– Nadal słyszysz głos matki? – zapytał.
Przyłożył dłoń do ucha, jakby próbował usłyszeć głos unoszący się w powietrzu. – David – zaśpiewał wysokim głosem.
– Och, David.
– Przestań! – zawołał David. – Przestań natychmiast.
– Bo co mi zrobisz? – spytał staruszek. – Jesteś tylko małym chłopcem, daleko, daleko od domu, który płacze za zmarłą matką. Co możesz zrobić?
– Zranię cię – odparł David. – Mówię serio.
Staruszek splunął na ziemię. Trawa w tym miejscu zasyczała. Plama śliny rozrosła się, tworząc spienioną kałużę.
W kałuży David zobaczył ojca, Rose i małego Georgiego. Wszyscy się śmiali, nawet Georgie. Ojciec podrzucał go wysoko do góry, jak kiedyś Davida.
– Wcale za tobą nie tęsknią – powiedział staruszek.
– Nic a nic. Cieszą się, że zniknąłeś. Przez ciebie ojciec czuł się winny, bo stale przypominałeś mu matkę, ale teraz ma nową rodzinę i nie musi się już przejmować ani tobą, ani twoimi uczuciami. Zapomniał już o tobie, jak zapomniał o twojej matce.
Wizja w kałuży zmieniła się. David zobaczył teraz sypialnię, którą ojciec dzielił z Rose. Stali oboje przy łóżku i całowali się. Potem położyli się na łóżku. David odwrócił wzrok. Piekła go twarz i poczuł, jak wzbiera w nim wielki gniew. Nie chciał w to wierzyć, a jednak widział dowody w kałuży spienionej śliny, która spłynęła z ust obrzydliwego staruszka.
– Widzisz – powiedział. – Nie masz już do czego wracać.
Roześmiał się, a David uderzył go mieczem. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to zrobił. Był tylko wściekły i smutny. Nigdy nie czuł się tak zdradzony. Teraz czuł się tak, jakby nad jego ciałem panowało coś, co wymykało się działaniu jego woli. Ramię podniosło się samo i cięło staruszka, rozdzierając brązową szatę i rysując czerwoną pręgę na skórze.
Staruszek odskoczył. Przyłożył palce do rany na piersi. Zaczerwieniły się. Jego twarz zaczęła się zmieniać. Wyciągnęła się i przybrała kształt półksiężyca, a broda zakrzywiła się tak mocno, że niemal dotykała grzbietu zakrzywionego nosa. Z czaszki wyrosły kępy splątanych czarnych włosów. Odrzucił szatę i David zobaczył zielono-złoty strój, przewiązany bogato zdobionym złotym pasem i złoty sztylet wygięty jak ciało węża. Materiał ubrania był rozdarty w miejscu, w którym David ciął mieczem. Na koniec w dłoni mężczyzny pojawił się płaski czarny dysk. Kiedy go podrzucił, przybrał kształt zakrzywionego kapelusza, który mężczyzna włożył na głowę.
– To ty – powiedział David. – Ty byłeś w moim pokoju.
Garbus syknął na Davida, a sztylet przy jego boku zaczął się wić i wykręcać, jakby był prawdziwym wężem. Twarz Garbusa wykrzywiła złość i ból.
– Chodziłem w twoich snach – powiedział. – Znam wszystkie twoje myśli, twoje uczucia, obawy. Wiem, jaki z ciebie paskudny, zazdrosny, pełen nienawiści dzieciak. Ale mimo wszystko miałem zamiar ci pomóc. Chciałem ci pomóc odnaleźć matkę, jednak ty mnie zraniłeś. Och, co za straszne z ciebie chłopaczysko. Mogę sprawić, byś tego pożałował, pożałował, że w ogóle się narodziłeś… – Ton jego głosu zmienił się nagle. Stał się cichy i rozsądny, co jeszcze bardziej przeraziło Davida. – Ale nie zrobię tego, bo jeszcze mnie nie potrzebujesz. Mogę cię zabrać do osoby, której szukasz, i sprowadzić was razem do domu. Tylko ja potrafię tego dokonać. W zamian poproszę o jedną tylko rzecz, tak malutką, że nawet za nią nie zatęsknisz…
Nie dokończył jednak, bo przerwał mu odgłos powracającego Rolanda. Garbus pogroził Davidowi palcem.
– Niebawem znów porozmawiamy i może wtedy trochę lepiej okażesz mi swoją wdzięczność.
Garbus zaczął wirować tak szybko, że wywiercił w ziemi dziurę i zniknął, pozostawiając tylko brązową szatę. Kałuża śliny wsiąkła w ziemię i nie widać już było obrazów ze świata Davida.
