Выбрать главу

– Gdzie są twoi słudzy, Pani? – zapytał. – Chciałbym mieć pewność, że zajęto się moim koniem.

– Nie mam służby – powiedziała. – Ale sama zajęłam się twoim koniem. Ma się dobrze.

Alexander chciał jej zadać tyle pytań, że nie wiedział, od czego zacząć. Otworzył usta, lecz Pani uciszyła go gestem dłoni.

– Zostawię cię teraz – powiedziała. – Śpij, bo chcę, żebyś szybko doszedł do zdrowia i jak najszybciej stąd zniknął.

Lustro zamigotało i Alexander znów zobaczył w nim swoje odbicie. Nie mając nic innego do roboty, wrócił do łóżka i zasnął.

Kiedy obudził się następnego ranka, znalazł przy łóżku świeży chleb i dzbanek ciepłego mleka. Nie słyszał jednak, by w nocy ktokolwiek wchodził do pokoju. Wypił trochę mleka i jedząc chleb, podszedł do lustra i zaczął mu się przyglądać. Mimo że wciąż widział swoje odbicie, był pewien, że po drugiej stronie znajduje się Pani i też mu się przygląda.

Alexander, jak wielu najznamienitszych rycerzy, nie był jedynie wojownikiem. Potrafił grać na lutni i lirze. Umiał układać wiersze, a nawet trochę malować. Uwielbiał książki, bo w nich zapisana była wiedza o tych, którzy żyli przed nim. Kiedy więc wieczorem w lustrze znów pojawiła się Pani, poprosił ją o kilka tych rzeczy, by mieć jakieś zajęcie, gdy będzie dochodził do zdrowia. Następnego ranka powitał go stos starych ksiąg, lekko zakurzona lutnia, płótno, farby i kilka pędzli. Pograł chwilę na lutni, a potem zaczął przedzierać się przez księgi. Były to dzieła historyczne i filozoficzne, poświęcone astronomii i etyce, poezji i religii. Kiedy czytał je w następnych dniach, Pani pojawiała się za lustrem coraz częściej, wypytując go o wszystko, co przeczytał. Zorientował się, że czytała je wszystkie wiele razy i doskonale znała ich treść. Alexander był zaskoczony, bo w jego własnym kraju kobiety nie miały dostępu do takich ksiąg, jednak był wdzięczny za okazję do rozmowy. Pani poprosiła go potem, by zagrał jej na lutni, a kiedy spełnił życzenie, wydało mu się, że łagodne dźwięki sprawiły jej przyjemność.

Dni przeszły w tygodnie, a Pani spędzała coraz więcej czasu po drugiej stronie lustra, rozmawiając z Alexandrem o sztuce i księgach, słuchając, jak gra, i dopytując się, co maluje, bo Alexander nie chciał pokazać jej obrazu. Wymógł na niej też obietnicę, że nie obejrzy go, gdy będzie spał, bo nie chciał, by zobaczyła obraz, zanim zostanie ukończony. I choć rany Alexandra prawie się zabliźniły, Pani nie pragnęła już, żeby wyjeżdżał. On też nie chciał opuszczać zamku, bo powoli zakochiwał się w tej dziwnej kobiecie, która z woalką na twarzy ukrywała się po drugiej stronie lustra. Opowiedział jej o walkach, które stoczył, i o reputacji, jaką zdobył dzięki swym podbojom. Chciał, by zrozumiała, że jest wielkim rycerzem, godnym wspaniałej kobiety.

Po dwóch miesiącach Pani przyszła do Alexandra i usiadła na swoim zwykłym miejscu.

– Dlaczego jesteś taki smutny? – zapytała, bo widać było wyraźnie, że Alexandra coś trapi.

– Nie potrafię dokończyć obrazu – odparł.

– Dlaczego? Nie masz dość farb i pędzli? Czego jeszcze potrzebujesz?

Alexander odwrócił płótno od ściany, by Pani mogła je obejrzeć. Był to jej portret, jednak pozbawiony twarzy, bo Alexander jeszcze nigdy jej nie widział.

– Wybacz mi – powiedział. – Zakochałem się w tobie. W czasie miesięcy, które spędziliśmy razem, tyle się o tobie dowiedziałem. Nigdy nie spotkałem podobnej do ciebie kobiety i boję się, że jeśli stąd wyjadę, już nigdy jej nie spotkam. Czy mogę mieć nadzieję, że czujesz to samo w stosunku do mnie?

Pani spuściła głowę. Już miała coś powiedzieć, lecz lustro zamigotało i zniknęła.

Mijały dni, a Pani się nie zjawiała. Alexander zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie obraził jej swymi słowami. Każdej nocy spał głęboko, każdego ranka przy łóżku stało świeże jedzenie, lecz nigdy nie zauważył, kiedy Pani je przynosiła.

