Выбрать главу

Mieli nadzieję, że tym razem się uda.

Kopnął celownik z całych sił prawą nogą i poczuł satysfakcję, gdy we wnętrzu usłyszał trzask. Wiedział, że delikatne szkło rozbiło się w drobny mak.

Kiedy opadło podniecenie, David wsunął dłonie do kieszeni szlafroka i przyjrzał się dokładniej otoczeniu. Jakieś cztery, pięć kroków od miejsca, w którym stał, z trawy wznosiły się wysoko cztery jasnopurpurowe kwiaty. Były to pierwsze oznaki prawdziwego koloru, jakie dotąd udało mu się zobaczyć. Płatki kwiatów były żółte i pomarańczowe, a ich środki wyglądały zupełnie jak twarze śpiących dzieci. Nawet w panującym w lesie półmroku David dostrzegł zamknięte powieki, lekko rozchylone usta i dziurki w nosie. Nie przypominały żadnych znanych mu kwiatów. Gdyby mógł zerwać jeden z nich i pokazać ojcu, może udałoby mu się go przekonać, że to miejsce istnieje naprawdę.

David podszedł do kwiatów, a pod jego stopami zaszeleściły zeschnięte liście. Stał tuż obok nich, kiedy powieki jednego z kwiatów otworzyły się, odsłaniając żółte oczka. Potem rozchyliły się usta, wydając z siebie przenikliwy wrzask. Natychmiast obudziły się pozostałe kwiaty i niemal jednocześnie zamknęły płatki, odsłaniając twarde, ostre łodygi, które lśniły lekko lepkim osadem. Coś podszepnęło Davidowi, że nie powinien dotykać tych kolców. Pomyślał o pokrzywach i trującym bluszczu. Były okropne, a kto wie, jakiej trucizny mogą używać te rośliny w swojej obronie?

David zmarszczył nos. Wiatr zabierał ze sobą smród płonącego samolotu, lecz zastąpiła go inna woń. Metaliczny zapach, który wyczuł wcześniej, był tu znacznie silniejszy. Zrobił kilka kroków w głąb lasu i pod opadłymi liśćmi dostrzegł bezkształtne wybrzuszenie, a plamy niebieskiego i czerwonego koloru zdradzały, że coś pod nimi leży. David zmarszczył brwi. To było zwierzę, zwierzę w ubraniu. Miało pazury i nogi jak pies. David próbował przyjrzeć się jego twarzy, ale jej nie było. Głowa została odcięta od tułowia i to niedawno, bo smuga czerwonej krwi nadal barwiła poszycie leśne.

David zakrył usta ręka, by powstrzymać wymioty. Widok dwóch ciał w ciągu zaledwie kilku minut sprawił, że przewracało mu się w żołądku. Odsunął się od ciała i odwrócił w stronę drzewa. W tej chwili zauważył, że dziura w pniu zarosła, drzewo skurczyło się do wcześniejszych rozmiarów, a na jego oczach miejsce po dziurze zarosło korą, zakrywając przejście do jego świata. Drzewo stało się jeszcze jednym z wielu z rosnących w lesie, a każde z nich niczym nie różniło się od sąsiedniego. David dotknął palcami pnia, naciskając i pukając w nadziei, że znajdzie sposób, by otworzyć bramę prowadzącą do jego dawnego życia, lecz nic się nie wydarzyło. Niemal wybuchnął płaczem, lecz wiedział, że jeśli zacznie płakać, wszystko będzie stracone. Stanie się tylko małym chłopcem, bezsilnym i przestraszonym, daleko od domu. Rozejrzał się więc dookoła i znalazł czubek wielkiego płaskiego kamienia wystający z ziemi. Wykopał go i najostrzejszą krawędzią zaczął dłubać w pniu drzewa, aż fragmenty kory zaczęły opadać na ziemię. Davidowi wydało się, że drzewo drży, jak mogłaby zadrżeć osoba pod wpływem potężnego wstrząsu. Biała masa pod korą zaczerwieniła się i z rany zaczęło się sączyć coś, co bardzo przypominało krew. Płynęło szczelinami w korze i opadało na ziemię.

– Nie rób tego – rozległ się nagle głos. – Drzewa tego nie lubią.

David odwrócił się. W cieniu niedaleko niego stał człowiek. Był potężny i wysoki, o szerokich ramionach i krótkich, ciemnych włosach. Miał na sobie brązowe buty ze skóry sięgające niemal do kolan i krótką skórzaną kurtkę. Jego oczy były bardzo zielone i wyglądał zupełnie tak, jakby las przyjął ludzką postać. Przez prawe ramię przerzucił siekierę.

David upuścił kamień.

– Przepraszam – powiedział. – Nie wiedziałem.

