Выбрать главу

– Dlaczego nie możecie się jakoś dogadać, zamiast stale wrzeszczeć?! – krzyknął. – Nie po to wracam do domu. Mam dość napięcia i krzyków w pracy.

Siedzący w wysokim krzesełku Georgie zaczął płakać.

– Patrz, co zrobiłeś – powiedziała Rose. Rzuciła serwetkę na stół i podeszła do synka.

Ojciec ukrył twarz w dłoniach.

– A więc to wszystko moja wina – powiedział.

– Na pewno nie moja – odparła Rose.

Oboje jednocześnie zwrócili wzrok na Davida.

– Co? – zapytał. – Może moja? Świetnie!

Zerwał się od stołu, pozostawiając niedokończoną kolację. Był nadal głodny, ale gulasz składał się niemal wyłącznie z warzyw z kilkoma kawałkami taniej kiełbasy dla przełamania monotonii. Wiedział, że będzie musiał zjeść resztę następnego dnia, ale nie dbał o to. Odgrzany gulasz nie będzie smakował gorzej. Kiedy pędził do swojego pokoju, spodziewał się, że usłyszy głos ojca wzywający go, żeby wrócił i skończył jeść, ale nikt go nie zawołał. Opadł ciężko na łóżko. Nie mógł się już doczekać końca wakacji. Ojciec znalazł mu miejsce w szkole niedaleko domu, a to na pewno będzie lepsze niż spędzanie całych dni w domu z Rose i Georgiem.

David nie odwiedzał już doktora Moberleya tak często, głównie dlatego, że nikt nie miał czasu, by go zawozić do Londynu. Poza tym ataki skończyły się, a przynajmniej na to wyglądało. Nie padał już więcej na podłogę ani nie tracił przytomności, lecz działo się teraz coś bardziej niepokojącego, dziwniejszego nawet niż szept książek, do którego niemal się przyzwyczaił.

Teraz śnił na jawie. Tylko tak potrafił to opisać. Przypominało to sytuację, gdy czytasz albo słuchasz radia późno wieczorem i jesteś tak zmęczony, że na moment zasypiasz. Zaczynasz śnić, ale nie zdajesz sobie sprawy, że zasnąłeś, i cały świat nagle staje się bardzo dziwny. David bawił się w swoim pokoju albo czytał, albo spacerował w ogrodzie i wszystko nagle zaczynało migotać. Ściany znikały, książka wypadała mu z rąk, ogród ustępował miejsca wzgórzom i wysokim szarym drzewom. Nagle znajdował się w nowej krainie, w której zapadał zmrok pełen cieni, wiały zimne wiatry, a w powietrzu unosił się ciężki zapach dzikich zwierząt. Czasami nawet słyszał głosy. Kiedy go wzywały, brzmiały jakby znajomo, ale gdy tylko próbował się na nich skoncentrować, wizja kończyła się i wracał do swojego świata.

Najdziwniejsze było to, że jeden z głosów brzmiał zupełnie jak głos jego matki. To on przemawiał najgłośniej i najwyraźniej. Wołała do niego z ciemności. Wzywała go i mówiła, że nadal żyje.

Sny na jawie były zawsze najbardziej wyraźne w pobliżu starego ogrodu i tak bardzo niepokojące, że David starał się trzymać jak najdalej od tej części posiadłości. Wizje niepokoiły go tak bardzo, że był skłonny opowiedzieć o nich doktorowi Moberleyowi, jeśli ojciec znajdzie czas, by umówić go na wizytę. Może w końcu opowiem mu o szepczących książkach, pomyślał. Te dwie rzeczy można chyba jakoś połączyć. Potem przypomniał sobie jednak pytania lekarza dotyczące matki i groźbę „od dania do zakładu”. Kiedy David rozmawiał z lekarzem o tęsknocie za matką, doktor Moberley zaczynał mówić o smutku i utracie, o tym, że te uczucia są jak najbardziej naturalne, ale trzeba próbować je przezwyciężyć. Jednak czym innym był smutek po utracie matki, a czym innym jej głos dobiegający z cieni starego ogrodu, który twierdził, że matka nadal żyje za kruszejącym murem. David nie był pewny, jak lekarz na to zareaguje. Nie chciał, żeby oddano go do zakładu, ale sny były przerażające. Chciał, żeby się skończyły.

