Na placu przed bramą przywiązali starą krowę w nadziei, że zwabi Bestię, lecz podczas pierwszej i drugiej nocy nic się nie wydarzyło. Zmęczeni wartami mężczyźni stali się jeszcze bardziej zrzędliwi. Śnieg padał i zamarzał, padał i zamarzał. Z powodu zamieci wartownicy na murach niewiele widzieli. Kilku zaczęło mruczeć pod nosem.
– To głupota.
– Temu stworowi jest tak samo zimno jak nam. Nie zaatakuje nas w taką pogodę.
– Może wcale nie ma żadnej Bestii? A jeśli Ethana napadł wilk albo niedźwiedź? Mamy tylko słowo tego wędrowca, który twierdzi, że widział ciała żołnierzy.
Fletcher starał się wlać im do głowy trochę rozumu.
– A czemu miałaby służyć taka sztuczka? – zapytał ich. – To tylko jeden człowiek z małym chłopcem u boku. Nie zamorduje nas w nocy i nie mamy nic, co opłacałoby się ukraść. Jeśli robi to dla jedzenia, to nie może tu liczyć na zbyt wiele. Miejcie wiarę, przyjaciele. Bądźcie cierpliwi i czujni.
Pomrukiwania ustały, ale nadal było im zimno. Tęsknili też za żonami i rodzinami.
David spędzał cały czas z Rolandem. Spał obok niego podczas odpoczynku i obchodził z nim mury, gdy była ich kolej na wartę. Teraz, kiedy mury zostały wzmocnione, Roland rozmawiał i żartował z mieszkańcami wioski, budząc ich, gdy zapadali w drzemkę, i podnosząc na duchu, gdy popadali w przygnębienie. Wiedział, że przeżywają najtrudniejsze chwile, bo warta była jednocześnie nudna i pełna nerwów. Obserwując Rolanda, który przechadzał się wśród mieszkańców i nadzorował obronę wioski, David zastanawiał się, czy naprawdę jest tylko żołnierzem, jak utrzymywał. Wyglądał na urodzonego przywódcę, a jednak wędrował samotnie.
Drugiej nocy siedzieli w blasku wielkiego ognia, skuleni pod wielkimi okryciami. Roland powiedział Davidowi, że może spać w jednej z pobliskich chat, lecz nikt inny się na to nie zdecydował, a David nie chciał okazać słabości i skorzystać z okazji, nawet jeśli oznaczało to spanie na zimnie pod gołym niebem. Pozostał więc z Rolandem. Twarz rycerza oświetlały płomienie. Rzucając cienie na skórę, podkreślały kości policzkowe i ciemne kręgi pod oczami.
– Jak myślisz, co się stało z Raphaelem? – zapytał.
Roland nie odpowiedział. Pokręcił tylko głową.
David wiedział, że powinien zachować milczenie, ale nie chciał. Miał mnóstwo pytań i wątpliwości i odnosił wrażenie, że Roland je podziela. Ich spotkanie nie było dziełem przypadku. W tym miejscu nic nie działo się przypadkiem. Wszystko miało swój cel, ukryte zamierzenie, nawet jeśli David dostrzegał je tylko przelotnie.
– Myślisz, że nie żyje, prawda? – powiedział cicho.
– Tak – odparł Roland. – Czuję to w sercu.
– Ale musisz się dowiedzieć, co się z nim stało.
– Nie spocznę, dopóki tego nie zrobię.
– Ale ty też możesz zginąć. Jeśli za nim podążysz, możesz skończyć jak on. Nie boisz się śmierci?
Roland wziął patyk i poruszył płonące polana, wzbijając w niebo snop iskier. Gasły szybko, zupełnie jak owady złapane w ogień, które starały się przed nim uciec.
– Boję się bólu umierania – powiedział. – Byłem już ranny, raz bardzo poważnie. Bałem się, że nie przeżyję. Nadal pamiętam ten ból i nie chcę go znosić jeszcze raz. Ale bardziej bałem się śmierci innych. Nie chciałem ich stracić i martwiłem się o nich, kiedy jeszcze żyli. Czasami myślę, że tak bardzo przejmowałem się możliwością ich utraty, że nigdy tak naprawdę nie cieszyła mnie ich obecność. To część mojej natury, i tak było nawet z Raphaelem. Jednak on był krwią w moich żyłach, potem na czole. Bez niego nie jestem już taki sam jak niegdyś.
David wpatrywał się w płomienie. Słowa Rolanda dźwięczały mu w uszach. On czuł to samo w stosunku do matki. Tak długo przerażała go myśl ojej utracie, że nie cieszył się z czasu, który spędzali ze sobą tuż przed jej odejściem.
