Выбрать главу

David wstał z łóżka i ostrożnie podszedł do okna. Coś okręciło się wokół jego bosej stopy i podniósł ją przerażony. To była gałązka bluszczu. Pędy snuły się po ścianie pokoju, a zielone palce oplatały szafę, dywan i komodę. Rozmawiał o tym z panem Briggsem, który obiecał przynieść drabinę i przyciąć bluszcz na zewnętrznej ścianie, ale jak dotąd tego nie zrobił. David nie lubił dotykać bluszczu. Kiedy tak oplatał jego pokój, sprawiał wrażenie żywej istoty.

David znalazł pantofle i włożył je, zanim przeszedł przez bluszcz do okna. Po drodze usłyszał kobiecy głos wypowiadający jego imię.

– David.

– Mama? – spytał niepewnie.

– Tak, David, to ja. Posłuchaj. Nie bój się.

Mimo to bardzo się bał.

– Proszę – powiedział głos. – Potrzebuję twojej pomocy. Jestem uwięziona w tym dziwnym miejscu i nie wiem, co robić. Przyjdź, proszę. Jeśli mnie kochasz, przyjdź.

– Mamo – powiedział. – Jestem przerażony.

Głos znów przemówił, lecz tym razem brzmiał ciszej.

– David – powiedział – zabierają mnie. Nie pozwól im zabrać mnie od siebie. Proszę! Idź za mną i zabierz mnie do domu. Idź za mną przez ogród.

Słysząc to, David przełamał strach. Chwycił szlafrok, najciszej i najszybciej jak tylko potrafił, zbiegł ze schodów i wybiegł na trawnik. Zatrzymał się w ciemnościach. Na nocnym niebie usłyszał hałas, jakby gdzieś wysoko ktoś walczył z czkawką. David podniósł wzrok i zobaczył w górze słabe światełko, jakby spadający meteoryt. To był samolot. Obserwował światełko, aż dotarł do schodków prowadzących do starego ogrodu i zbiegł po nich jak najszybciej. Nie chciał się zatrzymywać, bo gdyby to zrobił, mógłby zacząć się zastanawiać nad tym, co zamierza zrobić, a jeśli zacznie się zastanawiać, może zacząć się bać. Poczuł, jak trawa ugina się pod jego stopami, gdy biegł do dziury w murze, a światło na niebie jaśniało coraz bardziej. Samolot płonął teraz czerwienią, a mrok nocy rozdzierał hałas jego charkoczącego silnika. David zatrzymał się i patrzył, jak samolot zniża lot.

Opadał bardzo szybko, zrzucając płonące fragmenty. Był za duży jak na myśliwiec. To był bombowiec. Davidowi wydawało się, że widzi zarys skrzydeł oświetlanych przez ogień i słyszy rozpaczliwy grzmot pozostałych silników, gdy samolot spadał na ziemię. Rósł coraz bardziej i bardziej, aż w końcu zdawał się wypełniać całe niebo, rozpalając ciemności czerwono-pomarańczowym ogniem. Dom przy nim wydawał się malutki. Płomienie lizały swastykę na kadłubie, a samolot zmierzał prosto do starego ogrodu, jakby jakaś siła w niebie postanowiła powstrzymać Davida przed przekroczeniem granicy dzielącej królestwa.

Decyzja została podjęta za niego. Nie mógł się już zawahać. Przecisnął się przez prowadzącą w ciemność dziurę w murze w chwili, gdy świat, który pozostawił za sobą, zamienił się w piekło.

VII

O Leśniczym i jego siekierze

Cegły i zaprawa zniknęły. David czuł teraz pod palcami tylko korę drzewa. Znajdował się we wnętrzu pnia i widział przed sobą łukowaty otwór, za którym rozciągał się cienisty las. Liście wirowały w powietrzu i powoli opadały na leśne poszycie. Wokoło rosły cierniste krzewy i parzące pokrzywy, lecz David nie widział żadnych kwiatów. Zielono-brązowy świat oświetlało dziwne pół-światło, zupełnie jakby zaczynało świtać lub dzień nareszcie zbliżał się do końca.

David stał bez ruchu we wnętrzu pnia. Głos matki zamilkł i teraz dawał się słyszeć jedynie delikatny szelest liści i dobiegający z oddali szmer wody płynącej po kamieniach. Nigdzie nie było widać ani śladu niemieckiego samolotu, żadnego znaku, że kiedykolwiek w ogóle istniał. David czuł pokusę, by wrócić do domu, obudzić ojca i powiedzieć mu, co widział. Ale co mógłby powiedzieć? I czy ojciec uwierzyłby mu po wszystkim, co się wydarzyło tego dnia? Potrzebował dowodu, jakiegoś znaku z tego nowego świata.

