Выбрать главу

Och, jak brzmiało to imię? Nieważne, nieważne…

Znaczenie miały dla niego tylko imiona dzieci, bo w opowieści o sobie, którą Garbus zdradził światu, kryła się cząstka prawdy – imiona miały prawdziwą moc, jeśli były używane we właściwy sposób, a Garbus nauczył się ich używać naprawdę doskonale. Jedna ogromna sala w jego królestwie stanowiła podsumowanie całej jego wiedzy – aż po brzegi wypełniały ją małe czaszki, z których każda nosiła imię zaginionego dziecka, bo Garbus zawarł wiele umów. Pamiętał twarze i głosy każdego z nich i czasami, kiedy stał wśród ich szczątków, przywoływał ich wspomnienia, a salę wypełniały ich cienie, chór zaginionych chłopców i dziewczynek, płaczących za swoimi mamusiami i tatusiami, zgromadzenie zapomnianych i zdradzonych.

Garbus miał mnóstwo skarbów, pozostałości po historiach opowiedzianych i tych, których czas dopiero nadejdzie. W długiej krypcie zgromadził cały zbiór grubych szklanych pojemników, a w każdym z nich znajdowało się ciało umieszczone w żółtawym płynie, który zapobiegał rozkładowi. Chodź, spójrz tutaj. Przyjrzyj się temu pojemnikowi uważnie. Stań tak blisko, by twój oddech osiadł na szkle i byś mógł spojrzeć w zasnute mgłą oczy grubego łysego mężczyzny. Wygląda zupełnie, jakby oddychał, choć od dawna nie zaczerpnął ani nie wypuścił powietrza. Widzisz rozciętą i spaloną skórę? Opuchnięte usta i szyję, rozdęte płuca i brzuch? Chcesz poznać jego historię, bo to jedna z ulubionych historii Garbusa? To paskudna opowieść, bardzo paskudna…

Ten grubas nazywał się Manius i był bardzo chciwy. Posiadał tak ogromne ziemie, że rankiem ptak mógł się wzbić w powietrze z jego pola, lecieć przez cały dzień i całą noc i jeszcze nie dotarłby do granic jego posiadłości. Pobierał bardzo wysoki czynsz od ludzi, którzy pracowali na jego polach i mieszkali w jego wioskach.

Pobierał opłatę nawet za postawienie stopy na swojej ziemi i w ten sposób bardzo się wzbogacił, lecz nigdy nie miał dość i zawsze szukał sposobów na pomnożenie swej fortuny. Gdyby mógł pobierać opłaty od pszczół za zbieranie pyłków z kwiatów lub od drzewa za to, że rosło w jego ziemi, na pewno by to zrobił.

Pewnego dnia, gdy Manius przechadzał się po największym ze swych sadów, zauważył wyrwę w ziemi. Wyskoczył z niej Garbus, który pracowicie poszerzał sieć swoich tuneli pod ziemią. Manius natychmiast do niego podszedł, bo zobaczył, że jego ubranie, choć przybrudzone ziemią, ma złote guziki i przybranie, a sztylet przy pasie lśni od rubinów i brylantów.

– To moja ziemia – powiedział. – Wszystko, co znajduje się nad nią i pod nią, należy do mnie i musisz mi zapłacić, jeśli chcesz się pod nią przedzierać.

Garbus potarł w zamyśleniu brodę.

– To wydaje się sprawiedliwe – odparł. – Zapłacę ci rozsądną cenę.

Manius uśmiechnął się.

– Kazałem dziś przygotować ucztę. Zważymy całe jedzenie na stole przed jej rozpoczęciem i wszystko, co po niej zostanie. Dasz mi tyle złota, ile ważyć będzie wszystko, co zjadłem.

– Pełny brzuch złota – powiedział Garbus. – Zgoda. Przyjdę do ciebie dziś wieczór i oddam ci w złocie równowartość wszystkiego, co zjesz.

Uścisnęli sobie dłonie na znak zawartej umowy i rozstali się. Wieczorem Garbus obserwował Maniusa, który jadł i jadł. Pochłonął dwa całe indyki i całą szynkę, miskę za miską ziemniaków i jarzyn, całe wazy zupy, wielkie talerze owoców, ciast i śmietany oraz mnóstwo kielichów wina. Garbus zważył wszystko dokładnie przed rozpoczęciem uczty i skromne resztki, kiedy już skończył posiłek. Różnica wyniosła wiele kilogramów. Wystarczyłoby na kupno stu pól.

Manius beknął. Był bardzo zmęczony, tak bardzo, że z trudem utrzymywał otwarte oczy.

– Gdzie jest moje złoto? – zapytał, lecz postać Garbusa rozmywała się, a sala zaczęła wirować, i zanim zdążył usłyszeć odpowiedź, zasnął.

