– Nie musisz się ich bać – powiedział Duncan. – Nikt nigdy nie sforsował tych murów, a żadne stado zwierząt nie dokona tego, czego nie udało się dokonać armii ludzi. Chodź. Król czeka.
David spakował swój worek, wrzucił ubranie, które znalazł w komnacie Garbusa, i ruszył za kapitanem do sali tronowej, raz jeszcze oglądając się za siebie. Wydało mu się, że za szybą widzi blade światło Anny.
W lesie za liniami wilków w powietrze wystrzeliły płatki śniegu, a po nich grudki ziemi, odsłaniając dziurę, z której wyłonił się Garbus. Trzymał w pogotowiu jedno ze swoich zakrzywionych ostrzy, bo sprawa była bardzo niebezpieczna. Jakikolwiek układ z wilkami był niemożliwy. Ich przywódcy, wilkoni, zdawali sobie doskonale sprawę z jego władzy i nie ufali mu – podobnie jak on im. Był też odpowiedzialny za śmierć zbyt wielu z nich, by mogli mu wybaczyć. Nie pozwoliłyby mu nawet żyć na tyle długo, by układać się o życie, jeśli wpadnie w łapy któregoś z nich. Szedł cichutko, dopóki nie zobaczył przed sobą linii postaci ubranych w mundury zerwane z ciał zabitych żołnierzy. Niektóre paliły fajkę pochylone nad mapą zamku narysowaną w śniegu, próbując znaleźć sposób, by dostać się do środka. Wysłano już zwiadowców, by podeszli do murów i sprawdzili, czy znajdują się tam jakieś wyłomy lub szczeliny, niepilnowane dziury lub przejścia, które mogą się przydać. Szare wilki zostały wykorzystane jako przynęta i zginęły w tej samej chwili, w której znalazły się w zasięgu strzał obrońców. Białe wilki trudniej było zauważyć i choć pewna ich liczba również zginęła, sporo podeszło do murów wystarczająco blisko, by je dokładnie zbadać. Węszyły i kopały, próbując znaleźć wejście. Te, które przeżyły, wróciły z meldunkiem, że zamek jest rzeczywiście tak niedostępny, na jaki wygląda.
Garbus znajdował się na tyle blisko, by słyszeć głosy wilkonów i czuć zapach ich futer. Głupie, próżne stworzenia, pomyślał. Możecie się ubierać jak ludzie i zachowywać jak oni, ale zawsze będziecie śmierdzieć jak bestie i zawsze pozostaniecie zwierzętami, które tylko udają, że nimi nie są. Garbus nienawidził ich i nienawidził Jonathana za przywołanie ich mocą swej wyobraźni. Zrodziły się z jego własnej wersji opowieści o małej dziewczynce ubranej w czerwony płaszczyk z kapturem. Garbus obserwował z przerażeniem, jak wilki zaczynają się przekształcać. Początkowo ich warknięcia i pomruki tylko czasami przypominały słowa, a przednie łapy unosiły się w górę, gdy próbowały chodzić jak ludzie. Na początku wydawało mu się to nawet zabawne, lecz potem zaczęły się zmieniać ich pyski, a one same, obdarzone wrodzoną inteligencją, stawały się coraz bardziej przebiegłe. Próbował zmusić Jonathana, by zarządził odstrzał wilków w całym kraju, lecz król zadziałał zbyt późno. Pierwsza grupa żołnierzy, którą wysłał, by je zabili, zginęła, a mieszkańcy wiosek za bardzo się bali tego nowego zagrożenia, by zrobić coś więcej, niż tylko budować wyższe mury wokół osiedli i zamykać nocą drzwi i okna. A teraz doszło do tego, że armia wilków pod dowództwem pół ludzi, pół bestii zamierzała zdobyć królestwo dla siebie.
– Chodźcie – szepnął Garbus. – Jeśli chcecie króla, weźcie go. Ja już z nim skończyłem.
Garbus wycofał się, okrążając generałów, aż doszedł do wilczycy, która stała na czatach. Upewnił się, że stoi z wiatrem, oceniając to po kierunku, w jakim lżejsze płatki śniegu unosiły się z ziemi. Stał już prawie przy niej, gdy odkryła jego obecność, lecz w tej chwili jej los był przypieczętowany. Garbus skoczył, a jego ostrze sunęło w dół. Kiedy tylko wylądował na wilczycy, przecięło futro i wbiło się głęboko w ciało. Palce Garbusa zacisnęły się mocno na pysku, by nie mogła wydać z siebie dźwięku. Jeszcze nie.
