David odniósł wrażenie, że nie ma w tej kwestii zbyt wielkiego wyboru. Nie wierzył, że wilki wybaczą mu ofiary przy moście. Na pewno znalazły już sposób, by przedostać się na drugą stronę przepaści. Prawdopodobnie już są na jego tropie. Przy moście miał szczęście. Drugi raz może się nie udać. Podróżując samotnie, zawsze będzie zdany na łaskę tych, którzy – podobnie jak łowczyni – będą chcieli wyrządzić mu krzywdę.
– Udam się więc z tobą – powiedział. – Dziękuję.
– Świetnie – odparł jeździec. – Mam na imię Roland.
– A ja David. Jesteś rycerzem?
– Nie, jestem tylko żołnierzem.
Roland pochylił się i wyciągnął rękę do Davida. Kiedy chłopiec ją ujął, natychmiast znalazł się na siodle za Rolandem.
– Wyglądasz na zmęczonego – powiedział Roland – a ja mogę poświęcić odrobinę godności, dzieląc się z tobą moim koniem.
Uderzył piętami w bok konia i ruszyli truchtem przed siebie.
David nie był przyzwyczajony do jazdy konnej. Z trudem przystosował się do ruchów zwierzęcia, a jego pośladki uderzały o siodło z bolesną regularnością. Dopiero kiedy Scylla – bo tak nazywał się koń – ruszyła galopem, zaczęło mu to sprawiać przyjemność. Zupełnie jakby płynął po drodze, bo nawet z dodatkowym ciężarem na grzbiecie kopyta Scylli przelatywały nad ziemią. Po raz pierwszy David bał się wilków trochę mniej.
Po pewnym czasie otaczający ich krajobraz zaczął się zmieniać. Trawa była wypalona, ziemia spękana i porozrywana jakby w wyniku potężnych eksplozji. Drzewa były ścięte, pnie zaostrzone i wbite w ziemię co wyglądało na próbę stworzenia zasieków przed jakimś wrogiem. Na ziemi leżały porozrzucane części zbroi, zniszczone tarcze i miecze. Przypominało to pole wielkiej bitwy, lecz David nie widział nigdzie żadnych ciał, choć ziemia była poplamiona krwią, a błotniste kałuże znaczące pole były bardziej czerwone niż brązowe.
W samym środku znajdowało się coś, co wybitnie tu nie pasowało; coś tak dziwnego, że Scylla zatrzymała się jak wryta i zaczęła grzebać ziemię kopytem. Nawet Roland przyglądał się temu czemuś z nieskrywanym strachem. Tylko David wiedział, co to takiego.
Był to czołg Mark V, relikt pierwszej wojny światowej. Krótkie lekkie działo nadal wystawało z wieżyczki po lewej stronie, lecz nie widać było na nim żadnych oznaczeń. W istocie był tak czysty i nieskazitelny, że wyglądał, jakby dopiero zjechał z fabrycznej taśmy.
– Co to jest? – zapytał Roland. – Wiesz?
– To czołg – odparł David. Uświadomił sobie jednak, że w najmniejszym stopniu nie przybliżył Rolandowi natury tego znaleziska, więc dodał: – To maszyna podobna do zakrytego wozu, którym mogą podróżować ludzie. A to… – wskazał na lufę – jest działo, coś na kształt armaty.
Wspiął się na czołg, opierając ręce i stopy na nitach. Luk był otwarty. W środku dostrzegł system hamulców i biegów przy miejscu dla kierującego i wnętrze wielkiego silnika Ricardo, lecz nie było tam żadnych ludzi. Raz jeszcze można było odnieść wrażenie, że czołg nigdy nie był używany. Ze swego miejsca na szczycie David rozejrzał się dookoła. Nie dojrzał jednak żadnych śladów na błotnistym polu. Zupełnie jakby czołg pojawił się znikąd.
Zeskoczył na ziemię, lądując z pluśnięciem na mokrym gruncie. Krew i błoto natychmiast oblepiły mu spodnie i raz jeszcze uświadomił sobie, że stoją na miejscu, gdzie odnosili rany i prawdopodobnie ginęli ludzie.
– Co się tu wydarzyło? – zapytał Rolanda.
Jeździec poprawił się w siodle, wciąż nieswój w obecności czołgu.
– Nie mam pojęcia. Sądząc po śladach, doszło tu do jakiejś bitwy. I to niedawno. Nadal czuję w powietrzu zapach krwi, ale gdzie są ciała zabitych? A jeśli zostały pogrzebane, to gdzie są groby?
