Stał teraz z zakrwawioną szmatką w pazurach i poczuł cień podziwu dla chłopca, na którego polował. Jak szybko dorosłeś, pomyślał. Nie tak dawno byłeś przerażonym dzieckiem, a teraz zwyciężyłeś tam, gdzie polegli uzbrojeni rycerze. Pozbawiłeś ludzi życia i wytarłeś ostrze do czysta, by znów móc zabijać. Niemal mi żal, że musisz umrzeć.
Z każdym mijającym dniem Leroi coraz bardziej przypominał człowieka, a przynajmniej przekonywał o tym sam siebie. Jego ciało nadal pokrywała sierść, uszy były szpiczaste, a zęby ostre, lecz pysk bardziej przypominał opuchnięte usta, a kości twarzy zmieniały kształt, by bardziej upodobnić go do człowieka, a mniej do wilka.
Rzadko chodził na czterech łapach, z wyjątkiem sytuacji, gdy musiał poruszać się bardzo szybko lub gdy podniecał go wykryty zapach chłopca. To była jedna z korzyści posiadania tak ogromnego zaplecza – zapach konia był nadal bardzo silny, o wiele silniejszy od zapachu chłopca lub człowieka, lecz ostatnie opady śniegu sprawiły, że często gubili trop. Mając jednak do dyspozycji ogromną liczbę zwiadowców, za każdym razem szybko znów wpadali na ślad. Tak dotarli za Davidem aż do wioski i Leroi zastanawiał się, czy nie zaatakować jej całym stadem. Kiedy jednak wywęszyli zapach konia i człowieka zmierzających na wschód, wiedzieli, że ta dwójka opuściła już wioskę. Niektórzy z jego wilkonów nadal rozważali możliwość ataku, bo stado było głodne, lecz Leroi wiedział, że tylko zmarnują cenny czas. Poza tym stado powinno być głodne, by zaatakować zamek króla z jeszcze większą dzikością. Przypomniał sobie człowieka stojącego na murach wioski, który spojrzał na niego wyzywająco, gdy jego towarzysze kulili się ze strachu. Leroi podziwiał ten gest, tak jak podziwiał wiele cech ludzkiej natury. To była jedna z przyczyn, że tak bardzo cieszył się ze swojego przeobrażenia. Nie powstrzyma go to jednak przed powrotem do wioski, by dać nauczkę człowiekowi, który odważył się okazać mu pogardę.
Stado zgubiło trop, kiedy chłopiec i mężczyzna zjechali z drogi. Leroi założył, że skierują się prosto do zamku króla; pół dnia przepadło, zanim zdał sobie sprawę z pomyłki. Tylko sprzyjający Davidowi los sprawił, że stado nie dopadło go, gdy wyjechał z Cierniowej Fortecy. Wilki bały się lasu i ukrytych w drzewach istot i podchodząc do fortecy, ominęły tę jego część. Kiedy Leroi upewnił się, że w fortecy nie ma żywego ducha, wysłał tuzin zwiadowców, by znaleźli trop Davida w lesie. Główna część stada ruszyła na wschód w stronę zamku króla, wykorzystując dłuższą, lecz bezpieczniejszą trasę. Kiedy stado połączyło się ze zwiadowcami, tylko trzech pozostało przy życiu. Siedmiu zostało zabitych przez istoty żyjące w drzewach. Pozostałych dwóch – i to bardzo zainteresowało Leroi – znaleziono z poderżniętymi gardłami i odciętymi pyskami.
– Garbus ochrania chłopca – warknął jeden z najbardziej zaufanych poruczników Leroi, gdy usłyszał, co się stało. On też coraz bardziej przypominał człowieka, choć zmiany zachodziły w nim wolniej i były mniej widoczne.
– Myśli, że znalazł nowego króla – odparł Leroi. – Ale położymy kres panowaniu człowieka. Chłopiec nigdy nie wstąpi na tron.
Warknął rozkaz i wilkoni zaczęli zbierać stado, gryząc tych, którzy reagowali zbyt opieszałe. Ich czas się zbliżał. Zamek znajdował się o niecały dzień marszu, a kiedy tam dotrą, będzie dość mięsa dla wszystkich i rozpoczną się krwawe rządy nowego króla Leroi.
Bo choć Leroi coraz bardziej przypominał człowieka, gdzieś głęboko na zawsze pozostanie wilkiem.
XXVII
Dzień minął, smutny i ospały, i odszedł niemal z wdzięcznością, kiedy jego miejsce zajęła noc. David był przygnębiony, a plecy i nogi bolały go od długich godzin spędzonych w siodle. Udało mu się jednak poprawić strzemiona, tak że jego stopy spoczywały w nich wygodnie, a obserwując Rolanda, nauczył się trzymać wodze jak należy. Czuł się teraz na Scylli swobodniej niż przedtem, nawet jeśli koń nadal był dla niego za duży. W powietrzu wirowały już tylko pojedyncze płatki śniegu. Niebawem w ogóle przestanie padać, ale ziemia zdawała się rozkoszować jego ciszą i bielą, wiedząc, że śnieg sprawia, iż wygląda piękniej niż kiedykolwiek.
