Выбрать главу

Powoli jednak zmęczenie zaczynało brać górę i umysł płatał mu figle. Zasypiał na sekundę lub dwie i natychmiast zaczynał śnić. Widział przelotne obrazki z domu, jego umysł odtwarzał też wydarzenia kilku ostatnich dni. Historie przeplatały się, gdy wilki, krasnoludki i potomstwo Bestii stawały się częścią tej samej opowieści. Słyszał wołający go głos matki, jak w ostatnich dniach, gdy ból stawał się nie do zniesienia, a potem jej twarz ustępowała miejsca twarzy Rose, tak jak jego miejsce w uczuciach ojca zajął Georgie.

Ale czy to była prawda? Nagle uświadomił sobie, że tęskni za Georgiem, a uczucie to było tak zaskakujące, że omal się nie obudził. Przypomniał sobie, jak malec uśmiechał się do niego lub chwytał jego palce w pulchną piąstkę. Prawda, był hałaśliwy, brzydko pachniał i wymagał nieustannej uwagi, ale wszystkie małe dzieci były takie. To nie była wina Georgiego.

Po chwili obraz malca wyblakł i David zobaczył Rolanda z mieczem w dłoni, wędrującego długim, ciemnym korytarzem. Znajdował się w wieży, lecz sama wieża była iluzją. Kryło się w niej mnóstwo komnat i korytarzy, a w każdym czaiła się pułapka. Roland wszedł do dużej, okrągłej komnaty i w swoim śnie David zobaczył, jak jego oczy rozszerzają się z niedowierzania, a ściany spływają czerwienią. Nagle coś z cienia zawołało Davida po imieniu…

Usiadł gwałtownie. Nadal siedział przy ogniu, lecz płomienie niemal wygasły. Roland nie wrócił. David wstał i podszedł do bramy. Scylla zarżała nerwowo, kiedy odchodził, lecz pozostała na swoim miejscu. David stanął przy bramie, potem wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął palcem ciernia. Pnącza i ciernie cofnęły się natychmiast, otwierając przejście. David obejrzał się na Scyllę i dogasający ogień. Powinienem się stąd zabierać, pomyślał. Nawet nie czekać na świt. Scylla zabierze mnie do króla, a on powie mi, co mam zrobić.

Nadal jednak stał przy bramie. Mimo że Roland pouczył go, co powinien zrobić, gdy on nie wróci, nie chciał porzucać przyjaciela. Kiedy tak stał niezdecydowany, usłyszał wołający go głos.

– David – szepnął. – Chodź do mnie, proszę, chodź.

To był głos jego matki.

– To jest miejsce, do którego trafiłam – ciągnął głos. – Kiedy choroba mnie pokonała, zasnęłam i przeszłam z naszego świata do tego. Teraz ona mnie pilnuje. Nie mogę się obudzić i nie mogę uciec. Pomóż mi, David. Jeśli mnie kochasz, proszę, pomóż mi…

– Mamo – powiedział David. – Boję się.

– Przeszedłeś taką daleką drogę i byłeś taki dzielny – powiedział głos. – Obserwowałam cię w moich snach. Jestem z ciebie taka dumna, David. Jeszcze tylko kilka kroków. Odrobina odwagi. To wszystko, o co proszę.

David sięgnął do woreczka i znalazł szpon Bestii. Zacisnął na nim dłoń i przypomniał sobie słowa Fletchera.

Już raz był dzielny i może postarać się jeszcze raz, dla matki. Garbus, który wciąż obserwował go z drzewa, uświadomił sobie, co się dzieje. Zeskoczył z drzewa, zsuwając się z gałęzi na gałąź, i jak kot wylądował na ziemi, lecz było już za późno. David wszedł do fortecy, a bariera z cierni zamknęła się za nim.

Garbus zawył z wściekłości, lecz ukryty już w fortecy David nic nie usłyszał.

XXV

O czarodziejce i o tym, co się stało z Raphaelem i Rolandem

Dziedziniec był wybrukowany czarnymi i białymi kamieniami, poplamionymi odchodami sępów, które za dnia unosiły się nad zamkiem. Rzeźbione w kamieniu schody prowadziły na mury obronne, obok nich stały stojaki na broń, lecz włócznie, miecze i tarcze były zardzewiałe i bezużyteczne. Niektóre z nich pyszniły się fantastycznymi wzorami, skomplikowanymi spiralami i delikatnie przeplecionymi łańcuchami ze srebra i brązu. David nie potrafił połączyć mistrzostwa rzemieślników ze złowieszczym miejscem, w którym teraz znajdowała się broń. Wszystko to sugerowało jednak, że zamek nie zawsze wyglądał tak jak teraz. Władzę nad nim przejęła jakaś zła istota, intruz, który zamienił go w najeżoną kolcami, oplecioną pnączami własną siedzibę, a jego poprzedni mieszkańcy albo pomarli, albo uciekli, gdy się zjawił.

