Выбрать главу

– Lejcie olej! – krzyknął Roland do mężczyzn. – Wylejcie olej, potem podpalajcie i w nogi!

Potomstwo Bestii rozpełzło się już po placu, kierowane silnym instynktem zabijania. Roland wciągnął Davida do kościoła i zatrzasnął za nimi drzwi. Coś naparło na nie z zewnątrz i drzwi zadrżały w zawiasach.

Roland ujął Davida za rękę i poprowadził w stronę dzwonnicy. Po kamiennych stopniach weszli na samą górę, gdzie wisiał dzwon, i stamtąd spojrzeli w dół na plac.

Bestia nadal leżała na boku, lecz przestała się poruszać. Jeśli jeszcze nie zdechła, to niebawem na pewno będzie martwa. Niektóre z jej dzieci nadal ją pożerały, wbijając zęby we wnętrzności i oczy. Inne myszkowały po placu lub przeczesywały pobliskie chaty w poszukiwaniu jedzenia. W rowach popłynął olej, lecz robale nie były tym zaniepokojone. W oddali David zauważył ocalałych obrońców biegnących w stronę bramy. Rozpaczliwie pragnęli umknąć przed stworami.

– Nie widać płomieni! – wykrzyknął David. – Nie podłożyli ognia!

Roland wyjął z kołczana jedną z nasiąkniętych olejem strzał.

– To będziemy musieli zrobić to za nich – powiedział.

Odpalił strzałę od pochodni, po czym wymierzył ją w jeden z rowów pełen oleju. Strzała wyleciała z cięciwy i uderzyła w ciemny strumień. Natychmiast pojawiły się płomienie, a ogień ogarnął plac, biegnąc przez wycięte w nim rowy. Robale, które znalazły się na jego drodze, zaczęły się palić, sycząc i wijąc się przed śmiercią. Roland wziął drugą strzałę i strzelił do chaty przez okno, lecz nic się nie wydarzyło. David widział już, jak część młodych robali próbuje uciec z płonącego placu. Nie wolno im pozwolić na powrót do lasu.

Roland naciągnął na cięciwę ostatnią strzałę, przyłożył do policzka i wypuścił. Tym razem we wnętrzu chaty rozległa się głośna eksplozja, a dach uniosła siła wybuchu. W niebo wzleciały płomienie, po czym nastąpiły kolejne eksplozje, gdy umieszczone przez Rolanda w chatach beczki zapalały się jedna po drugiej. Zalewały płonącym olejem cały plac, zabijając wszystko, co stanęło mu na drodze. Ocaleli tylko Roland i David, wysoko na dzwonnicy, bo płomienie nie dosięgły kościoła. Zostali tam, czując unoszący się w powietrzu smród płonących stworów i zapach kwaśnego dymu, do czasu, gdy ciszę nocy zakłócał jedynie trzask dogasających płomieni i cichy syk śniegu topiącego się w ogniu.

XXII

O Garbusie i zasianiu wątpliwości

David i Roland opuścili wioskę następnego ranka. Śnieg przestał padać i choć pokrywał ziemię grubą warstwą, widać było drogę wijącą się wśród porośniętych drzewami wzgórz. Kobiety, dzieci i starcy wrócili z kryjówek w jaskiniach. David słyszał ich płacz i jęki, gdy stali przed dymiącymi ruinami swoich domów lub opłakiwali tych, którzy zginęli, bo trzech mężczyzn poległo w walce z Bestią. Inni zgromadzili się na placu, gdzie do pracy znów zaprzęgnięto konie i woły, tym razem by odciągnąć zwęglone truchła Bestii i jej straszliwego potomstwa.

Roland nie pytał Davida, dlaczego jego zdaniem Bestia postanowiła ścigać go przez wioskę, lecz chłopiec zauważył, że żołnierz przygląda mu się w zamyśleniu, gdy szykowali się do wyjazdu. Fletcher też widział, co zaszło, i David wiedział, że jest równie ciekawy jak on. Nie miał pewności, jak odpowiedziałby na pytanie, gdyby padło. Jak mógł wytłumaczyć poczucie, że Bestia nie była mu obca, że w jakimś zakątku jego wyobraźni znalazła blade echo samej siebie? Najbardziej przerażała go myśl, że to on był w pewnym sensie odpowiedzialny za jej powstanie i że teraz ma na sumieniu śmierć żołnierzy i mieszkańców wioski.

Kiedy osiodłali już Scyllę, zabrali trochę jedzenia i świeżej wody, Roland i David przeszli przez wioskę do bramy. Niewielu mieszkańców zgromadziło się, by życzyć im szczęśliwej podróży. Większość wolała się odwrócić do wyjeżdżających plecami lub przyglądała się im groźnie z ruin. Tylko Fletcherowi było szczerze żal, że wyjeżdżają.

