Выбрать главу

- Wasz szyfr nie był trudny, proszę pani. Pani obecność tutaj była bardzo pożądana. Wiedziałem, że wystarczy nadać kodem „Vieni”, a na pewno pani przyjdzie.

Piękna Włoszka spojrzała z podziwem na mojego towarzysza.

- Nie rozumiem, skąd pan wie takie rzeczy - powiedziała. - Giuseppe Gorgiano. Jak on. - przerwała na chwilę, a potem nagle jej twarz rozpromieniła się dumą i radością. - Teraz rozumiem! Mój Gennaro! Mój wspaniały piękny Gennaro, który ochronił mnie przed wszystkimi niebezpieczeństwami! On to zrobił. Własną silną ręką zabił tego potwora! Och Gennaro, jaki jesteś cudowny! Jakaż kobieta zasługiwałaby na takiego mężczyznę?

- Cóż, pani Lucca - rzekł rzeczowo Gregson, kładąc dłoń na ramieniu damy równie bezceremonialnie, jakby była jakimś chuliganem z Notting Hill. - Nie rozumiem jeszcze do końca, kim pani jest ani czym się pani zajmuje, ale powiedziała już pani wystarczająco dużo, by zainteresował się nią Scotland Yard. Musi pani udać się ze mną.

- Chwileczkę, panie Gregson - rzekł Holmes. - Sądzę, że ta dama równie chętnie udzieli nam informacji, jak pilnie my ich wysłuchamy. Czy rozumie pani, że jej mąż zostanie aresztowany i stanie przed sądem za zamordowanie tego człowieka? To, co pani powie, może zostać potraktowane jako dowód w sprawie. Jeśli sądzi pani, że nie kierowały nim przestępcze motywy i że on sam chciałby, abyśmy je poznali, nie może mu pani wyświadczyć lepszej przysługi, niż opowiedzieć nam całą tę historię.

- Teraz, gdy Gorgiano nie żyje, nie boimy się już niczego - powiedziała kobieta. - Był diabłem, potworem, i nie ma takiego sędziego na świecie, który ukarałby mojego męża za to, że go zabił.

- W tej sytuacji - rzekł Holmes - proponowałbym, żebyśmy zamknęli ten pokój, pozostawili wszystko tak, jak zastaliśmy, i udali się z tą damą do jej pokoju, aby wysłuchać, co ma do powiedzenia. Wtedy będziemy mogli wyrobić sobie zdanie na ten temat.

Pół godziny później siedzieliśmy wszyscy czworo w niewielkim salonie signory Lucca, słuchając jej niezwykłej opowieści o tych ponurych wydarzeniach, których zakończenia byliśmy świadkami. Mówiła szybko, płynnym, lecz bardzo niekonwencjonalnym angielskim, do którego dla jasności postanowiłem wprowadzić poprawki gramatyczne.

- Urodziłam się w Posilippo, niedaleko Neapolu - powiedziała. - Jestem córką Augusto Barelliego, znanego prawnika, który przez jakiś czas był też deputowanym z tego regionu.

Gennaro pracował dla mojego ojca, a ja się w nim zakochałam. Każda kobieta musiałaby się w nim zakochać. Nie miał ani pieniędzy, ani pozycji, niczego prócz urody, siły i energii, nic więc dziwnego, że mój ojciec nie zgodził się na ten związek. Razem uciekliśmy, pobraliśmy się w Bari, a ja sprzedałam swoje klejnoty, by zdobyć pieniądze na podróż do Ameryki. To było cztery lata temu. Od tego czasu mieszkaliśmy w Nowym Jorku.

Na początku los bardzo nam sprzyjał. Gennaro wyświadczył przysługę pewnemu włoskiemu dżentelmenowi, uratował go od jakichś zbirów w miejscu zwanym Bowery i w ten sposób zyskał wpływowego przyjaciela. Ten człowiek nazywał się Tito Castalotte i był starszym wspólnikiem w wielkiej firmie „Castalotte and Zamba”, która jest największym w Nowym Jorku importerem owoców. Signor Zamba jest inwalidą, a nasz nowy przyjaciel pan Castalotte w rzeczywistości zarządza firmą dającą pracę ponad trzystu osobom. Zatrudnił też mojego męża, dał mu stanowisko szefa wydziału i na wszelkie możliwe sposoby okazywał mu swe względy. Signor Castalotte był kawalerem, i wydaje mi się, że Gennaro był dla niego jak syn. Oboje z mężem kochaliśmy go jak ojca. Wynajęliśmy i urządziliśmy mały domek na Brooklynie i wyglądało na to, że czeka nas spokojna przyszłość. Ale wtedy nadciągnęła ta czarna chmura, która wkrótce zasłoniła całe niebo.

Pewnego wieczoru, gdy Gennaro wrócił z pracy, przyprowadził ze sobą jakiegoś rodaka. Nazywał się Gorgiano i również pochodził z Posilippo. Był potężnym człowiekiem, widzieliście, panowie, jego zwłoki. Zresztą nie tylko ciało miał olbrzymie; wszystko w nim było jakieś groteskowe, ogromne i przerażające. Jego głos niósł się niczym grom w naszym małym domku. Ledwie starczało miejsca, gdy mówiąc, wymachiwał swymi wielkimi rękoma. Jego myśli, uczucia, namiętności - wszystko było przesadne i monstrualne. Mówił, a raczej ryczał, z taką energią, że inni musieli po prostu siedzieć i słuchać, przytłoczeni potężną rzeką słów. Jego oczy płonęły, a człowiek, na którego patrzył, czuł się tak, jakby był zdany na jego łaskę. Był straszny i niesamowity. Dziękuję Bogu, że już nie żyje!