Kiedy się obudził, był przykuty łańcuchem do drewnianego krzesła w ciemnym lochu. Usta miał rozwarte metalowym imadłem, a nad jego głową wisiał bulgoczący kocioł.

Garbus stanął obok niego.

– Zawsze dotrzymuję słowa – powiedział. – Przygotuj się, bo zaraz dostaniesz brzuch pełen złota.

Kocioł przechylił się i stopione złoto spłynęło w usta Maniusa, a potem do gardła, paląc mu ciało i kości. Ból był niewyobrażalny, lecz Manius nie umarł, a przynajmniej nie od razu, bo Garbus miał swoje sposoby, by opóźniać śmierć i przedłużać tortury. Nalewał odrobinę złota, po czym czekał, aż zastygnie, i znów trochę nalewał. Postępował tak, aż Manius wypełnił się złotem po zęby. Manius oczywiście już wtedy nie żył, bo nawet Garbus nie był w stanie utrzymywać go przy życiu bez końca. W końcu Manius zajął swoje miejsce w sali ze szklanymi pojemnikami, a Garbus przychodził czasem na niego popatrzeć i uśmiechał się na wspomnienie swojej najwspanialszej sztuczki.

W królestwie Garbusa było wiele podobnych historii – tysiąc sal i tysiąc historii w każdej z nich. W jednej sali znajdowała się kolekcja pająków obdarzonych zdolnościami telepatycznymi, bardzo starych, bardzo mądrych i ogromnych, średnica odwłoku każdego z nich miała sześćdziesiąt centymetrów, a ich zęby były tak trujące, że jedna kropla jadu wpuszczona do studni zabiła kiedyś całą wioskę. Garbus często wykorzystywał je, by tropić tych, którzy zabłądzili do jego tuneli. Kiedy tylko ich znajdowano, pająki omotywały ich jedwabiem i niosły do swej pełnej pajęczyn sali. Tam umierali bardzo powoli, gdy pająki żywiły się nimi, wysączając z nich życie kropla po kropli.

W jednej z gotowalni przed pustą ścianą siedziała kobieta, nieustannie czesząc długie srebrne włosy. Czasami Garbus przyprowadzał do niej tych, którzy go rozgniewali, a kiedy się odwracała, widzieli swoje odbicie w jej oczach, które były lustrami. W tych oczach oglądali chwilę swojej śmierci, by wiedzieli dokładnie, kiedy i jak umrą. Myśląc, że taka wiedza nie potrafi przerazić, popełniamy błąd. Nie jest nam dana wiedza o chwili i naturze naszej śmierci (bo wszyscy mamy nadzieję, że być może jesteśmy nieśmiertelni). Ci, którzy poznali tę tajemnicę, przekonali się, że nie mogą spać, jeść ani cieszyć się z żadnej przyjemności życia, tak byli udręczeni tym, co zobaczyli. Ich życie przypominało powolną śmierć, nie było w nim radości, tylko strach i smutek, kiedy więc nadchodził koniec, byli niemal wdzięczni.

W sypialni znajdowali się naga kobieta i nagi mężczyzna, a Garbus przyprowadzał do nich dzieci (nie te wyjątkowe, które dawały mu życie, lecz te, które wykradał z wiosek lub które zbaczały ze ścieżki i ginęły w lesie). W ciemnościach swej komnaty mężczyzna i kobieta szeptali im do ucha rzeczy, których dzieci nie powinny wiedzieć. Snuli mroczne historie o tym, co dorośli robią razem w nocy, kiedy ich córki i synowie już śpią, a dzieci powoli umierały od środka. Zmuszano je do wejścia w dorosłość, zanim były na to gotowe, odbierano dzieciństwo, a ich umysły uginały się pod ciężarem trujących myśli. Wyrastały na złych ludzi i tak szerzyło się zepsucie.

W jednym małym, jasnym pomieszczeniu znajdowało się tylko lustro, proste, pozbawione ozdób. Garbus wykradał mężów i żony z ich małżeńskiego łoża, pozostawiając ich współmałżonków we śnie, i zmuszał swych więźniów, by siadali przed lustrem, w którym pokazywały się wszystkie paskudne sekrety ukrywane przez współmałżonków: grzechy, które popełnili i które chcieli popełnić; zdrady, które już mieli na sumieniu i te, które mogą dopiero popełnić. Potem więźniowie wracali do swoich łóżek, a kiedy się budzili, nie pamiętali pomieszczenia, lustra ani porwania przez Garbusa. Pamiętali tylko, że ci, których kochali i którzy – jak sądzili – darzą ich równie wielką miłością, nie byli tacy, za jakich ich uważali, a ich wspólne życie zniszczyły podejrzenia i strach przed zdradą.