– A ty? – zapytał Roland. – Jesteś tylko chłopcem. Nie powinieneś tu być. Nie boisz się?
– Boję – odparł David. – Ale słyszałem głos matki. Ona gdzieś tutaj jest. Muszę ją odnaleźć i zabrać do domu.
– David, twoja matka nie żyje – powiedział łagodnie Roland. – Sam mi powiedziałeś.
– To jak może tu być? Jak mogłem słyszeć jej głos tak wyraźnie?
Roland nie potrafił mu odpowiedzieć i frustracja Davida rosła.
– Co to w ogóle jest za miejsce? – dopytywał się. – Nie ma żadnej nazwy. Nawet ty nie potrafisz mi powiedzieć, jak się nazywa. Mają tu króla, ale równie dobrze mogłoby go nie być. I rzeczy, które wcale tu nie pasują: czołg, niemiecki samolot, który wdarł się tu za mną przez drzewo, harpie. Wszystko jest nie tak. To tylko…
Urwał. W jego mózgu rodziły się słowa niczym czarna chmura w piękny słoneczny dzień, pełne żaru, wściekłości i zamętu. Nagle zadał pytanie i zdumiał go własny głos, gdy je zadał.
– Roland, czy ty nie żyjesz? Obaj jesteśmy martwi? Roland spojrzał na niego przez płomienie.
– Nie wiem – odparł. – Wydaje mi się, że jestem równie żywy jak ty. Odczuwam ciepło i zimno, głód i pragnienie, pożądanie i żal. Czuję ciężar miecza w dłoni, a na mojej skórze pozostają ślady zbroi, gdy zdejmuję ją wieczorem. Czuję smak chleba i mięsa. Po całym dniu spędzonym w siodle całe moje ciało pachnie Scyllą. Gdybym był martwy, nie czułbym żadnej z tych rzeczy, prawda?
– Chyba tak – odparł David. Nie miał pojęcia, co czują zmarli, gdy przejdą już z jednego świata do drugiego. Wiedział tylko, że skóra matki była lodowata, a on nadal czuł ciepło swojego ciała. Podobnie jak Roland mógł wąchać, dotykać i smakować. Odczuwał ból i niewygodę. Czuł ciepło bijące z ognia i był pewny, że jeśli przyłoży dłoń do płomieni, jego skóra pokryje się bąblami.
A jednak ten świat pozostawał dziwną mieszaniną obcych i znajomych elementów. Wraz ze swym pojawieniem się David zdawał się zmieniać jego naturę, wprowadzając doń część swego własnego życia.
– Czy kiedykolwiek śniło ci się to miejsce? – zapytał Rolanda. – Czy śniłem ci sieja albo jakaś inna część tego świata?
– Kiedy spotkałem cię na drodze, byłeś mi obcy – odparł Roland. – I choć wiedziałem, że znajduje się tu wioska, nigdy przedtem jej nie widziałem, bo nigdy nie podróżowałem po tych drogach. David, ten świat jest równie prawdziwy jak ty. Nie zacznij wierzyć, że to tylko sen, który narodził się gdzieś głęboko w tobie. Widziałem strach w twoich oczach, gdy opowiadałeś o stadach wilków i stworach, które im przewodzą. Wiem, że cię pożrą w chwili, gdy cię dopadną. Czułem rozkład ciał leżących na polu bitwy. Niebawem staniemy oko w oko z tym, co je zabiło, i możemy nie przeżyć tego spotkania. Wszystkie te rzeczy są prawdziwe. Czułeś tu ból. Jeśli możesz odczuwać ból, to możesz też umrzeć. Możesz tu zginąć i na zawsze stracisz swój własny świat. Nigdy o tym nie zapomnij. Jeśli to zrobisz, będziesz zgubiony.
Być może, pomyślał David. Być może.
W środku trzeciej nocy nagle rozległ się krzyk jednego z wartowników przy bramie.
– Do mnie, do mnie! – zawołał młody mężczyzna, którego zadaniem było obserwowanie głównej drogi do wioski. – Słyszałem i widziałem, jak coś się porusza po ziemi. Jestem pewny.
Mężczyźni, którzy spali, zerwali się i dołączyli do niego. Ci, którzy znajdowali się daleko od bramy, też usłyszeli krzyk i już mieli tam popędzić, lecz Roland kazał im zostać na miejscach. Sam dopadł do bramy i po drabinie wspiął się na ustawioną na szczycie murów platformę. Kilku mężczyzn czekało tam już na niego, podczas gdy inni stali na ziemi i wyglądali przez szpary wycięte w pniach drzew na wysokości oczu. Ich pochodnie syczały, gdy spadały na nie płatki śniegu, topiąc się w jednej chwili.