Dojechali do zakrętu. Rysujący się w oddali horyzont oświetlał ciepły, żółty blask i David wiedział, że są blisko zamku króla. Poczuł nagły przypływ energii i ponaglił Scyllę, mimo że oboje byli zmęczeni i głodni. Scylla ruszyła truchtem, jakby już czuła siano, świeżą wodę i ciepłą stajnię, lecz David niemal natychmiast ściągnął wodze i zaczął uważnie nasłuchiwać. Usłyszał coś jakby szum wiatru, ale noc poza tym była spokojna. Scylla też to wyczuła, bo zarżała i zaczęła grzebać nogą ziemię. David poklepał ją po boku, próbując uspokoić, mimo że sam był cały spięty.
– Ciii, Scylla – szepnął.
Znów usłyszał hałas, tym razem wyraźniej. Było to wycie wilka. Trudno było określić dzielącą ich odległość, bo śnieg tłumił wszystkie dźwięki, lecz wycie rozlegało się dość blisko, by je usłyszeć, i stanowczo zbyt blisko jak na gust Davida. Po prawej stronie w lesie coś się poruszyło i David dobył miecza, wyobrażając już sobie białe kły, różowy język i rozwartą paszczę. Zamiast tego pojawił się Garbus. W dłoni trzymał wąski, zakrzywiony miecz. David wymierzył własny w stronę zbliżającej się postaci i przebiegł wzrokiem po ostrzu, celując końcem prosto w szyję Garbusa.
– Odłóż miecz – polecił Garbus. – Nie musisz się mnie obawiać.
David trzymał jednak broń w pogotowiu. Cieszył się, że nie drży mu ręka. Garbus nie wyglądał na zaskoczonego.
– No dobrze – powiedział. – Jak sobie życzysz. Wilki są coraz bliżej. Nie wiem, jak długo uda mi się je powstrzymać, ale powinieneś zdążyć dotrzeć do zamku. Trzymaj się drogi i niech cię nie kuszą żadne skróty.
Kolejne wycie rozległo się jeszcze bliżej.
– Dlaczego mi pomagasz? – zapytał David.
– Pomagam ci przez cały czas – odparł Garbus. – Jesteś tylko zbyt uparty, żeby to zrozumieć. Szedłem za tobą jak cień i ocaliłem ci życie, żebyś mógł dotrzeć do zamku. Teraz idź do króla. Czeka na ciebie. Idź!
Z tymi słowami Garbus odskoczył od Davida i ruszył skrajem lasu. Jego miecz ze świstem przecinał powietrze, gdy zabijał na razie wyimaginowane wilki. David obserwował go, aż zniknął mu z oczu, a potem – nie mając innego wyboru, jak tylko iść za udzieloną mu radą – skierował Scyllę w stronę światła. Garbus obserwował go z dziury przy korzeniach starego dębu. Wszystko było znacznie trudniejsze, niż się spodziewał, ale chłopiec wkrótce znajdzie się tam, gdzie powinien się znaleźć, a on przybliży się o krok do swojej nagrody.
– Georgie Porgie, ciastko i bez – zaśpiewał i oblizał wargi. – Georgie ciastko i Georgie bez. – Zachichotał i zakrył usta, by stłumić śmiech. Nie był sam. Nieopodal usłyszał chrapliwy oddech, a w ciemnościach utworzył się dymek. Garbus zwinął się w kłębek. Widać było tylko wyciągniętą rękę z nożem na wpół ukrytą pod śniegiem.
Kiedy mijał go wilk-zwiadowca, rozciął go od szyi po ogon i patrzył, jak jego wnętrzności parują w chłodnym powietrzu nocy.
Droga wiła się i zakręcała, a gdy David zbliżał się do celu swej wędrówki, zaczęła się zwężać. Po obu jej stronach wznosiły się strome skały, tworząc wąwóz, w którym odbijał się echem stukot kopyt Scylli. Śnieg nie padał tu tak gęsto, a ziemię dodatkowo chroniły wznoszące się wysoko skały. Kiedy David wyjechał z wąwozu, ujrzał przed sobą dolinę z płynącą środkiem rzeką. Nad jej brzegiem, w odległości mniej więcej półtora kilometra, wznosił się ogromny zamek z grubymi murami, licznymi wieżami i przyległymi budynkami. W oknach lśniły światła, a na murach obronnych płonęły ogniska. David dojrzał też trzymających wartę żołnierzy. Nagle podniesiono kratę i w bramie pojawiła się grupa dwunastu jeźdźców. Przejechali przez zwodzony most i szybkim tempem skierowali się w stronę Davida, który nadal obawiając się wilków, ruszył im na spotkanie. Kiedy go dostrzegli, wstrzymali konie i otoczyli go. Jeźdźcy na tyłach odwrócili się twarzami do wąwozu i trzymali włócznie w pogotowiu na wypadek, gdyby z tamtej strony pojawiło się jakieś niebezpieczeństwo.