Mógł ją oczywiście zabić i zabrać pysk do swojej kolekcji, ale nie zrobił tego. Rozciął ją tylko głęboko, tak że upadła na ziemię, a śnieg wokół niej natychmiast poczerwieniał od krwi. Puścił jej pysk i wilczyca zaczęła jęczeć i wyć z bólu, alarmując resztę stada. Garbus wiedział, że to bardzo niebezpieczny moment, bardziej ryzykowny niż samo zaatakowanie wielkiej wilczycy. Nagle na szczycie wzgórza pojawiły się cztery wielkie szare wilki i zawyły ostrzegawczo do reszty. Za nimi zjawił się jeden ze znienawidzonych wilkonów, ubrany w najpiękniejszy mundur, jaki udało mu się zdobyć – jasnoczerwoną kurtkę ze złotymi szamerunkami i guzikami oraz białe spodnie tylko nieznacznie poplamione krwią poprzedniego właściciela. Do czarnego skórzanego pasa miał przypasany długi miecz i patrząc na umierającą wilczycę i osobę odpowiedzialną za jej śmierć, już zaczął go dobywać.
Był to Leroi, najbardziej znienawidzony i budzący największy strach wilkon, który miał zostać królem. Stojąc tak blisko swego największego wroga, Garbus zawahał się. Choć bardzo stary, osłabiony gasnącym światłem Anny i nieuniknionym przepływem piasku swego życia, był nadal szybki i silny. Bez trudu mógł zabić cztery szare wilki, a wówczas Leroi miałby na swoją obronę jedynie zdobyczny miecz. Jeśli zabiłby Leroi, wilki rozpierzchłyby się, bo to on siłą swojej woli utrzymywał dyscyplinę w armii. Nawet inni wilkoni nie byli tak dobrze rozwinięci jak on i w swoim czasie można by ich było wytrzebić przy pomocy wojska nowego króla.
Nowego króla! Na wspomnienie tego, co go tu przywiodło, Garbus otrzeźwiał. Za Leroi pojawiło się więcej wilków i wilkonów, a patrol złożony z białych zaczął nadciągać z południa. Przez chwilę wszystko znieruchomiało, gdy wilki przyglądały się swemu najbardziej znienawidzonemu wrogowi stojącemu nad zdychającą wilczycą. Potem z okrzykiem triumfu Garbus zamachał w powietrzu zakrwawionym ostrzem i puścił się biegiem przed siebie. Wilki natychmiast ruszyły za nim, pędząc wśród drzew, a oczy rozjaśniał im blask podniecenia. Jeden biały wilk, bardziej przebiegły i szybszy od reszty, oddzielił się od stada i próbował odciąć Garbusowi drogę. Garbus biegł w dół zbocza, więc wilk znajdował się jakieś trzy metry nad nim, kiedy nagle przysiadł na tylnych łapach i wystrzelił w powietrze, obnażając kły, by rozerwać gardło ofiary. Garbus był jednak zbyt przebiegły i kiedy wilk skoczył, okręcił się w kółko, unosząc wysoko miecz. Rozcięty od dołu wilk padł martwy u jego stóp. Garbus biegł dalej. Dziewięć metrów, sześć, trzy. Przed sobą widział wejście do tunelu, zaznaczone zrytą ziemią i brudnym śniegiem. Był już niemal u celu, kiedy po lewej stronie dostrzegł błysk czerwieni i usłyszał świst miecza przeszywającego powietrze. Podniósł swój własny, by zablokować cios Leroi, lecz wilkon był silniejszy, niż podejrzewał, i Garbus lekko się zachwiał, niemal padając na ziemię. Gdyby to zrobił, wszystko skończyłoby się bardzo szybko, bo Leroi już się szykował, by zadać śmiertelny cios. Jednak ostrze miecza rozcięło tylko ubranie Garbusa, mijając ramię o milimetry, lecz Garbus udał, że otrzymał poważną ranę. Upuścił ostrze i zatoczył się do tyłu, przytrzymując lewą ręką wyimaginowaną ranę na prawej. Wilki otoczyły go, obserwując dwóch walczących, wyciem oznajmiając swe poparcie dla Leroi i zachęcając go, by dokończył dzieła. Leroi podniósł głowę i zawarczał. Wszystkie wilki ucichły.
– Popełniłeś fatalny błąd – powiedział. – Trzeba było zostać za murami zamku. W swoim czasie zdobędziemy je, ale gdybyś tam został, mogłeś pożyć trochę dłużej.
Garbus roześmiał się mu prosto w twarz, która choć porośnięta sierścią wyglądała prawie jak ludzka.
– Nie, to ty popełniłeś błąd – powiedział. – Spójrz tylko na siebie. Nie jesteś ani człowiekiem, ani zwierzęciem, lecz żałosnym stworzeniem, które nie przypomina żadnego z nich. Nie możesz znieść tego, czym jesteś, i chcesz stać się tym, czym nie możesz być. Twój wygląd może się zmieniać i możesz nosić wszystkie piękne ubrania, z których obdzierasz ciała swoich ofiar, ale w głębi nadal pozostaniesz wilkiem. Jak myślisz, co się stanie, kiedy twoja zewnętrzne przeobrażenie dokona się, kiedy zaczniesz w pełni przypominać tych, na których dotąd polowałeś? Będziesz wyglądać jak człowiek i stado nie będzie cię już uznawać za swojego. To, czego najbardziej pragniesz, stanie się twoją klęską, bo wilki rozedrą cię na strzępy i umrzesz w ich paszczach, tak jak inni umierali w twoich. Do tego czasu, mieszańcu… żegnam cię!