Выбрать главу

Dobył miecza i zaczął się wspinać po schodach. Co dziesięć stopni w ścianie znajdowało się małe okienko, przez które do wieży wpadała odrobina światła, dzięki czemu widział, gdzie idzie. Zanim stanął na kamiennej podłodze na szczycie wieży, doliczył się dwunastu takich okienek. Teraz ujrzał przed sobą korytarz pełen otwartych drzwi po obu stronach. Z zewnątrz wieża wyglądała na szeroką na jakieś sześć czy dziewięć metrów, lecz rozciągający się przed nim korytarz był tak długi, że jego koniec niknął w mroku. Oświetlany przez wetknięte w ściany pochodnie musiał liczyć dziesiątki metrów długości, a jednak znajdował się w wieży, która zajmowała zaledwie ułamek tej przestrzeni.

David ruszył powoli przed siebie, zaglądając po drodze do każdej komnaty. Niektóre z nich to były wystawnie urządzone sypialnie, z ogromnymi łóżkami i aksamitnymi kotarami. W innych stały kanapy i krzesła. W jednej znajdował się tylko fortepian i nic więcej. Ściany jeszcze innej ozdabiały setki wersji tego samego obrazu – przedstawiał dwóch chłopców, identycznych bliźniaków, za którymi wisiał obraz będący dokładną repliką obrazu, na którym się znajdowali. W efekcie stali tyłem do niekończącej się serii swoich portretów.

W połowie korytarza znajdowała się ogromna jadalnia, w której najważniejsze miejsce zajmował wielki dębowy stół otoczony setką krzeseł. Na całej jego długości paliły się świece, a ich blask oświetlał wielką ucztę: pieczone indyki, gęsi i kaczki oraz wielkiego prosiaka z jabłkiem w pysku, który stał na środku stołu. Na półmiskach leżały ryby i plastry zimnego mięsa, a w wielkich misach parowały jarzyny. Wszystko to pachniało tak smakowicie, że David wszedł do komnaty, nie mogąc się oprzeć wołaniu burczącego z głodu żołądka. Ktoś zaczął już kroić jednego indyka, bo miał odciętą nogę, a z piersi wycięto paski białego mięsa, które leżały teraz mięciutkie i wilgotne na talerzu. David wziął w palce jeden kawałek i już miał ugryźć duży kęs, kiedy zobaczył pełzającego po stole owada. Była to wielka czerwona mrówka wędrująca w stronę kawałka skóry, która spadła z indyka. Chwyciła w szczęki chrupiący, brązowy kawałek i już miała z nim umknąć, lecz nagle zachwiała się na nogach, jakby ciężar okazał się większy, niż przewidywała. Upuściła skórę, zachwiała się jeszcze raz, po czym znieruchomiała. David szturchnął ją palcem, lecz mrówka nie reagowała. Nie żyła.

David upuścił kawałek indyka na stół i szybko wytarł palce. Kiedy przyjrzał się uważniej, zauważył, że cały stół jest zasłany martwymi owadami. Na drewnianym blacie leżały odwłoki zatrutych jedzeniem much, żuków i mrówek. David wycofał się i wrócił na korytarz. Apetyt zupełnie go opuścił.

Jeśli w jadalni poczuł obrzydzenie, to widok następnej komnaty, do której zajrzał, zasiał w nim ogromny niepokój. Zobaczył bowiem przed sobą swój pokój w domu Rose. Na półkach stały nawet jego książki. Musiał jednak przyznać, że panuje w nim znacznie większy porządek. Łóżko było zasłane, lecz poduszki i pościel były lekko pożółkłe i pokryte cienką warstwą kurzu. Kurz pokrywał też półki, a kiedy David wszedł do środka, na podłodze pozostały ślady jego stóp. Przed sobą zobaczył okno wychodzące na ogród. Było otwarte i dobiegał przez nie z zewnątrz śmiech i śpiew. Podszedł do okna i wyjrzał. W ogrodzie na dole tańczyło w kółku troje ludzi: ojciec Davida, Rose i chłopczyk, którego nie rozpoznał, ale domyślił się od razu, że to Georgie. Był teraz starszy, miał może cztery lub pięć lat, lecz pozostał pulchnym malcem. Gdy rodzice z nim tańczyli, uśmiechał się od ucha do ucha. Ojciec trzymał go za prawą, Rose za lewą rękę, a słońce świeciło na nich z idealnie błękitnego nieba.

– Georgie Porgie, ciastko i bez – śpiewali do niego – całował dziewczynki i doprowadzał do łez.

A Georgie śmiał się wesoło na tle bzyczenia pszczół i świergotu ptaków.

