Lady Brackenstall leżała na tej samej kanapie, wyglądała jednak lepiej niż przedtem. Pokojówka weszła razem z nami i zaczęła ponownie przemywać siniec na czole swej pani.
- Mam nadzieję - powiedziała dama - że nie przyszliście, panowie, po to, by znów mnie przesłuchiwać?
- Nie - odpowiedział Holmes swym najłagodniejszym tonem. - Nie zamierzam przysparzać pani niepotrzebnych trosk, lady Brackenstall, pragnę jedynie ułatwić jej życie, gdyż nie mam wątpliwości, że wiele pani przeszła. Jeśli potraktuje mnie pani jak przyjaciela i mi zaufa, przekona się, że jej nie zawiodę.
- Co mam zrobić?
- Powiedzieć prawdę.
- Panie Holmes!
- Nie, nie, lady Brackenstall, to nic nie da. Być może słyszała pani, jaką cieszę się sławą. Stawiam ją na szali, twierdząc, że pani historia jest całkowicie zmyślona.
- Jest pan bezczelny! - wykrzyknęła Theresa. - Czy chce pan powiedzieć, że moja panienka kłamie?
Holmes podniósł się z krzesła.
- Czy pani nie ma mi nic do powiedzenia?
- Powiedziałam panu wszystko.
- Proszę się zastanowić, lady Brackenstall. Czy nie lepiej byłoby mówić szczerze?
Zauważyłem, że piękna dama się waha; następnie jakaś nowa myśl sprawiła, że jej rysy
zastygły:
- Powiedziałam panu wszystko, co wiem.
Holmes wziął swój kapelusz i wzruszył ramionami.
- Przykro mi - stwierdził.
Nie mówiąc ani słowa, wyszliśmy z pokoju i po chwili opuściliśmy dom. W parku znajdowała się sadzawka, mój przyjaciel zaprowadził mnie do niej. Sadzawka była zamarznięta, wyrąbano w niej jednak przerębel dla samotnego łabędzia. Holmes przyjrzał mu się, po czym udaliśmy się do stróżówki. Tam Sherlock napisał krótki liścik do Stanleya Hopkinsa i zostawił go dozorcy.
- Może mam rację, może nie, ale musimy zrobić coś dla naszego przyjaciela policjanta, by uzasadnić naszą drugą wizytę - stwierdził. - Nie zamierzam jeszcze zdradzać mu naszej tajemnicy. Musimy najpierw złożyć wizytę w biurze spółki, która zarządza liniami z Adelajdy do Southampton; jeśli dobrze pamiętam, znajduje się ono na końcu ulicy Pall Mall. Pomiędzy Południową Australią i Anglią kursuje jeszcze jedna linia parowców, ale zaczniemy od tej większej.
Wizytówka Holmesa, przesłana do kierownika biura, zwróciła na nas jego uwagę, i mój przyjaciel szybko uzyskał wszystkie potrzebne mu informacje. W czerwcu 1895 roku do macierzystego portu przybił tylko jeden statek tej linii „Rock of Gibraltar”, największa i najlepsza jednostka. Na liście pasażerów widniały nazwiska panny Fraser z Adelajdy i jej pokojówki. Obecnie statek był w drodze do Australii i znajdował się na południe od Kanału Sueskiego. Płynęli na nim ci sami oficerowie co w roku 1895. Wyjątek stanowił pierwszy oficer
Jack Crocker, który został mianowany kapitanem. Miał on objąć komendę nad nowym statkiem „Bass Rock”, odpływającym za dwa dni z Southampton. Crocker mieszkał w Sydenham; tego ranka miał przybyć po instrukcje. Holmes nie zamierzał czekać na niego, ale chciał się dowiedzieć czegoś więcej o charakterze kapitana i przebiegu jego służby.
Był dzielnym marynarzem. Żaden oficer we flocie nie dorastał mu do pięt. Był opanowany i niezawodny podczas służby, ale poza pokładem statku zachowywał się straceńczo, jak szaleniec. Był porywczy i pobudliwy, ale też lojalny, uczciwy i życzliwy. Tak można było streścić informacje, które Holmes otrzymał w biurze spółki przewozowej. Stamtąd pojechaliśmy do Scotland Yardu, ale nie wszedł do środka, tylko siedział w dorożce z marsową miną, zatopiony w myślach. W końcu udaliśmy się do urzędu telegraficznego przy Charing Cross; Sherlock wysłał stamtąd wiadomość, po czym wreszcie skierowaliśmy się na Baker Street.