– Przepraszam za zachowanie reszty mieszkańców – powiedział. – Powinni okazać więcej wdzięczności za to, co zrobiliście.

– Obwiniają nas o to, co się stało z wioską – odparł Roland. – Dlaczego mieliby być wdzięczni tym, którzy pozbawili ich dachu nad głową?

Fletcher zmieszał się.

– To ci, którzy twierdzą, że Bestia nadciągnęła waszym śladem i że nigdy nie powinniśmy pozwolić wam wejść do wioski – powiedział. Spojrzał szybko na Davida, nie chcąc napotkać jego spojrzenia. – Niektórzy mówili o chłopcu i o tym, że Bestia ruszyła za nim zamiast za tobą. Mówią, że chłopiec jest przeklęty i że powinniśmy się pozbyć was obu.

– Czy są źli na ciebie za to, że nas tu sprowadziłeś? – zapytał David, a Fletcher był wyraźnie poruszony troską chłopca.

– Jeśli nawet, to szybko zapomną. Już planujemy wysłać mężczyzn do lasu na ścinkę drzew. Odbudujemy nasze domy. Wiatr ocalił większość chat na południu i na zachodzie. Dopóki nie odbudujemy domów, podzielimy się miejscem. W swoim czasie wszyscy uświadomią sobie, że gdyby nie wy, wioska przestałaby istnieć, a w paszczach Bestii i jej potomstwa zginęłoby wielu ludzi.

Fletcher podał Rolandowi worek jedzenia.

– Nie mogę tego przyjąć. Będzie wam potrzebne.

– Po śmierci Bestii wrócą zwierzęta i znów będziemy mogli polować.

Roland podziękował i zwrócił Scyllę na wschód.

– Jesteś dzielnym młodym człowiekiem – powiedział Fletcher do Davida. – Żałuję, że nie mogę ci dać nic więcej, ale znalazłem tylko to.

W ręce trzymał coś, co wyglądało jak poczerniały hak. Wręczył go Davidowi. Był ciężki i przypominał kość.

– To jeden ze szponów Bestii – powiedział Fletcher. – Jeśli ktoś kiedykolwiek będzie wątpił w twoją odwagę albo ty poczujesz, że odwaga cię opuszcza, weź go do ręki i przypomnij sobie, czego tu dokonałeś.

David podziękował i schował szpon do worka. Potem Roland spiął Scyllę i ruszyli, pozostawiając za sobą ruiny wioski.

Jechali w milczeniu przez pogrążony w mroku świat. Jego widmowy charakter podkreślał jeszcze bardziej leżący na polach śnieg. Wszystko zdawało się lśnić niebieskawym blaskiem, przez co krajobraz stawał się jednocześnie jaśniejszy, ale i bardziej obcy. Było bardzo zimno i przy każdym oddechu z ust wypływały im obłoczki pary. David czuł, że zamarzają mu włoski w nosie, a wilgoć oddechu tworzyła na rzęsach kryształki lodu. Roland jechał powoli. Pilnował, by Scylla nie wchodziła w zagłębienia i koleiny drogi w obawie, że się zrani.

– Roland – zaczął w końcu David. – Jest coś, co nie daje mi spokoju. Powiedziałeś mi, że jesteś tylko żołnierzem, ale nie sądzę, że to prawda.

– Dlaczego tak sądzisz? – zapytał Roland.

– Widziałem, jak wydawałeś rozkazy mieszkańcom wioski i jak cię słuchali, nawet ci, którzy raczej za tobą nie przepadali. Widziałem twoją zbroję i miecz. Myślałem, że ozdoby na nich wykonane są z brązu i kolorowanego metalu, ale kiedy przyjrzałem się uważniej, zobaczyłem, że to złoto. Symbol słońca na twoim napierśniku i tarczy zrobiony jest ze złota. Złoto widać też na pochwie i rękojeści miecza. Jak to możliwe, skoro jesteś tylko żołnierzem?

Roland milczał przez pewien czas.

– Kiedyś byłem czymś więcej niż tylko żołnierzem – powiedział w końcu. – Mój ojciec był właścicielem wielkich dóbr, a ja jego najstarszym synem i dziedzicem. On jednak nie aprobował ani mnie, ani mojego sposobu życia. Pokłóciliśmy się i w gniewie wyrzucił mnie ze swego domu i ziemi. Niedługo po tej kłótni wyruszyłem na poszukiwanie Raphaela.