymałem się już chodnika, jednak gdy szedłem Vere Street, z dachu jednego z domów spadła cegła i roztrzaskała się na kawałki tuż pod moimi stopami. Wezwałem policję, przeszukano tę okolicę. Na dachu była sterta kamieni i cegieł przygotowanych do wykorzystania podczas remontu, a oni próbowali mi wmówić, że wiatr strącił jedną z nich. Oczywiście wiedziałem, że jest inaczej, niczego jednak nie byłem w stanie udowodnić. Po tym wydarzeniu wziąłem dorożkę i pojechałem do mieszkania mojego brata na Pall Mall, gdzie spędziłem resztę dnia. Następnie chciałem zajrzeć do ciebie, ale po drodze zaatakował mnie jakiś zbir z pałką. Powaliłem go i oddałem w ręce policji. Mogę ci jednak zagwarantować, że nigdy nie zostanie wykryty żaden związek pomiędzy tym dżentelmenem, o którego przednie zęby otarłem sobie kostki u ręki, a przechodzącym wkrótce na emeryturę nauczycielem matematyki, który, jak przypuszczam, rozwiązuje właśnie na tablicy jakieś zadania dziesięć mil stąd. Nie dziw się więc, Watsonie, że pierwsze, co zrobiłem po wejściu do twojego mieszkania, to zamknąłem okiennice; teraz pozwól mi, proszę, opuścić twój dom jakimś mniej rzucającym się w oczy wyjściem niż frontowe drzwi.

Często podziwiałem odwagę mojego towarzysza, jednak nigdy tak bardzo jak teraz, gdy siedział, spokojnie wyliczając serię incydentów, które musiały sprawić, że jego dzień zmienił się w istny koszmar.

- Przenocujesz tutaj? - spytałem.

- Nie, przyjacielu. Mógłbyś się przekonać, że jestem bardzo niebezpiecznym gościem. Mam swoje plany, i wszystko będzie dobrze. Sprawy zaszły już tak daleko, że będą posuwać się naprzód bez mojej pomocy, przynajmniej jeśli chodzi o samo aresztowanie. Moja obecność będzie jednak konieczna, aby go skazać. Jest zatem oczywiste, że nie mogę zrobić nic lepszego, niż wyjechać gdzieś na te kilka dni, jakie muszą jeszcze upłynąć, nim policja będzie w stanie swobodnie działać. Tak więc zrobiłbyś mi ogromną przyjemność, gdybyś zechciał wybrać się ze mną na kontynent.

- Nie mam ostatnio zbyt wielu pacjentów - odparłem. - No i mam sąsiada, który chętnie mnie zastąpi. Chętnie z tobą pojadę.

- I byłbyś gotów wyjechać jutro rano?

- Jeśli to będzie konieczne.

- O tak, bezwzględnie. W takim razie, mój drogi Watsonie, przekażę ci pewne instrukcje. Bardzo cię proszę, zastosuj się do nich co do joty, bo teraz jesteś po mojej stronie w grze przeciwko najbystrzejszemu łotrowi i najpotężniejszemu syndykatowi przestępców w całej Europie. A teraz słuchaj! Cały bagaż, jaki zamierzasz zabrać, wyślesz dziś w nocy przez zaufanego posłańca na Victoria Station. Nie podawaj na nim adresu. Rano poślesz po dorożkę, wyraźnie zaznaczając swojemu posłańcowi, by nie brał ani pierwszej, ani drugiej, która się nawinie. Wskoczysz do tej dorożki i pojedziesz na Strand, wysiądziesz przy bazarze Lowther Arcade. Podasz dorożkarzowi adres na kartce papieru i poprosisz, aby jej nie wyrzucał. Przygotuj wcześniej pieniądze dla niego. Gdy tylko dorożka się zatrzyma, pobiegnij przez Arcade, tak wyliczając czas, byś dotarł na druga stronę piętnaście po dziewiątej. Znajdziesz tam niewielki powozik czekający przy krawężniku. Stangretem będzie jegomość w ciężkiej czarnej pelerynie z obszytym na czerwono kołnierzykiem. Wsiądziesz do tego powozu i dotrzesz do Victoria Station w takim czasie, by zdążyć na Continental Express.

- Gdzie się spotkamy?

- Na stacji. Drugi wagon pierwszej klasy od przodu, przedział będzie zarezerwowany tylko dla nas.

- W takim razie zobaczymy się w pociągu?

- Tak.

Na próżno prosiłem Holmesa, by został na noc. Było dla mnie oczywistym, iż uważa, że może sprowadzić kłopoty na dom, pod którego dachem się znajduje, i że to właśnie przeświadczenie skłoniło go do wyjścia. Pospiesznie wypowiadając kilka słów co do naszych jutrzejszych planów, podniósł się i wyszedł ze mną do ogrodu, po czym przeskoczył przez mur na Mortimer Street, natychmiast zagwizdał na dorożkę i usłyszałem, jak odjeżdża.

Rano zastosowałem się do instrukcji Holmesa. Zamówiłem dorożkę, zachowując wszelkie środki ostrożności, aby nie wybrać podstawionej przez naszych wrogów, i natychmiast po śniadaniu udałem się na Lowther Arcade. Przebiegłem rynek najszybciej jak potrafiłem i odnalazłem czekający na mnie jednokonny powóz z niezwykle masywnym stangretem, owiniętym ciemną peleryną. Gdy tylko wskoczyłem do środka, zaciął konia batem i ruszyliśmy w kierunku Victoria Station. Kiedy wysiadłem, woźnica zawrócił powóz i pomknął ulicą, nawet na mnie nie spojrzawszy.