– Jak motory będą gotowe. Żeby to uczcić – dodałam szybko. – Umowa stoi. Kiedy je przywieziesz?
– Są w furgonetce – przyznałam, nieco zawstydzona swoją zuchwałością.
– Super. – Najwyraźniej rzeczywiście tak uważał. – Czy Billy nie zauważy nas przez okno?
Jacob mrugnął do mnie znacząco.
– Będziemy ostrożni.
Obeszliśmy powoli dom, udając na wszelki wypadek, że wybieramy się na spacer, a potem przekradliśmy się do furgonetki pod osłoną drzew. Jacob ściągnął oba motory bez mojej pomocy, po czym dociągnął je pojedynczo do zarośli, w których się ukrywałam. Zachowywał się tak, jakby wcale nie ważyły tyle, co przed godziną.
Byłam pod wrażeniem.
– Są w całkiem dobrym stanie – ocenił moje zdobycze, kiedy zaciągaliśmy je do garażu. – Ten to nawet będzie coś wart, jak skończę. To stary Harley Sprint.
– Jest twój.
– Mówisz serio?
– Jak najbardziej.
Jacob przyjrzał się poczerniałym metalowym elementom.
Musimy najpierw odłożyć trochę forsy na części. Uprzedzam, że to dość kosztowne hobby.
Nie „musimy”, tylko „muszę” – poprawiłam. – Skoro robociznę zapewniasz gratis, ja płacę za resztę.
Czy ja wiem…
Mam oszczędności – pocieszyłam go. – Taki fundusz na studia.
Mniejsza o nie, pomyślałam. I tak nie uzbierałam na tyle dużo by móc wybrać jakąś prestiżową uczelnię – a nawet gdyby tak było, nie miałam zamiaru wyjeżdżać z Forks. Uznałam, że nic się nie stanie, jeśli uszczknę coś z zaoszczędzonej sumy.
Jacob pokiwał głową. Jeśli były pieniądze, to wszystko w porządku. Nie widział w moim postępowaniu niczego złego.
Miałam wielkie szczęście, że to akurat on był jedynym znanym mi mechanikiem – amatorem. Tylko nastoletni chłopak przystałby na taki układ: naprawianie niebezpiecznych w obsłudze pojazdów w tajemnicy przed rodzicami, w dodatku za pieniądze przeznaczone na studia. Tak, Jacob był prezentem od losu.
6 Przyjaciele
Żeby zachować nasze plany w tajemnicy, wystarczyło zostawić motocykle w garażu – Billy na swoim wózku nigdy się tam nie zapuszczał, bo uniemożliwiała mu to nierówna powierzchnia podwórka.
Jacob otworzył drzwiczki rabbita, żebym miała gdzie usiąść, i od razu zabrał się do rozbierania czerwonego motoru przeznaczonego dla mnie. Pracując, bardzo się rozgadał, co było mi na rękę. Od czasu do czasu zadawałam mu, co najwyżej jakieś narzucające się pytanie. Opowiedział mi o tym, jak mu idzie w szkole, a potem przeszedł do opisu swoich dwóch najlepszych przyjaciół.
– Quil i Embry? – powtórzyłam. – Oryginalne imiona. Chłopak parsknął śmiechem.
– Quil odziedziczył swoje po pradziadku, a Embry to bodajże imię gwiazdy seriali sprzed lat. Ale nabijać się nie mam szans próbowałem raz czy dwa i dostałem takie manto, że mi się odechciało.
– Świetni kumple – zauważyłam z sarkazmem.
– Nie, to naprawdę równi goście. Tylko nie lubią, jak ktoś się z nich śmieje.
W tym samym momencie ktoś zawołał go z zewnątrz. – Jacob? Jesteś tam?
– To Billy? – Poderwałam się z miejsca.
– Nie. – Jacob zrobił zawstydzoną minę. Chyba się zarumienił, ale z powodu jego karnacji nie było to łatwe do ustalenia. – O wilku mowa.
– Jake? Hop, hop! To my!
Głos się przybliżył.
– Jestem, jestem! – odkrzyknął Jacob.
Po chwili do garażu weszło dwóch wysokich indiańskich chłopaków.
Jeden z nich był równie szczupły, jak mój przyjaciel, ale włosy miał krótsze, do ramion. Jego obcięty na jeża towarzysz nie dorównywał mu wzrostem, ale za to imponował mięśniami klatki piersiowej. Sądząc po tym, jak się nosił, był ze swojej muskulatury bardzo dumny.
Na mój widok obu zatkało. Chudzielec zaczął zerkać to na mnie to na Jacoba, a mięśniak przyjrzał mi się dokładnie.
