- Oto, co myślę - powiedział. - Wiem, że każde słowo jest prawdą, gdyż nie powiedział pan niemal niczego, o czym bym nie wiedział. Jedynie akrobata lub marynarz mógł dostać się do sznura, opierając się na wsporniku, a tylko marynarz mógł zawiązać te węzły, którymi przymocowano sznur do krzesła. Dama jedynie raz miała kontakt z marynarzami podczas podróży do Anglii; chodziło ponadto o kogoś z jej klasy społecznej, gdyż próbowała osłaniać tę osobę, wskazując tym samym, że ją kocha. Widzi pan, jak łatwo mi było do pana dotrzeć, kiedy raz wpadłem na pański ślad.
- Wydawało mi się, że policja nigdy nie przejrzy naszego planu.
- I z tego, co wiem, nie przejrzała. Niech pan słucha, kapitanie Crocker, to bardzo poważna sprawa, jestem jednak skłonny przyznać, że działał pan pod największą presją, jakiej może kiedykolwiek zostać poddany mężczyzna. Nie wiem, czy pańskie postępowanie o działanie w obronie własnej zostanie uznane za uzasadnione. O tym powinna rozstrzygnąć ława przysięgłych. Współczuję jednak panu bardzo i obiecuję, że jeśli zniknie pan w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin, nikt nie będzie pana zatrzymywał.
- A później wszystko wyjdzie na jaw?
- Niewątpliwie.
Marynarz zaczerwienił się z gniewu.
- Jak można składać mężczyźnie taką propozycję? Znam się na prawie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że Mary w takim przypadku zostanie uznana za wspólniczkę. Czy sądzi pan, że mógłbym zostawić ją samą z tym wszystkim i dać drapaka? Nie, proszę pana, ze mną niech robią, co chcą, ale, na litość boską, panie Holmes, niech pan znajdzie jakiś sposób, by Mary nie poszła pod sąd!
Holmes po raz drugi podał marynarzowi rękę.
- Poddawałem pana próbom i przeszedł pan wszystkie. Biorę na siebie wielką odpowiedzialność; dałem Hopkinsowi wyraźne wskazówki, a jeśli nie będzie chciał z nich skorzystać, nic więcej nie mogę dla niego zrobić. Kapitanie Crocker, postąpimy zgodnie z literą prawa. Pan jest oskarżonym, Watsonie, ty wystąpisz jako ława przysięgłych: nigdy nie spotkałem człowieka, który lepiej by się do tego nadawał. Ja będę sędzią. A teraz, panowie przysięgli, wysłuchaliście zeznań. Czy waszym zdaniem oskarżony jest winny czy niewinny?
- Niewinny, panie sędzio - odpowiedziałem.
- Vox populi, vox Dei. Kapitanie Crocker, niniejszym uniewinniam pana. Jeśli nie zostanie w tej sprawie oskarżona niewinna osoba, nie musi się pan mnie obawiać. Proszę wrócić do tej damy za rok, i niech wasza przyszłość zaświadczy o tym, że dziś w nocy wydaliśmy sprawiedliwy wyrok!
8 Bitwy pod Marengo i Waterloo stoczył Napoleon Bonaparte. Pierwszą z nich, mimo zagrożenia porażką, wygrał, w drugiej poniósł ostateczną klęskę (przyp. tłum.)
Rozdział trzynasty
Chciałem zakończyć opowiadanie o dokonaniach mego przyjaciela Sherlocka Holmesa na Abbey Grange bynajmniej nie ze względu na brak materiałów, mam bowiem zapiski setek spraw, o których nigdy nie wspominałem, ani z uwagi na słabnące zainteresowanie czytelników szczególną osobowością i niezwykłymi metodami działania tego wyjątkowego człowieka. Przyczyną była niechęć, jaką okazywał Holmes wobec wydawania drukiem kolejnych opisów jego przygód. Dopóki uprawiał swój zawód, opowieści o jego sukcesach miały dla niego pewną wartość praktyczną, ale odkąd na zawsze wyjechał z Londynu do Sussex Downs, by poświęcić się nauce i pszczelarstwu, znienawidził sławę i stanowczo zażądał, bym uszanował bezwzględnie jego życzenia w tej kwestii. Dopiero kiedy obiecałem mu, że opublikuję Drugą plamę po upływie stosownego czasu, i wykazałem, że uzasadnione jest zakończenie długiej serii opowiadań o jego przygodach relacją z najważniejszej sprawy międzynarodowej, jaką kiedykolwiek prowadził, udało mi się uzyskać jego zgodę na podanie do publicznej wiadomości opowieści o tym zdarzeniu, nie zawierającej wszystkich szczegółów. Jeśli pewne fragmenty mego opisu wydarzeń będą dla czytelnika niejasne, proszę, by mieli oni na względzie ważne powody, dla których musiałem zachować powściągliwość.
