– To może się udać. Bestia nadejdzie tu z pewnością, bo lubi mięso, a pomiędzy miejscem ostatniego posiłku i wioską pozostało go niewiele. Możecie przycupnąć tutaj i mieć nadzieję, że mury ją powstrzymają, albo możecie zaplanować jej zniszczenie. Może się jednak okazać, że będziecie musieli poświęcić coś więcej niż tylko bydło.
– Co masz na myśli? – zapytał Fletcher. Wyglądał na przestraszonego.
Roland zamoczył palec w butelce z wodą, uklęknął i narysował krąg na kamiennej podłodze, nie zamykając go jednak do końca.
– To wasza wioska – odparł Roland. – Zbudowaliście mury, by odeprzeć atak z zewnątrz. – Narysował strzałki wychodzące z kręgu. – Ale co się stanie, jeśli wpuścicie wroga do środka, a potem zamkniecie bramy?
– Roland zamknął krąg i tym razem skierował strzałki do wewnątrz. – Wtedy wasze mury staną się pułapką.
Fletcher wpatrywał się w rysunek, który powoli wysychał na kamieniu.
– A co zrobimy, gdy Bestia już znajdzie się w środku? – zapytał.
– Podpalicie wioskę i wszystko w środku – powiedział Roland. – Bestia spłonie żywcem.
W nocy, gdy David i Roland spali, nadciągnęła wielka zamieć, okrywając wioskę i tereny wokół niej śniegiem. Śnieg padał dalej przez cały dzień i to tak gęsto, że widoczność była ograniczona do kilku metrów. Roland postanowił, że zostaną w wiosce, dopóki pogoda się nie poprawi, lecz nie mieli już z Davidem nic do jedzenia, a mieszkańcy wioski nie mieli już czym się dzielić. Roland poprosił więc o spotkanie ze starszyzną i spędził z nią trochę czasu w kościele, bo tam mieszkańcy wioski omawiali sprawy największej wagi. Zaproponował, że pomoże im zabić Bestię, jeśli udzielą schronienia jemu i Davidowi. Kiedy Roland opowiadał o swoich planach, David siedział z tyłu kościoła i słuchał, jak padają argumenty zarówno za, jak i przeciw takiemu rozwiązaniu. Część mieszkańców nie chciała poświęcić swoich domów na pastwę płomieni i David naprawdę nie mógł ich za to obwiniać. Chcieli czekać w nadziei, że mury i umocnienia ocalą ich, gdy nadejdzie Bestia.
– A jeśli nie wytrzymają? – zapytał Roland. – Co wtedy? Kiedy uzmysłowicie sobie, że umocnienia zawiodły, będzie już za późno, by cokolwiek zrobić. Będziecie mogli tylko czekać na śmierć.
Na koniec zaproponowano kompromis. Kiedy tylko pogoda się poprawi, kobiety, dzieci i staruszkowie opuszczą wioskę i ukryją się w jaskiniach na pobliskich wzgórzach. Zabiorą ze sobą wszystkie wartościowe rzeczy, nawet meble, pozostawiając tylko gołe ściany. W chatach blisko centrum wioski ukryją beczki ze smołą i olejem. Jeśli Bestia zaatakuje, obrońcy będą próbowali ją odstraszyć lub zabić zza murów. Jeśli mimo to Bestia sforsuje umocnienia, zaczną się wycofywać, zwabiając ją do środka wioski. Podpalą zapalniki i Bestia zostanie osaczona i zabita, lecz tylko w ostateczności. Przeprowadzono głosowanie i wszyscy zgodzili się, że to najlepszy plan.
Roland wypadł z kościoła. David musiał biec, by go dogonić.
– Dlaczego jesteś taki zły? – zapytał. – Zgodzili się na większość twoich propozycji.
– Ale nie na wszystkie – odparł Roland. – Nawet nie wiemy, z czym mamy do czynienia. Wiemy tylko, że wyszkoleni żołnierze uzbrojeni w stal nie potrafili zabić Bestii. Co mogą jej przeciwstawić farmerzy? Gdyby mnie posłuchali, mogliby ją pokonać bez żadnych ofiar. A teraz zginą niepotrzebnie ludzie z powodu kijów, słomy i kilku ruder, które można odbudować w parę tygodni.
– Ale to ich wioska – powiedział David. – I ich wybór.
Roland zwolnił, po czym się zatrzymał. Jego włosy były białe od śniegu. Wyglądał przez to na wiele starszego.
– Tak – powiedział. – To ich wioska. Lecz nasz los teraz związany jest z ich losem, a jeśli plan się nie powiedzie, możemy równie dobrze zginąć razem z nimi.
Śnieg dalej padał, a w chatach płonął ogień. Wiatr niósł zapach dymu w najgłębsze leśne ostępy.
W swojej norze Bestia wyczuła zapach dymu i poruszyła się.
