Naszym kolejnym krokiem jest ustalenie, na tyle na ile to możliwe, poczynań Mortimera Tregennisa po opuszczeniu pokoju. Nie jest to trudne, jego działania nie wydają się wzbudzać żadnych podejrzeń. Człowiek, który zna moje metody tak dobrze jak ty, Watsonie, musiał naturalnie zdawać sobie sprawę z tej nieco niezręcznej sztuczki z wywróceniem konewki, dzięki czemu udało mi się uzyskać wyraźniejszy odcisk jego stopy, niż byłoby to możliwe w innych okolicznościach. Przepięknie się odcisnęła na tej mokrej piaszczystej ścieżce. Ostatnia noc, jak pamiętasz, również była wilgotna, i łatwo prześledziłem jego drogę. Wygląda na to, że szybkim krokiem odszedł w kierunku plebanii.
Tak więc skoro Mortimer Tregennis zniknął ze sceny, to pojawił się ktoś inny, ktoś, kto wywarł takie wrażenie na pozostałych uczestnikach gry w karty. Panią Porter możemy wykluczyć. Jest całkowicie nieszkodliwa. Czy mamy jakieś dowody, że ktoś zakradł się pod okno wychodzące na ogród i spowodował, że ci, którzy go zobaczyli, postradali zmysły? Jedyna sugestia pochodzi od samego Mortimera Tregennisa, który powiedział nam, że podobnie jak jego brat zauważył jakiś ruch w ogrodzie. Jest to z całą pewnością niezwykłe, ponieważ noc była deszczowa, pochmurna i ciemna. Każdy, kto zamierzałby wystraszyć tych ludzi, byłby zmuszony przysunąć twarz do samej szyby, żeby w ogóle go zobaczyli. Pod tym oknem jest szeroka na trzy stopy rabata z kwiatami, nie ma jednak na niej żadnych odcisków stóp. W związku z tym trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób człowiek z zewnątrz mógłby wywrzeć tak straszliwe wrażenie na siedzącym w środku towarzystwie. Nie znaleźliśmy też do tej pory żadnego motywu, który tłumaczyłby uknucie tak dziwnego misternego planu. Widzisz, jakie mamy trudności, Watsonie?
- Są aż nazbyt wyraźne - odparłem z przekonaniem.
- A jednak jeśli uzyskamy trochę więcej materiału, przekonamy się, że wcale nie są nie do pokonania - rzekł Holmes. - Myślę, Watsonie, że w swoich obszernych archiwach mógłbyś znaleźć parę przypadków, które wydawały się równie niejasne. A tymczasem odłóżmy tę sprawę na bok, dopóki nie otrzymamy bardziej dokładnych danych, i poświęćmy resztę tego poranka na poszukiwanie śladów człowieka neolitu.
Wspominałem już o tym, jak mój przyjaciel potrafił wyłączyć się nagle ze sprawy i skierować swe myśli na zupełnie inne tory, nigdy jednak nie zdumiało mnie to tak bardzo, jak tego wiosennego ranka w Kornwalii, kiedy przez dwie godziny raczył mnie wykładem o Celtach, grotach strzał i skorupach garncarskich. Robił to z takim zaangażowaniem, jakby nie istniała żadna złowieszcza tajemnica, którą należało rozwiązać. Dopiero gdy tego popołudnia powróciliśmy do naszego domu i zastaliśmy czekającego na nas gościa, nasze myśli znów powróciły do bieżącej sprawy. Żadnemu z nas nie trzeba było wyjaśniać, kim był ten człowiek. Potężne ciało, pomarszczona, głęboko pobrużdżona twarz o dzikich oczach i orlim nosie, siwa głowa, która niemal dotykała sufitu pokoju, broda, złocista na końcu, a biała w okolicach ust, z wyjątkiem plamy od nikotyny po jego nieodłącznym cygarze, wszystko to było równie dobrze znane tak w Londynie, jak i w Afryce i jednoznacznie wskazywało na niesamowitą osobowość doktora Leona Strendale’a, wielkiego badacza i łowcy lwów.
