- Jaka szkoda! Mógłby rzucić nieco światła na to, co wydaje nam się tak nieprzeniknione. Jeżeli jednak chodzi o pańskie dociekania, to jeśli w jakikolwiek sposób mógłbym okazać się pomocny, ufam, że pan się do mnie zwróci. Gdybym się dowiedział, jakie są pańskie podejrzenia, lub poznał sposób, w jaki planuje pan prowadzić to śledztwo, być może mógłbym w czymś pomóc albo coś doradzić, nawet w tej chwili.
- Zapewniam pana, że przybyłem tu po prostu z wizytą do mojego przyjaciela, sir Henry’ego, i że nie jest mi potrzebna żadna pomoc.
- Doskonale - odparł Stapleton. - Ma pan pełne prawo być nieufnym i dyskretnym. Słusznie mi się należała ta reprymenda, bo mam wrażenie, że moje wścibstwo nie było niczym usprawiedliwione. Obiecuję panu, że więcej już nie wspomnę o tej sprawie.
Doszliśmy do miejsca, gdzie od drogi odchodziła wąska trawiasta ścieżka, wijąca się przez wrzosowiska. Po prawej stronie leżało strome upstrzone głazami wzgórze. Widniejące na nim ślady wskazywały, że dużo wcześniej wydobywano tutaj granit. Zwrócona ku nam ściana skalna tworzyła ciemne urwisko, w którego szczelinach rosły paprocie i jeżyny. W dali, nad wzniesieniem unosił się szary słup dymu.
- Krótki spacer tą ścieżką przez wrzosowisko doprowadzi nas do Merripit House -powiedział mój towarzysz. - Może zechce pan poświęcić godzinę, abym mógł mieć przyjemność przedstawić panu moją siostrę?
W pierwszej chwili pomyślałem, że powinienem być u boku sir Henry’ego. Później jednak przypomniałem sobie stertę papierów i rachunków, którymi zarzucony był stół w jego gabinecie. Byłem pewny, że w tym zajęciu akurat nie mogę mu pomóc. Poza tym Holmes wyraźnie mi powiedział, że powinienem uważnie się przyjrzeć sąsiadom z wrzosowiska. Przyjąłem więc zaproszenie Stapletona, i obaj weszliśmy na ścieżkę.
- To wrzosowisko to cudowne miejsce - powiedział, rozglądając się po falistych kotlinach i długich zielonych wzgórzach, zwieńczonych postrzępionym, tworzącym fantastyczne formy granitem. - Wrzosowisko nigdy się nie nudzi. Jest tak rozległe, jałowe i intrygujące.
Nawet pan sobie nie wyobraża, jakież wspaniałe tajemnice tu się kryją.
- A więc zna je pan dobrze, prawda?
- Mieszkam tu zaledwie od dwóch lat. Miejscowi nazwaliby mnie nowo przybyłym. Przyjechaliśmy tu niedługo po tym, jak osiedlił się w tym miejscu sir Charles. Jednak z racji moich zamiłowań zbadałem każdy zakątek tych okolic i śmiem twierdzić, że niewiele jest osób, które znają je lepiej ode mnie.
- Tak trudno je poznać?
- Niezwykle trudno. Proszę spojrzeć na przykład na ogromną równinę na północ stąd, nad którą wznoszą się te dziwaczne wzgórza. Czy dostrzega pan tam coś godnego uwagi?
- Z największą przyjemnością pogalopowałbym po niej.
- W naturalny sposób nasuwa się panu ta myśl, która już wielu ludzi kosztowała życie. Widzi pan te gęsto porozrzucane jasnozielone plamy?
- Tak, wydają się żyźniejsze niż grunty dookoła.
Stapleton roześmiał się.
- To wielkie trzęsawisko Grimpen - powiedział. - Tam jeden niewłaściwy krok oznacza śmierć, dla człowieka czy dla zwierzęcia. Zaledwie wczoraj byłem świadkiem, jak zawędrował tam jeden z kucyków żyjących na wrzosowisku. Nigdy stamtąd nie powrócił. Jeszcze przez długi czas widziałem jego głowę wystającą nad powierzchnię bagna, ale w końcu całkowicie go wciągnęło. Nawet o suchej porze roku niebezpiecznie jest tamtędy przechodzić, a co dopiero po tych jesiennych deszczach - wówczas to naprawdę straszliwe miejsce. A jednak potrafię dotrzeć aż do samego serca trzęsawiska i powrócić stamtąd bezpiecznie. Na Jowisza, oto kolejny z tych biednych kucyków!
Coś brązowego szarpało się i rzucało wśród zielonej turzycy. Potem uniosła się w górę umęczona wijąca się szyja, a nad wrzosowiskiem odbiło się echem przeraźliwe rżenie. Poczułem zimny dreszcz grozy, wyglądało jednak na to, że mój towarzysz ma silniejsze nerwy niż ja.