W roku, którego tu nie uściślę, pewnego wtorkowego jesiennego ranka odwiedziło nas w naszym skromnym mieszkaniu przy Baker Street dwóch gości, których nazwiska znane są w całej Europie. Jednym z nich był surowy wyniosły dominujący mężczyzna o przenikliwym wzroku, lord Bellinger, dwukrotny premier Wielkiej Brytanii. Drugi z dżentelmenów, smagły, elegancki, o wyrazistej twarzy, który dopiero wchodził w wiek średni, obdarzony był wszelkimi zaletami ciała i umysłu, rozpoznałem w nim sekretarza do spraw europejskich Trelawneya Hope’a, najbardziej obiecującego męża stanu w naszym kraju. Mężczyźni siedzieli obok siebie na zarzuconej papierami kanapie, a ich przygnębione zaniepokojone twarze wyraźnie świadczyły o tym, że przybyli w ważnej i pilnej sprawie. Szczupłe ręce premiera poznaczone niebieskimi żyłkami były zaciśnięte na rączce parasolki z kości słoniowej, a jego wychudzona ascetyczna twarz spoglądała ponuro to na Holmesa, to na mnie. Sekretarz do spraw europejskich nerwowo szarpał wąsy i bawił się dewizką od zegarka:
- Panie Holmes, kiedy tylko odkryłem zniknięcie dokumentu, dziś rano o ósmej, natychmiast powiadomiłem o tym premiera. To on zaproponował, byśmy przyszli do pana.
- Czy zgłosili to panowie na policji?
- Nie, proszę pana - powiedział premier szybko z właściwym sobie zdecydowaniem. -Nie zrobiliśmy tego i nie możemy tego zrobić. Poinformowanie policji niechybnie doprowadziłoby wcześniej czy później do ujawnienia treści dokumentu. Zależy nam bardzo na tym, by tego uniknąć.
- Dlaczego?
- Dokument, o którym mowa, jest tak ważny, że ujawnienie jego treści mogłoby bardzo łatwo - mogę wręcz stwierdzić, że niemal na pewno - doprowadzić do poważnych konfliktów na skalę europejską. Nie będzie przesadą, gdy powiem, że mogłoby to wywołać wojnę. Jeśli nie da się odzyskać dokumentu w tajemnicy, można w ogóle z tego zrezygnować, gdyż osoby, które go przejęły, chcą, by jego treść trafiła do publicznej wiadomości.
- Rozumiem. Panie Hope, będę zobowiązany, jeżeli pan szczegółowo przedstawi okoliczności zniknięcia dokumentu.
- Nie zajmie to wiele czasu. List (był to bowiem list od zagranicznego korespondenta) nadszedł sześć dni temu. Był tak ważny, że nie mogłem zostawić go w sejfie w pracy, lecz co wieczór zabierałem ze sobą do domu, do Whitehall Terrace. W domu trzymałem go w zamkniętej czerwonej teczce9. Jestem pewien, że był tam wczoraj wieczorem. Przebierając się do kolacji, otworzyłem teczkę i sprawdziłem, czy jest on w środku. Dziś rano już go nie było. Teczka znajdowała się przez całą noc obok szklanki z wodą na szafce nocnej. Mamy z żoną lekki sen. Oboje jesteśmy gotowi przysiąc, że nikt nie mógł wejść do pokoju w nocy. A jednak, jak mówiłem, dokument zniknął.
- O której jadł pan kolację?
- O wpół do ósmej.
- O której pan się położył?
- Żona pojechała do teatru. Czekałem na nią. Byliśmy w sypialni o wpół do dwunastej.
- Czyli przez cztery godziny nikt teczki nie strzegł?
- Do tego pokoju jedynie pokojówce wolno wchodzić w godzinach rannych; mój lokaj i służąca mojej żony mają tam dostęp tylko przez pozostałą część dnia. Oboje pracują u nas od dawna i cieszą się naszym zaufaniem. Żadne z nich nie wiedziało, że w teczce znajdują się dokumenty cenniejsze niż te, które zwykle przynoszę z biura.
- Kto wiedział o liście?
- Nikt w całym domu.
- A pańska żona?
- Nie, proszę pana. Nic nie powiedziałem żonie do chwili, gdy dziś rano zauważyłem, że dokument zniknął.
Premier pokiwał głową z uznaniem.
- Od dawna wiem, jak ważne są dla pana powinności wobec państwa - powiedział. -Jestem przekonany, że w przypadku tak ważkiej tajemnicy poczucie obowiązku bierze górę nad sprawami osobistymi.