Wyszedł więc z pnia drzewa. Niebo było czarne, bo gwiazdy ukryły się za ciężkimi chmurami. Powietrze początkowo pachniało świeżością i czystością, lecz kiedy odetchnął głębiej, wyczuł coś jeszcze, co było znacznie mniej przyjemne. Na języku czuł metaliczny posmak miedzi i rozkładu. Przypomniał mu się dzień, gdy razem z ojcem znaleźli na poboczu drogi martwego kota, z rozdartym futrem i wyprutymi wnętrznościami. Pachniał podobnie jak powietrze w tej nowej krainie. David zadrżał, i to nie tylko z powodu zimna.

Nagle usłyszał za sobą dudniący hałas i poczuł na plecach dziwne ciepło. Rzucił się na ziemię i odturlał na bok, podczas gdy pień zaczął puchnąć i rozdymać się, aż dziura zaczęła przypominać wejście do wielkiej, wyłożonej korą jaskini. W środku migotały płomienie i nagle, niczym usta wypluwające kawałek pozbawionego smaku jedzenia, wypluła z siebie kadłub niemieckiego bombowca z ciałem jednego z członków załogi uwięzionym w gondoli. Lufa karabinu maszynowego była wymierzona w Davida. Wrak wyciął czarną płonącą ścieżkę w poszyciu i zatrzymał się na polanie. Otulony dymem nadal płonął.

David wstał i otrzepał przyklejone do ubrania liście i kurz. Próbował podejść do płonącego samolotu. Był to junkers Ju 88. Poznał to po gondoli. Zobaczył też, co zostało ze strzelca, teraz niemal całkowicie otoczonego płomieniami. Zastanawiał się, czy ktoś z załogi przeżył. Ciało uwięzionego lotnika leżało przyciśnięte do rozbitego szkła gondoli, a w spalonej czaszce lśniły bielą wyszczerzone zęby. David nigdy dotąd nie widział śmierci z bliska, a już na pewno nie takiej – gwałtownej, śmierdzącej i poczerniałej. Nie mógł się powstrzymać od myśli o ostatnich chwilach Niemca uwięzionego w płonącym piekle, ze skórą wydaną na pastwę płomieni. Poczuł litość dla zmarłego, którego nazwiska nigdy nie pozna.

Nagle coś zagwizdało mu obok ucha, jakby ze świstem przeleciał jakiś nocny owad. Zaraz potem rozległ się trzask. Kiedy rozległ się drugi, David leżał juz rozciągnięty na ziemi, a wokół wybuchała amunicja do karabinu kaliber.303. Znalazł wgłębienie w ziemi i rzucił się w dół, zakrywając głowę rękami. Starał się wyciągnąć jak najbardziej płasko, dopóki nie ustał świst amunicji. Dopiero kiedy upewnił się, że wybuchł ostatni pocisk, odważył się podnieść głowę. Wstał niepewnie i patrzył, jak w niebo wylatują iskry i płomienie. Po raz pierwszy dotarło do niego, jak wielkie są drzewa w tym lesie – były wyższe i szersze niż najstarsze dęby w lesie rosnącym przy domu. Ich pnie były szare i zupełnie pozbawione gałęzi. Dopiero trzydzieści metrów na jego głową wybuchały potężne, niemal całkowicie pozbawione liści korony.

Od wraka samolotu oddzielił się nagle czarny, przypominający skrzynkę przedmiot i lekko dymiąc, leżał niedaleko Davida. Wyglądał jak stary aparat fotograficzny, lecz miał kółka. David przeczytał słowo „Blickwinkel” wypisane na jednym z kółek. Pod nim widniała naklejka z napisem „Auf Farbglas Ein”.

To był celownik bombowy. David widział takie na zdjęciach. Z ich pomocą niemieccy lotnicy namierzali cele na ziemi. Może takie nawet było zadanie człowieka, który płonął teraz we wraku, a wcześniej leżał wyciągnięty w gondoli, patrząc na przesuwające się w dole miasto. Część litości, jaką David odczuwał dla tego człowieka, wyparowała. Celownik sprawił, że to, co robił, wydało się bardziej prawdziwe i bardziej okropne. Pomyślał o rodzinach skulonych w schronach Andersona, o płaczących dzieciach i o dorosłych mających nadzieję, że to, co spada, uderzy daleko od nich. Myślał też o tłumach ludzi zebranych w stacjach metra, którzy nasłuchiwali wybuchów, a pył i kurz opadały im na głowy, kiedy bomby wstrząsały ziemią.