Выбрать главу

- Nie, nic nie możemy zrobić. Pozostaje nam jedynie czekać. Jeżeli gdzieś pójdziemy, może przybyć do nas ktoś z wiadomością i nie zastać nas, a to spowoduje opóźnienie. Możesz robić, co chcesz, lecz ja muszę zostać tutaj na posterunku.

- W takim razie przejadę się do Camberwell i odwiedzę panią Cecil Forrester. Prosiła mnie o to wczoraj.

- Panią Cecil Forrester? - spytał Holmes, patrząc na mnie rozbawionym wzrokiem.

- No cóż, oczywiście odwiedzę też pannę Morstan. Bardzo chciały usłyszeć, co się wydarzyło.

- Nie mówiłbym im zbyt wiele - rzekł Holmes. - Kobietom nigdy nie można całkowicie ufać, nawet tym najlepszym.

Nie zareagowałem na to okrutne stwierdzenie. Nie miałem teraz ochoty się z nim sprzeczać.

- Wrócę za godzinę albo za dwie - powiedziałem.

- W porządku. Powodzenia! Ale skoro i tak zamierzasz przeprawić się na drugi brzeg rzeki, możesz przy okazji oddać Toby’ego właścicielowi. Nie sądzę, byśmy go jeszcze potrzebowali.

Wziąłem naszego kundelka i zgodnie z prośbą Holmesa odstawiłem go do starego przyrodnika Shermana na Pinchin Lane, dając mu dodatkowo pół suwerena. W Camberwell przekonałem się, że panna Morstan jest nieco zmęczona po nocnych przygodach, ale z niecierpliwością oczekuje wieści. Pani Forrester również była bardzo ciekawa tego, co się wydarzyło. Opowiedziałem im o wszystkim, co robiliśmy, pozostawiłem jednak dla siebie najokrutniejsze aspekty tej tragedii. Choć napomknąłem im o śmierci pana Sholto, nie wspomniałem nic o tym, jak zginął. Biorąc jednak pod uwagę wszystko to, co pominąłem, moja historia zdumiała je i zaniepokoiła.

- Ależ to romantyczne! - zawołała pani Forrester. - Pokrzywdzona dama, skarb wart pół miliona, czarny kanibal i łotr z drewnianą nogą zajmują w tej opowieści miejsce straszliwego smoka czy podłego hrabiego.

- I dwóch błędnych rycerzy przybywających na ratunek - dodała panna Morstan, rzucając mi promienne spojrzenie.

- Cóż, Mary, twój los zależy od wyników tych poszukiwań. Nie wydaje mi się jednak, byś się wystarczająco tym przejmowała. Wyobraź tylko sobie, jak wspaniale jest być bogatą i mieć u swych stóp cały świat!

Poczułem w sercu dreszcz radości, gdy dostrzegłem, że w żaden sposób nie porywa jej ta perspektywa. Wręcz przeciwnie, dumnie potrząsnęła głową, jakby ta sprawa niewiele ją obchodziła.

- Tak naprawdę to martwię się o pana Thaddeusa Sholto - powiedziała. - Nic innego nie wydaje mi się teraz ważniejsze. Sądzę, że okazał mi ogromną dobroć i zachował się bardzo honorowo. Naszym obowiązkiem jest oczyścić go z tych strasznych i bezpodstawnych zarzutów.

Zanim opuściłem Camberwell, zdążył już zapaść wieczór, a gdy wróciłem do domu, było już całkiem ciemno. Książka i fajka mojego towarzysza leżały przy jego fotelu, on sam jednak zniknął. Rozejrzałem się po pokoju w nadziei, że znajdę jakąś wiadomość, niczego takiego jednak nie było.

- Pan Sherlock Holmes gdzieś wyszedł, jak sądzę? - zagadnąłem panią Hudson, gdy przyszła zasunąć zasłony.

- Nie, sir. Jest w swoim pokoju. Wie pan, sir - powiedziała, zniżając głos do dramatycznego szeptu - obawiam się o jego zdrowie.

- A dlaczegóż to, pani Hudson?

- Bo jest bardzo dziwny, sir. Kiedy pan wyszedł, chodził i chodził po pokoju tam i z powrotem, tam i z powrotem, aż zmęczył mnie odgłos jego kroków. Potem słyszałam, jak mówi do siebie i mruczy coś pod nosem, a za każdym razem, gdy zadzwonił dzwonek, wychodził na szczyt schodów i dopytywał się: „Kto to, pani Hudson?”. Teraz zamknął się w swoim pokoju, ale wciąż słyszę, jak chodzi, tak samo jak przedtem. Mam nadzieję, że się nie rozchoruje, sir. Odważyłam się napomknąć coś o leku uspokajającym, ale rzucił mi takie spojrzenie, że czym prędzej wyszłam z tego pokoju.

- Nie sądzę, żeby miała pani jakieś powody do obaw, pani Hudson - odparłem. -Widywałem go już w takim stanie. Rozmyśla nad pewną drobną kwestią i to dlatego jest taki niespokojny.