Potem znów się pojawił i znów. Zdawałam sobie sprawę, że Gennaro, podobnie jak i ja, nie był zachwycony jego obecnością. Mój biedny mąż, blady i apatyczny, słuchał tych niekończących się wywodów o polityce i sprawach społecznych, zachowując milczenie, znałam go jednak doskonale i potrafiłam wyczytać z jego twarzy to uczucie, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Na początku myślałam, że to antypatia. Potem zrozumiałam, że to coś więcej. To był strach. Głęboki, utajony paraliżujący strach. Tamtej nocy wyczytałam z twarzy mojego męża, że on boi się Gorgiano. Objęłam go i zaklinałam na naszą miłość i na wszystko, co było mu drogie, by niczego przede mną nie zatajał i wyjawił mi, dlaczego znosi obecność tego olbrzyma i się go boi.

Odpowiedział mi, a gdy go wysłuchałam, moje serce sparaliżował potworny lęk. Mój biedny Gennaro w dniach swych dzikich szaleństw, kiedy wydawało mu się, że nie zazna w życiu sprawiedliwości i że cały świat jest przeciwko niemu, przyłączył się do neapolitańskiego stowarzyszenia „Czerwony krąg”, które było powiązane z dawnymi carbonari. Sekrety tego bractwa, przysięgi jego członków są straszliwe, a według obowiązujących zasad opuszczenie jego szeregów jest niemożliwe. Gdy udaliśmy się do Ameryki, Gennaro sądził, że na zawsze się od niego uwolnił. Jakież było jego przerażenie, gdy pewnego wieczoru spotkał na ulicy przewodniczącego ceremonii jego inicjacji w Neapolu. To był Gorgiano, który w południowych Włoszech zdążył już zasłużyć sobie na przydomek „Śmierć”, bo mówiono, że jego ręce czerwone są od krwi aż po łokcie! Przybył do Nowego Jorku, uciekając przed włoską policją, i w swej nowej ojczyźnie zdążył już założyć filię tego strasznego stowarzyszenia. Gennaro wszystko mi opowiedział i pokazał wezwanie, które otrzymał tamtego dnia. U góry widniał znak „Czerwonego kręgu”, poniżej była informacja, że loża zbiera się w określonym dniu, a on musi się stawić na to zebranie.

Samo to było już wystarczająco straszne, ale miało być jeszcze gorzej. Już od jakiegoś czasu zauważyłam, że kiedy Gorgiano do nas przychodził, a robił to coraz częściej, dużo ze mną rozmawiał. Nawet wówczas, gdy zwracał się do mojego męża, te jego straszne płonące oczy dzikiej bestii zawsze utkwione były we mnie. Pewnej nocy zdradził mi swój sekret. Wzbudziłam w nim coś, co nazywał „miłością”. Miłością bestii. dzikusa. Pewnego razu przyszedł, gdy Gennaro nie było jeszcze w domu. Wprosił się do środka, złapał mnie w te swoje potężne ramiona, objął w niedźwiedzim uścisku, obsypał pocałunkami i błagał, żebym z nim uciekła. Wyrywałam mu się i wołałam o pomoc. Wtedy wszedł Gennaro, a on go zaatakował. Uderzył mojego męża tak, że ten stracił przytomność. Potem uciekł z naszego domu, do którego już nigdy nie miał wstępu. Tego wieczoru zyskaliśmy w nim straszliwego wroga.

Kilka dni później miało miejsce zapowiedziane wcześniej zebranie. Gennaro wrócił ze spotkania z takim wyrazem twarzy, że od razu wiedziałam, iż stało się coś strasznego. Było jeszcze gorzej, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Stowarzyszenie zbierało pieniądze, szantażując bogatych Włochów i grożąc im zemstą, jeśli nie zechcą zapłacić. Wyglądało na to, że to właśnie spotkało pana Castalotte, naszego przyjaciela i dobroczyńcę. Nie chciał ugiąć się przed ich groźbami i oddał sprawę w ręce policji. Teraz postanowiono, że trzeba go potraktować w przykładny sposób, by zastraszyć inne ofiary, które mogłyby się zbuntować. Na spotkaniu ustalono, że wysadzą jego dom w powietrze. Ciągnęli losy, aby ustalić, kto ma przeprowadzić ten zamach. Gdy Gennaro wkładał rękę do worka, widział nad sobą okrutną uśmiechniętą twarz naszego wroga. Bez wątpienia zostało to w jakiś sposób ukartowane, bo to on wylosował ten fatalny żeton ze znakiem „Czerwonego kręgu” - zobowiązanie do popełnienia morderstwa. Musiał zabić swego najlepszego przyjaciela, bo inaczej naraziłby nas oboje na zemstę swych towarzyszy. To była jedna z tych ich piekielnych metod. Karali ludzi, których nienawidzili lub których się bali, krzywdząc nie tylko ich samych, ale również ich najbliższych. Właśnie świadomość tego tak przeraziła mojego biednego Gennaro i niemal doprowadziła go do szaleństwa.