David razem z Rolandem zajrzeli do ciemnej dziury pozostawionej przez Garbusa.
– Kto lub co to było? – zapytał Roland.
– Przebrał się za staruszka – wyjaśnił David. – Powiedział mi, że może mi pomóc wrócić do domu. Tylko on może to zrobić. Myślę, że to o nim opowiadał mi Leśniczy. Nazwał go oszustem.
Roland dostrzegł krew kapiącą z ostrza miecza Davida.
– Raniłeś go?
– Byłem zły – wyjaśnił David. – Nie mogłem się powstrzymać.
Roland zerwał duży liść z krzaka i wytarł nim ostrze.
– Musisz się nauczyć panować nad impulsami – powiedział. – Miecz pragnie, by go użyć. Chce poczuć krew. Dlatego został wykuty, nie ma innego celu. Jeśli nie będziesz nad nim panował, on zapanuje nad tobą.
Oddał Davidowi miecz.
– Kiedy następnym razem zobaczysz tego człowieka, nie rań go, lecz zabij – powiedział. – Bez względu na to co mówi, nie życzy ci nic dobrego.
Podeszli razem do miejsca, w którym Scylla skubała trawę.
– Co tam widziałeś? – zapytał David.
– Mniej więcej to samo co ty – odparł Roland. Pokręcił głową lekko rozdrażniony nieposłuszeństwem Davida. – To coś, co zabiło tych ludzi, odarło ich kości z mięsa i zostawiło na drzewach. Cały las, jak okiem sięgnąć, jest pełen ciał. Ziemia jest nadal przesiąknięta krwią. Zanim umarli, zranili jednak tę Bestię. Na ziemi widać ślad jakiejś czarnej, paskudnej substancji, w której stopiły się końce ich włóczni i mieczy. Jeśli to coś można zranić, to można też zabić, ale to przekracza siły jednego żołnierza i chłopca. To nie nasza sprawa. Ruszamy dalej.
– Ale… – zaczął David. Nie był pewny, co chce powiedzieć. W historiach było inaczej. Żołnierze i rycerze zabijali smoki i potwory. Nie bali się i nie uciekali przed groźbą śmierci.
Roland siedział już na grzbiecie Scylli. Wyciągnął rękę, czekając, by David ją chwycił.
– Jeśli masz coś do powiedzenia, to powiedz, David.
Chłopiec próbował znaleźć właściwe słowa. Nie chciał urazić Rolanda. – Ci wszyscy ludzie zginęli, a to, co ich zabiło, nadal żyje, nawet jeśli jest ranne – powiedział. – Znów będzie zabijać, prawda? Zginie więcej ludzi.
– Być może – odparł Roland.
– Nie powinno się więc czegoś zrobić?
– Sugerujesz, że powinniśmy to coś ścigać, mając przy boku półtora miecza? W tym życiu pełno jest zagrożeń i niebezpieczeństw, David. Stawiamy czoło tym, którym musimy stawić. Nadejdą też takie chwile, kiedy będziemy musieli podjąć decyzję, czy działać w imię większego dobra, nawet ryzykując przy tym życie, ale nie będziemy niepotrzebnie składać z niego ofiary. Każdy z nas ma tylko jedno życie. Tylko jedno możemy ofiarować. Rzucanie go na szalę, gdy nie ma żadnej nadziei, nie przyniesie nam chwały. Chodź. Robi się coraz ciemniej. Musimy przed nocą znaleźć jakąś kryjówkę.
David wahał się jeszcze przez chwilę, potem chwycił Rolanda za rękę i wskoczył na siodło. Myślał o tych wszystkich poległych w bitwie i zastanawiał się, jak mógł wyglądać stwór, który potrafił zrobić tak straszne rzeczy. Czołg nadal stał na środku pola walki, porzucony i niemy. Jakimś cudem znalazł drogę z jego świata do tego, lecz nie miał załogi. Nikt nim nawet nie jechał.
Kiedy zostawili go za sobą, David przypomniał sobie wizje w kałuży śliny Garbusa i słowa, które usłyszał.
„Wcale za tobą nie tęsknią. Cieszą się, że zniknąłeś”.
To przecież nie mogła być prawda. A jednak David widział, jak ojciec hołubił Georgiego, jak patrzył na Rose, trzymał ją za rękę, gdy szli razem, i domyślał się, co robili w nocy, kiedy zamykały się za nimi drzwi sypialni. Co się stanie, jeśli znajdzie drogę powrotną, a oni nie będą chcieli, żeby wrócił? Jeśli naprawdę żyje im się lepiej bez niego?