Próbowałem rozmawiać z naszą szacowną gospodynią lekkim tonem, jednak w rzeczywistości sam byłem trochę zaniepokojony. Przez całą długą noc słyszałem głuchy odgłos kroków mojego przyjaciela i wiedziałem, że jego bystry umysł nie może znieść bezczynności, na którą nic nie potrafił poradzić.

Przy śniadaniu Holmes wyglądał na znużonego i wymizerowanego, a policzki płonęły mu lekko, jakby miał gorączkę.

- Zadręczysz się w ten sposób, przyjacielu - powiedziałem. - Słyszałem w nocy, jak chodzisz po pokoju.

- Nie mogłem spać - odparł. - Ta piekielna zagadka mnie zżera. Skoro wszystko inne już pokonaliśmy, nie może nam stanąć na drodze tak drobna przeszkoda. Tego byłoby już za wiele. Wiem już, kim są ci ludzie, wiem, na jakiej są łodzi, wiem wszystko! A jednak nie dostałem żadnych wieści. Skontaktowałem się już, z kim tylko mogłem, i wykorzystałem wszystkie środki, jakimi dysponuję. Przeszukano całą rzekę i oba jej brzegi, dotąd jednak nie ma żadnych wiadomości, a pani Smith dalej nie wie, co się dzieje z jej mężem. Jak tak dalej pójdzie, niedługo dojdę do wniosku, że zatopili lodź. Do tej teorii mam jednak pewne zastrzeżenia.

- A może pani Smith podsunęła nam niewłaściwy trop?

- Nie. Myślę, że to możemy wykluczyć. Dowiadywałem się tu i tam. Faktycznie istnieje kuter odpowiadający podanemu przez nią opisowi.

- A może popłynął w górę rzeki?

- Tę możliwość też brałem pod uwagę, i jedna z grup poszukiwawczych sprawdzi rzekę aż do Richmond. Jeżeli dziś nie nadejdą żadne wieści, jutro wyruszę sam; zamierzam szukać tych ludzi, nie łodzi. Ale z całą pewnością jeszcze dziś będziemy coś wiedzieli.

Niczego nowego jednak się nie dowiedzieliśmy. Ani słowa od Wigginsa czy z innych źródeł, o których wspominał Holmes. W większości gazet ukazały sie artykuły o tragedii w Norwood. Ich ton wydawał się raczej wrogi wobec nieszczęsnego Thaddeusa Sholto. W żadnym nie znaleźliśmy jednak nowych szczegółów, może z wyjątkiem tego, że następnego dnia miało się rozpocząć postępowanie sądowe. Wieczorem udałem się do Camberwell, aby powiadomić panie Forrester i Morstan o tym, że nie dopisało nam szczęście, a po powrocie zastałem Holmesa przygnębionego i ponurego. Ledwie raczył odpowiadać na moje pytania i przez cały wieczór zajmował się jakąś zawiłą analizą chemiczną. Wymagała ona częstego podgrzewania retort i destylowania jakichś wywarów, wskutek czego powstał taki odór, że niemal zmusił mnie do opuszczenia mieszkania. Był już prawie świt, a ja wciąż słyszałem pobrzękujące probówki: mój przyjaciel nadal zajęty był swoim cuchnącym eksperymentem.

Przebudziłem się wcześnie, wystraszony i zaskoczony. Holmes stał u boku mojego łóżka, ubrany w prosty marynarski strój, dwurzędową kurtkę, a wokół szyi miał owinięty zwykły czerwony szal.

- Wyruszam w dół rzeki, Watsonie - powiedział. - Przemyślałem to na wszelkie możliwe sposoby i widzę tylko jedno rozwiązanie. Tak czy inaczej warto spróbować.

- Mogę iść z tobą? - spytałem.

- Nie. Przydasz mi się o wiele bardziej, jeśli zostaniesz tutaj i mnie zastąpisz. Nie mam bynajmniej ochoty na tę wycieczkę, wszystko wskazuje bowiem na to, że za dnia dotrze tu jakaś wiadomość, choć z drugiej strony Wiggins sprawiał wczoraj wieczorem wrażenie dość zniechęconego całą sprawą. Otwieraj wszystkie listy i telegramy adresowane do mnie, a jeżeli pojawią się jakiekolwiek wieści, działaj według własnego uznania. Mogę na tobie polegać?

- Naturalnie.

- Obawiam się, że nie będziesz w stanie wysłać mi telegramu, bo trudno mi przewidzieć, gdzie będę. Jeśli jednak dopisze mi szczęście, powinienem niedługo wrócić. Liczę, że uda mi się zdobyć jakieś informacje.

Aż do śniadania nie otrzymałem od niego żadnej wiadomości. Jednak po przejrzeniu „Standarda” przekonałem się, że pojawiły się nowe wątpliwości w naszej sprawie.