XXI
Przez dwa następne dni czyniono przygotowania do ewakuacji wioski. Kobiety, dzieci i starsi mężczyźni zebrali wszystko, co mogli unieść. Wykorzystano też wszystkie wozy i konie – z wyjątkiem Scylli, bo Roland nie chciał spuścić jej z oka. Objeżdżał na niej mury od zewnątrz i od wewnątrz, szukając słabych miejsc. Nie był zachwycony tym, co zobaczył. Śnieg nadal padał i wszystkim marzły palce i stopy. Umacnianie murów wioski nastręczało przez to jeszcze więcej trudności i mężczyźni narzekali między sobą. Pytali, czy wszystkie te przygotowania są naprawdę niezbędne, i sugerowali, że lepiej by było, gdyby uciekli razem z kobietami i dziećmi. Nawet Roland miał wątpliwości.
– Możemy równie dobrze wykorzystać zaostrzone kije i drewno na opał – David słyszał, jak Roland powiedział do Fletchera.
Nie mieli pojęcia, z której strony nastąpi atak, więc Roland raz po raz instruował obrońców, gdzie mają się wycofywać, jeśli mur zostanie przerwany, i co mają robić, gdy Bestia już znajdzie się w wiosce. Nie chciał, by mężczyźni wpadli w panikę i uciekali na oślep, kiedy stwór wedrze się do środka – a był pewny, że tak się stanie – albo wszystko będzie stracone. Nie pokładał zbyt wielkiej wiary w ich chęć stawienia czoła Bestii, gdy szala zwycięstwa przechyli się na ich niekorzyść.
– Nie są tchórzami – powiedział Roland do Davida, kiedy siedzieli przy ogniu i odpoczywali, pijąc ciepłe mleko prosto od krowy.
Wokół nich mężczyźni ostrzyli kije i klingi mieczy lub z pomocą wołów i koni przyciągali do wioski pnie drzew, by umocnić mury od środka. Niewiele przy tym mówiono, bo dzień zbliżał się do końca i nadciągała noc. Wszyscy byli spięci i przerażeni.
– Każdy z tych mężczyzn gotów jest oddać życie za swoją żonę i dzieci – ciągnął Roland. – Gdyby stanęli oko w oko z bandytami, wilkami lub dzikimi zwierzętami, podjęliby walkę i przeżyli lub zginęli, zależnie od okoliczności. Ale to zupełnie inna sprawa – nie wiedzą, z czym przyjdzie im walczyć, nie rozumieją zagrożenia i nie są dość zdyscyplinowani ani doświadczeni, by działać zespołowo. Staną wszyscy ramię w ramię, ale każdy zmierzy się z niebezpieczeństwem na swój własny sposób. Zjednoczą się tylko w chwili, gdy jednego z nich opuści odwaga i zacznie uciekać. Reszta pogna za nim.
– Nie pokładasz zbyt wielkiej wiary w ludziach, prawda? – zapytał David.
– W niczym nie pokładam zbyt wielkiej wiary – odparł Roland. – Nie wierzę nawet w samego siebie.
Dopił mleko i umył kubek w wiadrze z zimną wodą.
– Chodź – powiedział. – Musimy naostrzyć kije i miecze.
Uśmiechnął się blado. David nie odpowiedział mu uśmiechem.
Postanowiono, że wyprowadzą główną część swych niewielkich sił w pobliże bramy w nadziei, że to przyciągnie do nich Bestię. Jeśli sforsuje umocnienia, zwabią ją do centrum wioski, gdzie czekać będzie przygotowana wcześniej pułapka. Wtedy będą mieli jedną jedyną szansę, by schwytać Bestię i ją zabić.
Kiedy na niebie nie było widać nawet najmniejszego rożka srebrnego księżyca, wioskę cichutko opuścił konwój ludzi i zwierząt eskortowany przez kilku mężczyzn, którzy mieli upewnić się, że wszyscy dotrą bezpiecznie do jaskiń. Gdy mężczyźni wrócili, na murach ustawiono warty. Każdy z nich po kolei przez kilka godzin obserwował, czy ktoś nie zbliża się do wioski. W sumie mieli około czterdziestu mężczyzn i Davida. Roland zapytał chłopca, czy chce się udać razem z innymi do jaskiń. David bardzo się bał, ale odparł, że chce zostać. Nie był pewien dlaczego. Na pewno czuł się bezpieczniej u boku Rolanda, bo tylko jemu ufał bezgranicznie. Był też bardzo ciekawy. Chciał koniecznie zobaczyć Bestię. Wyglądało na to, że Roland w pełni go rozumie, i gdy mieszkańcy zapytali go, dlaczego pozwolił chłopcu zostać, odparł, że jako jego giermek jest dla niego równie cenny jak miecz i koń. Na dźwięk jego słów David zarumienił się z dumy.