Słyszeliśmy już wcześniej, że przebywa w tej okolicy, i parę razy widzieliśmy jego sylwetkę na ścieżkach wiodących przez wrzosowisko. Nie szukał jednak z nami kontaktu, my natomiast nawet nie marzyliśmy o tym, że to uczyni, ponieważ doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, iż to z powodu swego upodobania do życia w odosobnieniu spędzał większość czasu pomiędzy swoimi ekspedycjami w małym domku ukrytym gdzieś w lesie Beauchamp Arriance. Tam, w otoczeniu książek i map, wiódł absolutnie samotne życie, troszcząc się o najprostsze potrzeby i pozornie nie zwracając uwagi na sprawy swoich sąsiadów. Było więc dla mnie ogromnym zaskoczeniem, gdy usłyszałem, jak pełnym przejęcia głosem pyta Holmesa, czy poczynił jakiekolwiek postępy w odtworzeniu okoliczności tego tajemniczego wydarzenia.
- Policja z hrabstwa zupełnie nie wie, co począć - powiedział - ale być może pańskie bogatsze doświadczenie podsunęło mu jakieś wytłumaczenie. Proszę pana, by wtajemniczył mnie w tę sprawę tylko dlatego, że wielokrotnie zatrzymywałem się w tej okolicy i bardzo dobrze poznałem rodzinę Tregennisów. Mógłbym ich nawet nazwać kuzynami ze strony mojej matki, Kornwalijki. Ten przedziwny los, który ich spotkał, był dla mnie ogromnym szokiem. Wybierałem się do Afryki i byłem już w Plymouth, ale dziś rano dotarły do mnie te wieści, więc
natychmiast powróciłem, by pomóc w śledztwie.
Holmes uniósł brwi.
- Pański statek odpłynął?
- Popłynę następnym.
- O rany! To musiała być prawdziwa przyjaźń.
- Wspominałem już panu, że byli moimi krewnymi.
- Tak, tak. Kuzynami ze strony matki. Czy pański bagaż był już na pokładzie?
- Częściowo, większość została w hotelu.
- Rozumiem. Ale o tym wydarzeniu na pewno nie pisano jeszcze w porannych gazetach w Plymouth?
- Nie, sir. Dostałem telegram.
- Mogę spytać, od kogo?
Po surowej twarzy podróżnika przemknął cień.
- Jest pan bardzo dociekliwy, panie Holmes.
- Taką mam pracę.
Z wyraźnym wysiłkiem doktor Sterndale odzyskał panowanie nad sobą.
- Nie mam nic przeciwko temu, powiem panu - rzekł. - To pastor, pan Roundhay, wysłał telegram, który mnie tutaj sprowadził.
- Dziękuję - rzekł Holmes. - Jeżeli chodzi o pana pierwsze pytanie, nie mam sprecyzowanej opinii na temat tej sprawy, żywię jednak nadzieję, że ją rozwiążę. Jest jeszcze przedwcześnie na jakiekolwiek wnioski.
- Być może zechciałby mi pan powiedzieć, czy pańskie podejrzenia idą w jakimś konkretnym kierunku?
- Nie, nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
- W takim razie zmarnowałem czas i nie będę już przedłużać mojej wizyty - słynny podróżnik szybkim krokiem opuścił nasz dom w wyraźnie złym humorze, a po pięciu minutach Holmes ruszył za nim.
Nie było go aż do wieczora. Wracając, szedł powolnym krokiem, twarz miał ponurą i wymizerowaną. Wiedziałem już, że nie poczynił żadnych znaczących postępów w swym śledztwie. Rzucił okiem na telegram, który na niego czekał, i cisnął go na ruszt kominka.
- To z hotelu w Plymouth, Watsonie - powiedział. - Dowiedziałem się od pastora, jak się nazywał, i wysłałem tam telegram, żeby sprawdzić, czy relacja doktora Leona Sterndale’a była prawdziwa. Wygląda na to, że rzeczywiście spędził tam ubiegłą noc i wysłał już część swojego bagażu do Afryki, sam zaś powrócił, by uczestniczyć w tym śledztwie. Co o tym sądzisz, Watsonie?
- Jest nim bardzo zainteresowany.