Kiedy David wszedł do środka, od razu zauważył zniszczenia. Ściany i dziedziniec były podziurawione w miejscach, gdzie spadł grad kul. Widać było wyraźnie, że zamek jest bardzo stary, a jednak otaczające go powalone drzewa sugerowały, że to, co słyszał Roland i co Fletcher rzekomo widział, było prawdą. Zamek mógł unosić się w powietrzu i przenosić na nowe miejsce wraz z fazami księżyca.

Przy murach znajdowały się stajnie, lecz nie było w nich siana i nie unosił się w nich zdrowy zapach zwierząt, którym przez lata nasiąkają takie miejsca. Walały się tam tylko kości koni, które zdechły z głodu po śmierci swoich panów, a unoszący się w powietrzu smród przypominał o powolnym rozkładzie ich ciał. Po drugiej stronie stajni, po obu bokach wieży znajdowały się pomieszczenia, w których kiedyś mogły mieszkać straże i prawdopodobnie mieściła się kuchnia. David ostrożnie zajrzał przez okno do budynków, lecz w obu nie było żywego ducha. W budynku straży stały nagie prycze, a w kuchni zimne, puste piece. Na stołach walały się talerze i kubki, jakby mieszkańcom przeszkodzono w posiłku, lecz nigdy już nie wrócili do stołu.

David podszedł do drzwi wieży. U jego stóp leżało ciało rycerza, który nadal trzymał miecz w wielkiej dłoni. Miecz nie zardzewiał, a zbroja wciąż lśniła. Co więcej, w szparze na ramieniu tkwiła gałązka białych kwiatków. Nie zwiędły jeszcze całkowicie, więc David domyślił się, że ciało nie leży tam zbyt długo. Na szyi i na ziemi wokół ciała nie było widać ani kropli krwi. David nie znał się zbyt dobrze na procedurze obcinania głów, ale brak śladów krwi wydał mu się co najmniej dziwny. Zastanawiał się, kim był rycerz i czy podobnie jak Roland miał na napierśniku jakieś znaki, dzięki którym można go było zidentyfikować. Wielki rycerz leżał na brzuchu i David nie był pewien, czy uda mu się go odwrócić. Doszedł jednak do wniosku, że tożsamość rycerza nie powinna pozostać nieznana na wypadek, gdyby nadarzyła się okazja, by opowiedzieć komuś o jego losie.

Uklęknął i wziął głęboki oddech, by przygotować się na spory wysiłek, a potem naparł mocno na zbroję. Ku jego wielkiemu zdziwieniu ciało rycerza poruszyło się bez trudu. Zbroja była, co prawda, ciężka, lecz nie tak ciężka jak powinna być, mieszcząc w sobie ciało. Kiedy już ją odwrócił, zobaczył na napierśniku znak orła z wężem wijącym się w szponach. Postukał w zbroję knykciami prawej ręki. Usłyszał głuche echo, zupełnie jakby stukał w metalowy kosz na śmieci. Wyglądało na to, że zbroja jest pusta.

Ale nie, David usłyszał i poczuł, że w środku coś się porusza, i kiedy zajrzał w dziurę na górze, zobaczył w środku skórę i kości. Koniec kręgosłupa bielił się w miejscu, gdzie odcięto głowę, ale nie było widać ani kropli krwi. Szczątki rycerza, zredukowane do łusek grzechoczących w zbroi, rozpadły się tak szybko, że kwiatek przyczepiony do zbroi, pewnie na szczęście, nie zdążył jeszcze zwiędnąć.

David zastanawiał się, czy nie opuścić fortecy, ale wiedział, że jeśli nawet spróbuje to zrobić, ciernie z pewnością zagrodzą mu drogę. Było to miejsce, do którego można było tylko wejść, nie było z niego wyjścia. A głos matki, który go przyzywał? Jeśli ona naprawdę tam jest, nie mógł jej teraz opuścić.

Przekroczył ciało rycerza i wszedł do wieży. Ujrzał przed sobą strome, kręte kamienne schody. Zaczął uważnie nasłuchiwać, ale z góry nie dobiegał żaden dźwięk. Chciał zawołać matkę lub Rolanda, ale bał się zwrócić na siebie uwagę istoty zamieszkującej wieżę. Choć ona już z pewnością wiedziała, że jest w fortecy, i rozsunęła ciernie, by mógł wejść do środka. Mimo to rozsądek podpowiadał mu, by zachował ciszę, więc nie odezwał się ani słowem. Przypomniał sobie cień przesuwający się w oświetlonym oknie i opowieść o czarodziejce pilnującej uwięzionej kobiety. Skazała ją na wieczny sen w wypełnionej skarbami komnacie, z którego mógł ją obudzić tylko pocałunek. Czy tą kobietą mogła być jego matka? Odpowiedzi należało szukać na górze.