Po pięciu dniach usłyszał dźwięk klucza obracającego się w zamku i do komnaty weszła Pani. Nadal miała na twarzy woalkę i była ubrana na czarno, lecz Alexander wyczuł zmianę, jaka w niej zaszła.

– Przemyślałam to, co mi powiedziałeś – powiedziała. – Ja też darzę cię uczuciem. Ale wyznaj szczerze: Kochasz mnie naprawdę? Będziesz mnie kochał zawsze, bez względu na to, co się wydarzy?

Gdzieś głęboko w Alexandrze nadal drzemał beztroski młodzieniec, bo odpowiedział niemal bez chwili zastanowienia:

– Tak, będę cię kochał zawsze.

Pani uniosła woalkę i Alexander po raz pierwszy ujrzał jej twarz. Była to twarz kobiety połączona z pyskiem bestii, dzikiej pantery lub tygrysicy. Alexander otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz głęboko wstrząśnięty milczał.

– To sprawka mojej macochy – wyjaśniła Pani. – Byłam piękna, a ona bardzo mi zazdrościła urody, więc rzuciła na mnie klątwę i powiedziała, że nikt mnie nigdy nie pokocha. Uwierzyłam jej i ukrywałam się ze wstydu, dopóki się nie zjawiłeś.

Pani ruszyła w stronę Alexandra, wyciągając ręce. W jej oczach błyszczała nadzieja, miłość i odrobina strachu, bo jeszcze nigdy przed nikim tak się nie obnażyła. Jej serce drżało jak wystawione na cios miecza.

Alexander nie podszedł do niej. Cofnął się o krok i w tej chwili przypieczętował swój los.

– Zdrajco! – wykrzyknęła Pani. – Ty kapryśne stworzenie! Powiedziałeś, że mnie kochasz, ale kochasz tylko siebie.

Uniosła głowę i obnażyła ostre zęby. Koniuszki rękawiczek rozdarły się, gdy z jej palców wyrosły pazury. Syknęła groźnie, po czym rzuciła się na rycerza, gryząc, drapiąc, rozrywając go pazurami. Czuła w ustach smak jego krwi i jej ciepło na futrze.

Rozerwała go na strzępy w komnacie, zalewając się łzami.

Kiedy Roland skończył swoją opowieść, dwie dziewczynki były wyraźnie wstrząśnięte. Roland wstał, podziękował Fletcherowi i jego rodzinie za posiłek, a potem dał znak Davidowi, że czas zbierać się do wyjścia. Przy drzwiach Fletcher położył delikatnie rękę na ramieniu Rolanda.

– Jeszcze słówko, jeśli pozwolisz – powiedział. – Starszyzna bardzo się martwi. Wierzą, że wioska została naznaczona przez Bestię, o której opowiadałeś, bo z pewnością czai się gdzieś blisko.

– Macie broń? – zapytał Roland.

– Tak, ale widziałeś jej najlepszą część. Jesteśmy farmerami i myśliwymi, a nie żołnierzami – powiedział Fletcher.

– Może i dobrze – odparł Roland. – Żołnierze nie potrafili poradzić sobie z Bestią. Może wam się poszczęści.

Fletcher spojrzał na niego zdumiony. Nie wiedział, czy Roland mówi poważnie, czy tylko sobie z niego żartuje. Nawet David nie był pewny.

– Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał Fletcher. Roland położył dłoń na ramieniu starszego mężczyzny.

– Tylko trochę – odparł. – Żołnierze chcieli unicestwić Bestię, jakby walczyli z armią. Z konieczności walczyli na nieznanym terenie z wrogiem, którego nie rozumieli. Mieli czas, by zbudować linie obrony, bo widzieliśmy ich pozostałości, ale nie byli dość silni, by je utrzymać. Musieli się wycofać do lasu i tam Bestia dokończyła dzieła. Ten stwór bez wątpienia jest ogromny i ciężki, bo widziałem miejsca, gdzie zniszczył drzewa i krzewy. Wątpię, by mógł szybko się poruszać, ale na pewno jest silny i niestraszne mu rany zadane włóczniami i mieczami. Na otwartej przestrzeni żołnierze nie mieli szans. Ale ty i twoi towarzysze znajdujecie się w zupełnie innej sytuacji. To wasza ziemia i dobrzeją znacie. Musicie spojrzeć na Bestię jak na wilka lub lisa, który zagraża waszemu bydłu. Musicie zwabić ją do wybranego przez siebie miejsca, osaczyć i zabić.

– Sugerujesz przynętę? Bydło?

Roland skinął głową.