Pewnego dnia siostra zawołała go, ale on nie odpowiedział. Poszła go szukać, zostawiając za sobą ślad z kwiatowych płatków, by odnaleźć drogę powrotną do niewielkich zapasów jedzenia. Kiedy dotarła na skraj niewielkiej polany, zobaczyła niezwykły domek. Jego ściany zrobiono z czekolady i piernika. Dach pokrywały dachówki z toffi, a szyby w oknach zrobiono z cukru, ściany wyłożone były migdałami, pianką i kandyzowanymi owocami. Dom był jedną wielką słodyczą i przyjemnością. Kiedy zobaczyła brata, wyjmował orzechy ze ścian, a usta miał brązowe od czekolady.
– Nie przejmuj się, nikogo nie ma w domu – powiedział. – Spróbuj. Pycha.
Podał jej kawałek czekolady, którego ona jednak nie wzięła. Owładnięty cudownym smakiem domu chłopiec aż przymknął oczy z rozkoszy. Siostra próbowała otworzyć drzwi, lecz były zamknięte na klucz. Zajrzała do środka przez okno, lecz zasłony były zaciągnięte. Nie chciała nic jeść, bo z jakiegoś powodu dom budził w niej niepokój. Nie mogła się jednak oprzeć zapachowi czekolady i uszczknęła kawałek. Smakował jeszcze lepiej, niż sobie wyobrażała, i żołądek zaczął domagać się więcej. Dołączyła więc do brata i razem jedli i jedli, aż z przejedzenia w końcu zapadli w głęboki sen.
Kiedy się obudzili, nie leżeli już na trawie pod drzewami. Znajdowali się w domu, uwięzieni w klatce wiszącej pod sufitem. Jakaś kobieta dorzucała polana do ognia. Była stara i śmierdziała. Na podłodze u jej stóp leżał stos kości – szczątki dzieci, które wpadły w jej ręce.
– Świeże mięsko! – szepnęła do siebie. – Świeże mięsko do pieca Staruchy!
Chłopiec zaczął płakać, lecz siostra zaraz go uciszyła. Kobieta podeszła i spojrzała na nich przez pręty klatki. Jej twarz pokrywały czarne brodawki, a zęby były zniszczone i wyszczerbione jak stare nagrobki.
– Które z was będzie pierwsze? – zapytała.
Chłopiec próbował ukryć twarz, jakby dzięki temu mógł uniknąć zainteresowania staruchy. Jego siostra była odważniejsza.
– Weź mnie – powiedziała. – Jestem pulchniejsza od brata i lepiej się upiekę. Kiedy będziesz jadła mnie, możesz go trochę podtuczyć, żebyś miała więcej mięsa.
Starucha zacmokała z radości.
– Mądra dziewczynka! – wykrzyknęła. – Ale nie tak mądra, by nie trafić na talerz Staruchy.
Otworzyła klatkę i sięgnęła do środka. Chwyciła dziewczynkę za szyję i wyciągnęła. Potem zamknęła klatkę i zaciągnęła dziewczynkę do pieca. Nie był jeszcze gorący, ale ogień już mocno buzował.
– Nie zmieszczę się – powiedziała dziewczynka. – Piec jest za mały.
– Bzdura – odparła Starucha. – Wkładałam tam większe dzieci od ciebie i świetnie się piekły.
Dziewczynka spojrzała na nią z powątpiewaniem.
– Ja mam długie nogi i ręce i dużo na nich tłuszczu. Nie, nie uda mi się wcisnąć do tego pieca. A jeśli mnie tam wepchniesz, nie uda ci się wyciągnąć mnie z powrotem.
Kobieta chwyciła dziewczynkę za ramiona i mocno potrząsnęła.
– Myliłam się co do ciebie – powiedziała. – Głupia z ciebie dziewucha. Pokażę ci, jak duży jest ten piec.
Wspięła się na palce i wsunęła do pieca głowę i ramiona.
– Widzisz? – spytała, a jej głos odbił się echem od ścian pieca. – Jest tu dość miejsca dla mnie, nie mówiąc już o małej dziewczynce.
Kiedy kobieta stała odwrócona tyłem, dziewczynka szybko podbiegła, wepchnęła ją do pieca i zatrzasnęła drzwi. Kobieta kopała, próbując je otworzyć, ale dziewczynka była szybka – zasunęła zasuwę (bo Starucha nie chciała, żeby dziecko się wymknęło po rozpoczęciu pieczenia) i zostawiła ją uwięzioną w środku. Potem dorzuciła polan do ognia i Starucha zaczęła się powoli piec, wrzeszcząc i jęcząc przez cały czas. Groziła dziewczynce najgorszymi torturami. W piecu było tak gorąco, że zaczął się topić tłuszcz Staruchy. Wydawał smród tak okropny, że dziewczynce zrobiło się niedobrze. Kobieta nadal jednak walczyła, mimo że skóra zaczęła odchodzić jej od ciała, a ciało od kości. W końcu umarła. Dziewczynka wyciągnęła wówczas polana z ognia i rozrzuciła je w całej chacie. Wyprowadziła brata za rękę, gdy domek zaczął się topić, aż pozostał z niego tylko komin. Nigdy już tam nie wrócili.