Był to jeden z ostatnich dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zmęczony tym, co działo się w domu, David poszedł na spacer do lasu na tyłach posiadłości. Znalazł długi kij, którym rozgarniał wysoką trawę. Kiedy zobaczył pajęczynę na krzaku, próbował wywabić pająka małymi patyczkami. Upuścił jeden z nich tuż przy środku pajęczyny, ale nic się nie wydarzyło. David uświadomił sobie, że patyk się nie ruszał, a uwagę pająka zwracał dopiero poruszający się owad. Uznał, że być może pająki są o wiele mądrzejsze, niż można by sądzić po tak małych stworzeniach.

Obejrzał się na dom i zobaczył okno swojego pokoju. Porastający ściany bluszcz otaczał niemal całą framugę, przez co jego pokój jeszcze bardziej wyglądał jak część naturalnego świata. Patrząc na okno z oddali, zauważył, że bluszcz jest najbardziej gęsty przy jego oknie i prawie w ogóle nie dotyka innych okien w tej ścianie domu. Nie porastał też jak zwykle niższych części ściany, lecz piął się wąską ścieżką prosto do jego okna. Zupełnie jak łodyga fasoli w baśni, która doprowadziła Jacka do olbrzyma, bluszcz zdawał się wiedzieć doskonale, dokąd zmierza.

Nagle w jego pokoju coś się poruszyło. David zobaczył za oknem ubraną na zielono postać. Początkowo był pewien, że to Rose albo pani Briggs. Ale zaraz przypomniał sobie, że pani Briggs poszła do wioski, a Rose bardzo rzadko wchodziła do jego pokoju, a jeśli już to robiła, zawsze najpierw prosiła go o pozwolenie. Nie był to też jego ojciec. Uważał, że osoba w jego pokoju nie była całkiem zdrowa. Prawdę mówiąc, David pomyślał, że ktokolwiek to jest, jest w złej formie. Sylwetka była lekko pochylona, jakby skłonność do skradania się przygarbiła tę osobę na dobre, wykrzywiając jej kręgosłup. Ramiona zwisały niczym zakrzywione gałęzie, a palce przypominały szpony gotowe chwycić wszystko, co wpadło jej w ręce. Nos był wąski i haczykowaty, a na głowie widniał zakrzywiony kapelusz. Na chwilę postać zniknęła Dawidowi z pola widzenia, by pojawić się znów, tym razem z jedną z jego książek w rękach. Przerzuciła kilka kartek, aż znalazła coś, co ją zaciekawiło, i zaczęła czytać.

Nagle David usłyszał płacz Georgiego dobiegający z pokoju chłopca. Postać upuściła książkę i zaczęła nasłuchiwać. David zobaczył, jak wyciąga palce, zupełnie jakby Georgie wisiał przed nią niczym dojrzałe jabłko gotowe do zerwania z drzewa. Odniósł wrażenie, że postać zastanawia się, co zrobić, bo zauważył, że podniosła lewą rękę do podbródka i lekko zaczęła go gładzić. Obejrzała się przez ramię i spojrzała na rozciągający się w dole las. Zauważyła Davida i na moment zamarła, po czym opadła na podłogę, lecz w tej jednej chwili David dostrzegł czarne jak węgieł oczy osadzone w bladej twarzy, tak pociągłej i szczupłej, że sprawiała wrażenie, jakby rozciągnięto ją na wieszaku. Usta były bardzo szerokie, a wargi bardzo, bardzo ciemne, jak stare, kwaśne wino.

David ruszył pędem w stronę domu. Wpadł do kuchni, gdzie ojciec czytał gazetę.

– Tato, ktoś jest w moim pokoju! – krzyknął.

Ojciec spojrzał na niego zaciekawiony.

– O co ci chodzi?

– Tam jest jakiś człowiek! – nie ustępował David. – Spacerowałem w lesie, spojrzałem w moje okno i on tam był. W kapeluszu na głowie, z bardzo długą twarzą. Potem usłyszał płacz dziecka, przestał robić, co robił, i zaczął nasłuchiwać. Kiedy zobaczył, że na niego patrzę, próbował się ukryć. Proszę cię, tato, musisz mi uwierzyć!

Ojciec zmarszczył brwi i odłożył gazetę.

– David, jeśli żartujesz…

– Nie, naprawdę!

Wszedł za ojcem na schody, nadal ściskając kij w dłoni. Drzwi do jego pokoju były zamknięte i ojciec zawahał się na chwilę. Potem wyciągnął rękę i nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się.

Przez sekundę nic się nie działo.