– Cześć – przywitał się zmieszany Jacob.
– Cześć, cześć – odpowiedział powoli niższy z chłopaków, nie odrywając ode mnie wzroku. Na jego twarzy rozkwitł tak serdeczny uśmiech, że nie mogłam go nie odwzajemnić. – Hej – rzucił do mnie.
– Bello, poznaj Quila i Embry'ego – przedstawi! kolegów Jacob. – A to Bella, moja dobra znajoma.
Nowo przybyli wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
– Ta Bella od Charliego? – upewnił się mięśniak.
– Tak, to ja – potwierdziłam.
– Quil Ateara. – Uścisnęliśmy sobie dłonie. Chyba pomylił moją ze sztangą.
– Miło cię poznać, Quil.
– Cześć, Bello. Jestem Embry. Embry Cali. – Chudzielec tylko pomachał mi nieśmiało i szybko schował rękę w kieszeni spodni. – Zresztą chyba sama się domyśliłaś.
– Nie było trudno. Ciebie też miło poznać, Embry.
– Co porabiacie? – spytał śmiało Quil. Cały czas nie odrywał ode mnie wzroku.
– Planujemy z Bella uruchomić te dwa motory – wyjawił Jacob, Magiczne słowo „motory” odwróciło uwagę chłopców od faktu, że zastali kumpla sam na sam z dziewczyną. Rzucili się oglądać maszyny, zasypując Jacoba gradem fachowych pytań. Nie znałam połowy używanych przez nich terminów. Doszłam do wniosku, że bez chromosomu Y nigdy nie będę w stanie w pełni zrozumieć ich ekscytacji.
Byli wciąż pogrążeni w rozmowie, kiedy zadecydowałam, że jeśli chcę zdążyć do domu przed Charliem, muszę się już zbierać. Z westchnieniem wygramoliłam się z rabbita.
Jacob podniósł głowę.
– Zanudzamy cię na śmierć, prawda? – spytał przepraszającym tonem.
– Nie, skąd. – Nie kłamałam. O dziwo, naprawdę dobrze się bawiłam. – Obowiązki wzywają. Wiesz, ten obiad dla Charliego.
– No tak… Tak sobie myślę, że do wieczora rozłożę oba na części i zobaczę, co trzeba będzie dokupić. Kiedy znowu wpadniesz?
– Mogę przyjść już jutro, jeśli nie masz nic przeciwko.
W niedziele zawsze się męczyłam. W końcu ile godzin można było przeznaczyć na prace domowe.
Quiz dźgnął Embry'ego w bok i rzucił mu kolejne porozumiewawcze spojrzenie. Jacob na szczęście nie patrzył w ich stronę.
– Bomba – ucieszył się.
– Może, że zrób listę i pojedziemy na zakupy – zaproponowałam.
Odrobinę posmutniał.
– Nadal mi głupio, że chcesz wszystko fundować.
Cmoknęłam zniecierpliwiona.
– To uczciwa wymiana: ja zapewniam części, ty robociznę i fachową wiedzę.
Embry wywrócił oczami.
– Nie, to jakoś nie w porządku – upierał się Jacob.
– Jake, gdybym zawiozła te motory do mechanika, to ile by sobie policzył, co?
Uśmiechnął się.
– Okej, okej.
– Nie wspominając o lekcjach nauki jazdy – przypomniałam.
Quiz rzucił jakiś komentarz, którego nie dosłyszałam. Jacob go po głowie.
– Ej, bo obaj wylecicie!
– Nie, nie – zaprotestowałam. – Oni zostają, a ja lecę. Do jutra Jacob.
Gdy tylko wyszłam z garażu, usłyszałam chóralne „uuu!”, a zaraz odgłosy przepychanki, przerywane okrzykami „auć!” i „hej!”.
– Jeśli jeden z was postawi na moim terenie choćby czubek palca u stopy…
Nie przerwałam marszu, więc nie dowiedziałam się, jak Jacob zakończył tę groźbę. Zachichotałam.
Boże! zachichotałam! Ze zdumienia otworzyłam szeroko oczy. Śmiałam się, naprawdę się śmiałam, i to będąc zupełnie sama. Poczułam się taka lekka, że zachichotałam raz jeszcze, tylko po to, by przedłużyć tę magiczną chwilę.
Udało mi się dojechać do domu przed Charliem. Kiedy wszedł do kuchni, przekładałam właśnie kawałki smażonego kurczaka z rondla na stos papierowych ręczników.
– Cześć, tato – przywitałam się radośnie.
Moja mina i ton głosu zaszokowały go, ale szybko się opanował.