Nagle za nimi rozległ się głos.
– Szukacie w złym miejscu, wędrowcy. Na polu nie ma żadnych ciał. Są… gdzie indziej.
Roland odwrócił Scyllę, dobywając jednocześnie miecza. Pomógł Davidowi wspiąć się na siodło. Kiedy tylko chłopiec znalazł się na górze, sięgnął po swój własny miecz i wyciągnął go z pochwy.
Przy drodze stały ruiny starego muru – resztki budowli, która zniknęła z powierzchni ziemi. Na kamieniach siedział staruszek. Był zupełnie łysy, a na czaszce widać było grube żyły płynące jak rzeki na mapie pustej, zimnej krainy. Białka oczu znaczyły popękane żyłki, a oczodoły wydawały się zbyt duże dla gałek. Pod każdą z nich widać było fałdę czerwonego ciała. Staruszek miał długi nos, a jego usta były blade i spierzchnięte. Miał na sobie starą brązową szatę, przypominającą mnisi habit, która sięgała mu do kostek. Wystawały spod niej bose stopy z pożółkłymi paznokciami.
– Kto tu walczył? – zapytał Roland.
– Nie pytałem ich o imiona – odparł staruszek. – Przybyli i zginęli.
– W jakim celu? Musieli przecież walczyć za jakąś sprawę.
– Bez wątpienia. Jestem pewien, że wierzyli w jej słuszność. Ona, niestety, nie była o tym przekonana.
Od zapachu pola bitwy Davidowi zakręciło się w głowie i pogłębiło to tylko jego przekonanie, że staruszkowi nie należy ufać. Sposób, w jaki wypowiedział słowo „ona”, i jego uśmiech uzmysłowiły mu, że ludzie, którzy tu zginęli, umarli straszną śmiercią.
– A kim jest ta „ona”? – zapytał Roland.
– To Bestia, stwór żyjący pod ruinami wieży ukrytej głęboko w lesie. Przez długi czas była uśpiona, lecz teraz znów się przebudziła. – Staruszek machnął ręką w stronę drzew za swoimi plecami. – To byli ludzie króla, którzy próbowali utrzymać kontrolę nad umierającym królestwem i zapłacili za to wysoką cenę. Postanowili stawić jej czoło tutaj i zostali pokonani. Szukali ucieczki w lesie, ciągnąc ze sobą rannych i poległych, lecz ona tam ich dopadła.
David odchrząknął.
– A skąd się tu wziął czołg? – zapytał. – Zupełnie tu nie pasuje.
Staruszek uśmiechnął się szeroko, odsłaniając różowe dziąsła i zniszczone zęby.
– Może tak samo jak ty, chłopcze – odparł. – Ty też tu nie pasujesz.
Roland odwrócił Scyllę w stronę lasu, trzymając się j jak najdalej od staruszka. Scylla była bardzo dzielnym koniem i zawahała się tylko przez chwilę, zanim spełniła polecenie swego pana.
Zapach krwi i rozkładu nasilał się. Przez nimi wyrósł zagajnik połamanych drzew i David wiedział, że tam właśnie kryje się źródło smrodu. Roland kazał mu zsiąść z konia, a potem przytulić się plecami do drzewa i nie spuszczać z oka staruszka, który nadal siedział na murze i przyglądał im się przez ramię.
David wiedział, że Roland nie chce, by zobaczył, co kryje się w krzakach. Nie mógł jednak oprzeć się pragnieniu, by spojrzeć, gdy żołnierz rozchylił krzaki i wszedł do zagajnika. Dostrzegł w przelocie ciała zwisające z drzew, a w zasadzie to, co z nich zostało, czyli zakrwawione kości. Szybko odwrócił wzrok…
I uświadomił sobie, że patrzy prosto w oczy staruszka. David nie miał pojęcia, jakim cudem przeniósł się tak szybko i tak cicho, ale stał tak blisko niego, że czuł zapach jego i oddechu. Pachniał kwaśnymi jagodami. David mocniej zacisnął dłoń na mieczu, lecz staruszek nawet nie mrugnął.
– Jesteś bardzo daleko od domu, chłopcze – powiedział.
Podniósł rękę i dotknął palcami pasma jego włosów. David z furią potrząsnął głową i odepchnął go. Zupełnie jakby odpychał ścianę. Staruszek wyglądał na kruchego, lecz był dużo silniejszy od Davida.