- Nie, nie mogłem tego zrobić, Watsonie - powiedział, kiedy znów znaleźliśmy się w salonie. - Gdyby wydano nakaz, nie byłoby dla niego ratunku. Mam wrażenie, że kilka razy w trakcie mojej kariery poczyniłem większą szkodę, wykrywając sprawcę, niż on - popełniając przestępstwo. Jestem teraz ostrożny, wolę zmagać się z angielskim prawem, a nie z własnym sumieniem. Zanim zaczniemy działać, musimy dowiedzieć się nieco więcej.
Przed wieczorem złożył nam wizytę inspektor Stanley Hopkins. Nie był uradowany.
- Pan chyba jest czarodziejem, panie Holmes. Naprawdę, czasem wydaje mi się, że posiada pan nadludzkie zdolności. Skąd, u diaska, wiedział pan, że skradzione srebra znajdują się na dnie sadzawki?
- Nie wiedziałem.
- Ale poradził mi pan to sprawdzić.
- Zatem dostał pan moją wiadomość?
- Tak.
- Bardzo się cieszę, że panu pomogłem.
- Ależ wcale mi pan nie pomógł! Jedynie jeszcze bardziej skomplikował całą sprawę. Co to za złodzieje, którzy kradną srebra, a później wrzucają je do najbliższej sadzawki?
- Niewątpliwie było to zachowanie dość nietypowe. Oparłem się jedynie na przypuszczeniu, że srebra zabrała osoba, która ich nie potrzebowała, zrobiła jedynie po to, by zmylić trop, i w związku z tym pragnęła jak najszybciej się ich pozbyć.
- Ale skąd taka teoria?
- Uznałem, że to możliwe. Kiedy złodzieje wyszli przez przeszklone drzwi, zobaczyli tuż przed sobą przerębel. Czy można wymarzyć lepszą skrytkę?
- Ach, a więc chodzi o ukrycie łupu! To już lepiej! - wykrzyknął Stanley Hopkins. - Tak, tak, teraz wszystko rozumiem! Było wcześnie, drogą przejeżdżali ludzie, rabusie bali się, by nikt nie zobaczył ich ze srebrem, więc zatopili je w sadzawce i zamierzali wrócić po nie, kiedy będzie tu spokojniej. Znakomicie, panie Holmes. To lepszy pomysł niż ten z fałszywym tropem.
- Otóż to. Stworzył pan znakomitą teorię. Nie ulega wątpliwości, że moje pomysły były szalone, musi pan jednak przyznać, że dzięki nim udało się odnaleźć srebra.
- Tak, tak, proszę pana. To wyłącznie pańska zasługa. Mam jednak poważny problem.
- Problem?
- Tak, panie Holmes. Gang Randallów został aresztowany dziś rano w Nowym Jorku.
- A niech mnie, Hopkins! To przeczy pańskiej teorii, że wczoraj w nocy popełnili morderstwo w Kent.
- Przekreśla ją, panie Holmes, całkowicie ją przekreśla. Są jednak inne trzyosobowe gangi, a może to jakaś nowa szajka, nieznana jeszcze policji.
- Owszem, to całkiem możliwe. Co takiego, już pan idzie?
- Tak, panie Holmes, nie spocznę, póki nie rozgryzę tej sprawy do końca. Rozumiem, że nie ma pan dla mnie żadnych wskazówek?
- Jedną już panu dałem.
- Jaką?
- Cóż, zasugerowałem fałszywy trop.
- Ale dlaczego, panie Holmes, dlaczego?
- Oto jest pytanie. Polecam jednak tę kwestię pańskiej uwadze. Może się pan przekonać, że nie jest pozbawiona sensu. Nie zostanie pan na kolację? Cóż, w takim razie do widzenia i proszę informować nas o postępach w sprawie.