- Już po nim! - powiedział. - Bagno go dopadło. To już drugi w ciągu ostatnich dwóch dni, a zapewne było ich o wiele więcej, bo mają zwyczaj tam chodzić, kiedy jest sucho. Nie potrafią wyczuć niebezpieczeństwa, dopóki moczary ich nie pochwycą. Trzęsawisko Grimpen to złe miejsce.
- I twierdzi pan, że potrafi się po nim poruszać?
- Tak. Jest parę ścieżek, którymi może przejść sprawny mężczyzna. Odkryłem je.
- Ale dlaczego ktoś chciałby chodzić w tak straszliwe miejsca?
- Widzi pan te wzgórza tam dalej? Są niczym wyspy odcięte ze wszystkich stron przez niedostępne trzęsawisko, które na przestrzeni lat do nich podpełzło. To właśnie tam można znaleźć rzadkie gatunki roślin i motyli, jeśli ma się na tyle inwencji, by do nich dotrzeć.
- Pewnego dnia spróbuję szczęścia.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Na miłość boską! Proszę zapomnieć o tym pomyśle - powiedział. - Miałbym pańską śmierć na sumieniu. Zapewniam, że nie ma najmniejszych szans, aby powrócił pan stamtąd żywy. Ja sam jestem w stanie tego dokonać tylko dzięki temu, że pamiętam wiele niemal niewidocznych punktów orientacyjnych.
- Hola! - zawołałem. - A cóż to takiego?
Nad wrzosowiskiem rozległ się długi głęboki jęk, nieopisanie smutny. Wypełnił całe powietrze, a jednak nie sposób było powiedzieć, z której dobiegał strony. Z głuchego szeptu przerodził się w groźny ryk, a następnie znów przeszedł w melancholijny pulsujący szept. Stapleton spojrzał na mnie, a jego twarz zdradzała ciekawość.
- Przedziwne miejsce to wrzosowisko - powiedział.
- Ale co to takiego?
- Wieśniacy mówią, że to pies Baskerville’ów przyzywa swoją ofiarę. Słyszałem te odgłosy już raz czy dwa razy, ale nigdy nie były aż tak donośne.
Rozejrzałem się z sercem ściśniętym zimnym lękiem po ogromnej falującej równinie, upstrzonej zielonymi połaciami sitowia. Nic się nie poruszało na tej ogromnej przestrzeni z wyjątkiem dwóch kruków, które głośno krakały ze skalistego wzgórza za nami.
- Jest pan wykształconym człowiekiem. Nie wierzy pan przecież w takie brednie? -powiedziałem. - Jak pan sądzi, co mogło być przyczyną tak dziwnego dźwięku?
- Bagna wydają czasem przedziwne odgłosy. Osadza się błoto, podnosi się poziom wody albo coś w tym rodzaju.
- Nie, nie. To był dźwięk wydawany przez żywą istotę.
- Cóż, być może. Słyszał pan kiedyś buczenie bąka?
- Nie, nigdy.
- To bardzo rzadki ptak. Obecnie w Anglii jest właściwie na wymarciu, ale na tym wrzosowisku wszystko jest możliwe. Tak, nie byłbym zaskoczony, gdybym się dowiedział,
że właśnie słyszeliśmy krzyk jednego z ostatnich bąków w naszym kraju.
- To najdziwniejszy, najbardziej upiorny dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem.
- Tak, w sumie to przedziwne miejsce. Proszę spojrzeć tam, na zbocze wzgórza. Co pan
0 nim sądzi?
Całą stromiznę stoku pokrywały kręgi szarych kamieni, których było co najmniej ze dwadzieścia.
- Co to jest? Zagrody dla owiec?
- Nie, to domostwa naszych czcigodnych przodków. Prehistoryczni ludzie licznie zamieszkiwali to wrzosowisko. A ponieważ potem nikt już tutaj właściwie nie przebywał, można znaleźć ich mieszkania dokładnie takimi, jakimi je pozostawili. Jedyne, czego im brak, to dachy. Może pan nawet zobaczyć paleniska i posłania, jeśli ciekawość zawiedzie pana do środka.
- Ależ to prawie miasteczko. Kiedy było zamieszkiwane?
- W okresie neolitu. Nie znamy dokładniejszej daty.
- Czym się zajmowali?
- Wypasali na tych stokach swoje bydło i nauczyli się wydobywać cynę, gdy miecze z brązu zaczęły wypierać kamienne topory. Proszę spojrzeć na ten wielki rów wykopany we wzgórzu tam, naprzeciwko. To ślady, jakie po sobie pozostawili. Tak, doktorze Watson. Na tym wrzosowisku można znaleźć wiele osobliwości. Och, proszę mi na chwilę wybaczyć! To na pewno Cyclopides!