W miesiącach, które nadeszły, dziewczynka czuła się w lesie coraz szczęśliwsza. Zbudowała szałas, a po pewnym czasie szałas zamienił się w dom. Nauczyła się dbać o swoje potrzeby i kiedy mijały dni, coraz mniej myślała o dawnym życiu. Jednak jej brat nie był szczęśliwy i stale pragnął wrócić do matki. Kiedy minął rok i jeden dzień, porzucił siostrę i wrócił do starego domu. Matka i ojczym wyprowadzili się i nikt nie umiał powiedzieć mu dokąd. Wrócił więc do lasu, ale nie do siostry, bo był o nią zazdrosny i nie znosił jej. Znalazł ścieżkę, zadbaną, z wyciętymi korzeniami i cierniami. Rosnące wzdłuż niej krzewy obsypane były soczystymi jagodami. Ruszył przed siebie, posilając się po drodze jagodami, i nie zauważył, że z każdym jego krokiem ścieżka za nim znika.
Po pewnym czasie dotarł do polany, na której stał piękny domek obrośnięty bluszczem. Przy drzwiach rosły kwiaty, a z komina wzbijała się w niebo strużka dymu. Poczuł zapach pieczonego chleba i zobaczył stygnący na parapecie placek. W drzwiach stanęła kobieta, radosna i wesoła, jak niegdyś jego matka. Pomachała do niego i zaprosiła do środka.
– Wejdź, wejdź – powiedziała. – Jesteś zmęczony, a jagody nie zaspokoją głodu rosnącego chłopca. Na ogniu piecze się mięso i znajdzie się przytulny kącik, żebyś odpoczął. Zostań, jak długo zechcesz, bo nie mam dzieci, a od tak dawna pragnę mieć syna.
Chłopiec wyrzucił jagody, a wijąca się za nim ścieżka zniknęła na zawsze. Wszedł za kobietą do domu, gdzie nad ogniem wisiał wielki kocioł z gotującą się wodą, a na pieńku rzeźnika leżał ostry nóż.
Nikt go więcej nie widział.
XII
Kiedy Leśniczy kończył swoją historię, zmieniło się światło. Spojrzał w niebo, jakby w nadziei, że uda mu się jeszcze na chwilę powstrzymać zapadający zmrok, i zatrzymał się nagle. David podążył za jego spojrzeniem. Nad ich głowami, tuż nad koronami drzew, zobaczył krążący czarny kształt i wydawało mu się, że słyszy ciche krakanie.
– Cholera jasna! – syknął Leśniczy.
– Co to jest? – zapytał David.
– Kruk.
Leśniczy zdjął łuk z ramienia i naciągnął strzałę. Przyklęknął, wymierzył i wypuścił strzałę. Miał dobre oko. Kruk podskoczył w powietrzu, gdy strzała przeszyła jego ciało, po czym spadł na ziemię niedaleko Davida. Nie żył, a grot strzały poczerwieniał od jego krwi.
– Paskudne ptaszysko – powiedział Leśniczy, podnosząc truchło i wyrywając strzałę.
– Dlaczego pan go zabił? – zapytał David.
– Kruk i wilk polują razem. Ten doprowadziłby do nas stado, a wilki w nagrodę rzuciłyby mu nasze oczy.
Obejrzał się w stronę, z której nadeszli.
– Teraz będą się kierować tylko węchem, ale zbliżają się do nas, nie popełnią błędu. Musimy się śpieszyć.
Szli dalej, poruszając się lekkim truchtem, jakby sami byli zmęczonymi wilkami u kresu polowania, aż dotarli na skraj lasu i wyszli na wysoko położoną równinę. Przed nimi rozciągała się przepaść głęboka na dziesiątki metrów i szeroka na niecałe pół kilometra. W dole wiła się srebrna strużka rzeki. David usłyszał krzyki – prawdopodobnie ptaków – odbijające się od ścian. Ostrożnie spojrzał w dół w nadziei, że uda mu się lepiej przyjrzeć stworzeniom, które tak hałasowały. Dostrzegł kształt, o wiele większy od największego ptaka, jakiego widział w życiu. Kształt przesuwał się przez powietrze, podtrzymywany przez prądy powietrza. Miał nagie, niemal ludzkie nogi, lecz palce były dziwnie wydłużone i zakrzywione jak szpony ptaka. Z szeroko rozpostartych ramion zwisały zwały skóry, która służyła jako skrzydła. Długie białe włosy powiewały na wietrze, a kiedy David zaczął nasłuchiwać, rozległ się śpiew. Głos był bardzo wysoki i piękny, a słowa zabrzmiały bardzo wyraźnie: