Выбрать главу

– Nie bój się. Czymkolwiek by były, nie mają nic wspólnego z fortecą. Nie musimy się nimi przejmować, chyba że same wejdą nam w drogę.

Mimo to powoli dobył miecza i oparł go na siodle, trzymając mocno rękojeść prawą ręką.

Las był tak gęsty, że kiedy przejeżdżali wśród drzew, stracili fortecę z oczu, więc David przeżył lekki szok, kiedy wyjechali wreszcie na polanę pełną powalonych pni. Siła wybuchu – lub cokolwiek to było – wyrwała drzewa z korzeniami, więc leżały teraz obnażone nad wielkimi dziurami. W epicentrum stała forteca i teraz David wiedział już, dlaczego z oddali wyglądała jak zamazana. Całkowicie pokrywały ją brązowe pnącza, które wiły się wokół centralnej wieży, ścian i murów obronnych. Wyrastały z nich długie, ciemne kolce, niektóre długie na trzydzieści centymetrów i grube jak ręka Davida. Można było próbować wspiąć się po pnączach, lecz wystarczył jeden fałszywy ruch i kolce przebijały ramię lub nogę albo – co gorsza – głowę lub serce.

Objechali fortecę i dotarli do bramy. Stała otworem, lecz zarastały ją pnącza. Przez szczeliny między kolcami David zobaczył dziedziniec i zamknięte drzwi u podstawy wieży. Przed nimi na ziemi leżała zbroja, pozbawiona jednak hełmu.

– Roland – zaczął David. – Tamten rycerz…

Roland nie patrzył jednak ani na bramę, ani na rycerza. Z podniesioną głową wpatrywał się w mury obronne. David podążył za jego spojrzeniem i przekonał się, co lśniło z oddali na murach.

Na kolcach wysoko na murze były nabite głowy mężczyzn. Niektóre z nich nadal w hełmach, choć z podniesionymi lub oderwanymi przyłbicami, tak że widać było wyraz ich twarzy. Inne głowy nie miały hełmów, a większość z nich stanowiły czaszki. Trzy lub cztery można było rozpoznać, choć wyglądały, jakby nie miały wcale ciała, a jedynie cienką warstwę szarej, papierowej skóry naciągniętej na kości. Roland przyglądał się każdej z nich po kolei, aż obejrzał wszystkie twarze martwych mężczyzn na murach. Kiedy skończył, wyglądał, jakby poczuł ulgę.

– Wśród tych, których można zidentyfikować, nie ma Raphaela – powiedział. – Nie widzę ani jego twarzy, ani zbroi.

Zsiadł z konia i podszedł do bramy. Mieczem odciął jeden z cierni. Gdy opadł na ziemię, na jego miejsce natychmiast wyrósł nowy, jeszcze dłuższy i grubszy. Rósł tak szybko, że niemal przeszył pierś Rolanda. Na szczęście zdążył w porę odskoczyć. Spróbował potem zaatakować jedno z pnączy, lecz jego miecz tylko lekko je naciął, a cięcie szybko zarosło.

Roland cofnął się i schował miecz do pochwy.

– Musi tu być jakieś wejście – powiedział. – Jak inaczej ten rycerz dostał się do środka, zanim zginął? Poczekamy. Będziemy czekać i obserwować. W swoim czasie być może forteca odsłoni przed nami swoje sekrety.

Rozpalili niewielki ogień, by odpędzić zimno, i usiedli przy nim. Trzymali cichą, niełatwą wartę przy Cierniowej Fortecy.

Zapadła noc, a raczej głębsza ciemność, która za noc w tym świecie uchodziła. David spojrzał w niebo i dostrzegł na nim ślad srebrnego księżyca. Szepty z lasu, które słyszeli, okrążając zamek, ucichły gwałtownie wraz z pojawieniem się księżyca. Sępy zniknęły. David i Roland zostali sami.

W najwyższym oknie wieży rozbłysło blade światło, lecz po chwili zasłoniła je jakaś postać. Zatrzymała się i spojrzała w dół na mężczyznę i chłopca, po czym zniknęła.

– Widziałem – oznajmił Roland, zanim David zdążył otworzyć usta.

– Wyglądała jak kobieta – powiedział David.

Pomyślał, że to czarodziejka pilnująca kobiety uśpionej w wieży. Blask księżyca oświetlał zbroje martwych mężczyzn przybitych do murów, przypominając o niebezpieczeństwie, które grozi jemu i Rolandowi. Kiedy rycerze zbliżali się do fortecy, musieli być uzbrojeni, a mimo to zginęli. Ciało, które leżało za bramą, było ogromne, wyższe od Rolanda o co najmniej trzydzieści centymetrów i niemal dwa razy szersze. Ktoś, kto strzegł wieży, musiał być silny, szybki i bardzo, bardzo okrutny.

Nagle na ich oczach pnącza i ciernie blokujące bramę zaczęły się poruszać. Rozplątywały się powoli, stopniowo tworząc przejście, przez które mógł przecisnąć się człowiek. Przypominało szeroko otwarte usta, a ciernie – długie zęby, które czekają tylko, by kogoś ugryźć.

– To pułapka – powiedział David. – Na pewno.

Roland wstał.

– Czy mam jakiś wybór? – spytał. – Muszę odkryć, co się stało z Raphaelem. Nie przybyłem tu po to, żeby siedzieć na ziemi i wpatrywać się w mury i ciernie.

Przymocował tarczę do lewego ramienia. Nie wyglądał na przerażonego. Prawdę mówiąc, od czasu spotkania z Davidem nie był tak szczęśliwy jak w tej chwili. Przybył tu z własnego kraju, by rozwikłać zagadkę zniknięcia przyjaciela, dręczony myślą, co mogło mu się przydarzyć. Bez względu na to, co się wydarzy w murach fortecy i co być może przypłaci życiem, przynajmniej pozna prawdę o końcu podróży Raphaela.

– Zostań tutaj i pilnuj ognia – powiedział. – Jeśli nie wrócę przed świtem, weź Scyllę i uciekaj stąd jak najszybciej. Scylla należy teraz także do ciebie, bo myślę, że kocha cię tak samo jak mnie. Trzymaj się drogi, a zaprowadzi cię w końcu do zamku króla. – Uśmiechnął się do Davida. – Podróżowanie z tobą po tych drogach było prawdziwym zaszczytem. Jeśli się już nie zobaczymy, mam nadzieję, że znajdziesz swój dom i odpowiedzi, których szukasz.

Uścisnęli sobie dłonie. David nie uronił ani jednej łzy. Chciał być tak samo dzielny jak Roland. Dopiero później zaczął się zastanawiać, czy jego towarzysz naprawdę jest dzielny. Wiedział, że jest przekonany o śmierci Raphaela i chce się zemścić na tym, kto go zgładził. Patrząc na oddalającego się rycerza, czuł także, że jakaś cząstka Rolanda nie chciała żyć bez Raphaela i że dla niego śmierć będzie lepszym wyjściem niż samotne życie.

David towarzyszył Rolandowi do bramy. Kiedy się zbliżali, Roland spojrzał z lękiem na czekające ciernie, jakby się bał, że otoczą go, gdy tylko znajdzie się w ich zasięgu. Nie poruszyły się jednak i Roland przeszedł przez bramę bez przeszkód. Przekroczył szczątki rycerza i otworzył drzwi wieży. Obejrzał się na Davida, podniósł miecz w ostatnim pożegnaniu i wkroczył prosto w cienie. Pnącza na bramie skręciły się, a ciernie wydłużyły, zamykając wejście na dziedziniec. Po chwili wszystko znów znieruchomiało.

Garbus obserwował wydarzenia z platformy na najwyższej gałęzi najwyższego drzewa w lesie. Duchy mieszkające w pniach drzew nie niepokoiły go, bo bały się go bardziej niż jakiejkolwiek innej istoty, która żyła w tym kraju. Stwór mieszkający w fortecy był stary i okrutny, lecz Garbus był jeszcze starszy i jeszcze bardziej okrutny. Teraz spojrzał w dół na chłopca siedzącego przy ogniu i na stojącą obok Scyllę. Nie przy wiązali jej do drzewa, bo była dzielnym, inteligentnym zwierzęciem, które nie wpadało łatwo w panikę i nie opuszczało jeźdźca. Garbusa kusiło, by jeszcze raz zwrócić się do Davida i poprosić o wyjawienie imienia dziecka, lecz zmienił zdanie. Noc spędzona samotnie na skraju lasu, tuż obok Cierniowej Fortecy, pod spojrzeniem martwych rycerzy sprawi, że rankiem będzie bardziej chętny do układów z Garbusem.

Bo Garbus wiedział, że rycerz Roland nigdy nie wyjdzie z fortecy żywy i że David raz jeszcze został sam na świecie.

Czas mijał powoli. David podsycał ogień gałązkami i czekał na powrót Rolanda. Od czasu do czasu czuł na szyi dotyk łagodnych chrap Scylli, która przypominała mu, że jest blisko. Cieszył się z jej obecności. Jej siła i lojalność dodawały mu otuchy.