– Zapomnieli o tobie – powiedział głos matki. – To był kiedyś twój pokój, lecz teraz nikt tam nie wchodzi. Twój ojciec początkowo tam zaglądał, ale potem pogodził się z twoim zniknięciem. Teraz cieszy się nowym dzieckiem i nową żoną. Ona znów oczekuje dziecka, choć sama jeszcze o tym nie wie. Georgie będzie miał siostrzyczkę, twój ojciec znów będzie miał dwoje dzieci i nie będą musieli cię wspominać.

Głos zdawał się dobiegać znikąd i z każdego miejsca: z Davida i z korytarza, z podłogi pod jego stopami i z dachu nad głową, z kamieni w ścianach i książek na półkach. Przez chwilę David widział nawet wyblakłe odbicie matki w okiennej szybie. Stała za nim i zaglądała mu przez ramię. Kiedy się odwrócił, nikogo nie zobaczył, a mimo to jej odbicie nadal widniało na szybie.

– Nie musi tak być – powiedział głos matki. Usta na szybie poruszyły się, lecz zdawały się wypowiadać inne słowa, bo ich ruchy nie pasowały do słów słyszanych przez Davida. – Pozostań dzielny i silny jeszcze przez jakiś czas. Odszukaj mnie, a odzyskamy nasze dawne życie. Rose i Georgie znikną, a my zajmiemy ich miejsce.

Głosy w ogrodzie na dole zmieniły się. Nie śpiewały już i nie śmiały się. David spojrzał w dół i zobaczył, jak ojciec kosi trawnik, a matka starannie przycina sekatorem różany krzew i wrzuca czerwone kwiaty do kosza stojącego u jej stóp. Na ławce pomiędzy nimi siedział David i czytał książkę.

– Widzisz? Widzisz, jak może być? Chodź, zbyt długo byliśmy rozdzieleni. Już czas, byśmy znów byli razem. Ale bądź ostrożny: ona będzie cię obserwować i czekać. Kiedy mnie zobaczysz, nie oglądaj się ani w lewo, ani w prawo. Nie spuszczaj tylko wzroku z mojej twarzy, a wszystko będzie dobrze.

Odbicie zniknęło z szyby, a z ogrodu na dole postaci. Zerwał się zimny wiatr, wzbijając w pokoju obłoki kurzu i zasłaniając widok. David zaczął kaszleć i oczy zaszły mu łzami. Wycofał się na korytarz i skulił, dusząc się i plując.

Nieopodal rozległ się hałas – jakieś drzwi zatrzasnęły się i zamknęły od wewnątrz na klucz. David odwrócił się szybko i zobaczył, jak zamykają się drugie drzwi, potem następne. Drzwi do każdego pokoju, do którego zaglądał, zatrzaskiwały się z hukiem. W tej chwili tuż przed jego nosem zatrzasnęły się drzwi do jego pokoju. Zamykały się również wszystkie drzwi przed nim. Drogę oświetlały mu już tylko pochodnie na ścianach i nagle one także zaczęły gasnąć, począwszy od tych umieszczonych najbliżej schodów. Za Davidem zapanowała całkowita ciemność, która zbliżała się bardzo szybko. Za chwilę cały korytarz pogrąży się w ciemności.

David biegł jak szalony, desperacko próbując wyprzedzić nadciągającą ciemność, a w uszach dźwięczał mu trzask zamykających się drzwi. Biegł jak najszybciej potrafił, uderzając mocno stopami o twardą kamienną podłogę, lecz mimo to nie był w stanie wyprzedzić gasnących świateł. Zobaczył, jak gasną pochodnie tuż za nim, potem te z boku, a na koniec z sykiem zgasły te tuż przed nim. Biegł jednak nadal w nadziei, że jakoś uda mu się dotrzymać im kroku, że nie zostanie sam w całkowitych ciemnościach. W tej chwili zgasły ostatnie pochodnie i zapadła ciemność.

– Nie! – krzyknął. – Mamo! Roland! Nic nie widzę. Pomóżcie mi!

Nikt jednak nie odpowiedział. David zatrzymał się i zawahał. Nie wiedział, co znajduje się przed nim, ale wiedział, że za nim są schody. Jeśli się odwróci i będzie szedł z ręką przy ścianie, odnajdzie je, ale wtedy opuści matkę i Rolanda, jeśli nadal żyje. Jeśli ruszy przed siebie, będzie szedł po omacku w nieznanym terenie, stanowiąc łatwy łup dla „tej”, o której mówił głos matki; dla czarodziejki, która strzegła tego miejsca za pomocą cierni oraz pnączy i redukowała rycerzy do łusek grzechoczących w zbrojach i głów wiszących na murze.