Mężczyzna przyglądał mu się w milczeniu.

– Nie – powiedział w końcu. – Nie sądzę, żebyś wiedział.

Ruszył w stronę Davida, który instynktownie cofnął się o kilka kroków, aż poczuł, że dotyka dłońmi drzewa. Raz jeszcze zdawało się, że drzewo drży pod jego dotykiem, lecz wrażenie było słabsze niż poprzednio, jakby stopniowo drzewo dochodziło do siebie po odniesionej ranie i było pewne, że w obecności nieznajomego nic podobnego już go nie spotka. David nie był tak spokojny – mężczyzna miał siekierę, która wyglądała, jakby mogła bez trudu odciąć głowę od ciała.

Kiedy mężczyzna wyłonił się z cienia, David był w stanie lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Wyglądała na surową, lecz dostrzegł w niej również dobroć i poczuł, że może mu zaufać. Trochę się odprężył, choć nadal nie spuszczał czujnego wzroku z siekiery.

– Kim pan jest? – zapytał.

– Mogę ci zadać to samo pytanie – odparł mężczyzna. – Opiekuję się tym lasem i nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. Ale odpowiem ci. Jestem Leśniczym. Nie mam innego imienia, a przynajmniej żadnego, które by coś oznaczało.

Leśniczy podszedł do palącego się samolotu. Płomienie powoli dogasały, odsłaniając zarys kadłuba. Wyglądał jak szkielet ogromnej bestii porzuconej na pastwę ognia po ogryzieniu kości z mięsa. Sylwetka strzelca nie była już tak wyraźna. Stała się tylko ciemnym kształtem w plątaninie metalu i części maszynerii. Leśniczy potrząsnął głową w zdumieniu, potem odwrócił się od wraku i podszedł do Davida. Minął go i położył dłoń na pniu zranionego drzewa. Przyjrzał się dokładnie szkodom wyrządzonym przez chłopca, po czym poklepał je, jak klepie się konia albo psa. Uklęknął, zebrał trochę mchu z kamieni w pobliżu i wsunął go do dziury.

– Już dobrze, staruszku – powiedział do drzewa.

– Niedługo się zagoi.

David wysoko nad głową usłyszał szelest gałęzi, mimo że inne drzewa nie poruszyły się. Leśniczy odwrócił się w jego stronę.

– Teraz twoja kolej – powiedział. – Jak się nazywasz i co tu robisz? To nie jest miejsce dla samotnego chłopca. Czy zjawiłeś się tu w… tym?

Wskazał na samolot.

– Nie, przyleciał za mną. Mam na imię David. Przeszedłem przez pień drzewa. Była w nim dziura, ale zniknęła. Dlatego odrąbywałem korę. Miałem nadzieję, że uda mi się wyciąć dziurę albo przynajmniej zaznaczyć drzewo, żebym mógł je znaleźć.

– Przeszedłeś przez drzewo? – zapytał mężczyzna.

– A skąd?

– Z ogrodu – odparł David. – W murze była niewielka dziura i przeszedłem przez nią tutaj. Wydawało mi się, że słyszę głos mamy, więc poszedłem za nim. A teraz nie mam już powrotu.

Leśniczy wskazał znów na wrak.

– A jak przyniosłeś to ze sobą?

– Była walka. Spadł z nieba.

Nawet jeśli Leśniczego zdziwiła ta informacja, nie okazał tego.

– Tam jest ciało człowieka – powiedział. – Znałeś go?

– Był strzelcem, jednym z załogi. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Był Niemcem.

– Teraz nie żyje.

Leśniczy raz jeszcze dotknął palcami drzewa, lekko przesuwając nimi po korze, jakby w nadziei, że znajdzie pod nią rzekome przejście.

– Jak mówiłeś, nie ma tam już dziury. Miałeś jednak rację, próbując zaznaczyć drzewo, nawet jeśli wybrałeś nie najlepszą metodę.

Sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął z niej małą kulkę szorstkiego szpagatu. Rozwinął ją na pożądaną długość, a potem obwiązał nią pień drzewa. Z małego skórzanego woreczka wyjął szarą, lepką substancję, którą posmarował szpagat. Nie pachniała zbyt przyjemnie.

– Dzięki temu nie zjedzą go zwierzęta i ptaki – wyjaśnił Leśniczy i podniósł siekierę. – Lepiej chodź ze mną – powiedział. – Jutro postanowimy, co z tobą zrobić, ale teraz muszę cię zabrać w bezpieczne miejsce.

David nie poruszył się. Nadal czuł w powietrzu zapach krwi i rozkładu, a kiedy przyjrzał się z bliska siekierze, wydało mu się, że widzi na ostrzu czerwone krople. Na ubraniu mężczyzny też było widać czerwone Plamy.