Выбрать главу

Skąd ta dzisiejsza depresja? Skąd ten kryzys wiary?

Musiało się zacząć od Eliego. Cały dzień Eli był posępny, zagubiony w królestwie egzystencjalnego zwątpienia. Myślę, że miało to źródło w jego osobistym smutku biorącym się z kłopotów, jakie ma w stosunkach ze swym najbliższym otoczeniem i Wszechświatem w ogóle; lecz kłopoty te zgeneralizowały się delikatnie i potajemnie i objęły nas wszystkich. Przyjęły postać ścierających się wątpliwości:

1. Po co w ogóle wyruszyliśmy w tę podróż?

2. Co rzeczywiście spodziewamy się uzyskać?

3. Czy możemy mieć jakieś nadzieje na znalezienie tego, czego szukamy?

4. A jeśli to znajdziemy, czy będziemy tego chcieli?

Musimy więc zacząć od nowa wysiłki, by się nastrzykać, by dokonać samonawrócenia. Eli wyciągnął papiery i studiuje je z napięciem: rękopis tłumaczenia Księgi Czaszek, odbitki wycinków prasowych, które naprowadziły go na myśl, by połączyć miejsce w Arizonie z antycznym i nieprawdopodobnym kultem, którego Biblią może być Księga Czaszek, mnóstwo różnych mniej ważnych dokumentów i odnośników. Patrzył na nie przez jakiś czas a później powiedział: „Wszystko, co dziś znane medycynie, jest niemal niczym w porównaniu z tym, co pozostało do odkrycia… moglibyśmy wyzwolić się od nieskończenie wielu chorób zarówno ciała, jak i umysłu, a być może nawet od upośledzenia starością, gdybyśmy wiedzieli wystarczająco wiele o ich przyczynach i o wszystkich lekach, których dostarczyła nam natura. To Kartezjusz Rozprawa o metodzie. I jeszcze raz on, piszący do ojca Huygensa: „Nigdy jeszcze tak nie troszczyłem się o zachowanie samego siebie jak teraz i chociaż kiedyś myślałem, że śmierć nie okradnie mnie z więcej niż trzydziestu lub czterdziestu lat, od tej chwili nie zaskoczy mnie, nie pozbawiając mnie jednocześnie nadziei na więcej niż wiek życia, skoro wydaje mi się oczywiste, że jeśli strzeglibyśmy się od błędów, które normalnie popełniamy w ciągu naszego życia, bylibyśmy zdolni bez innych wynalazków do osiągnięcia starości znacznie dłuższej i szczęśliwszej niż teraz”.

Słyszałem to nie po raz pierwszy. Wszystkie swoje dane Eli przedstawił nam już wcześniej. Decyzja, by jechać do Arizony, rozkwitała niesłychanie wolno, zmusiły ją do dojrzenia godziny pseudofilozoficznych targów. Mówiłem wtedy i powtórzyłem to teraz: — Kartezjusz zmarł mając pięćdziesiąt cztery lata, prawda?

— Przypadek. Niespodzianka. A poza tym nie udoskonalił jeszcze swych teorii długowieczności.

Timothy: — Szkoda, że nie pracował szybciej.

— A szkoda, rzeczywiście, dla nas wszystkich — powiedział Eli. — Ale my przecież możemy mieć nadzieję w Powiernikach Czaszek. Oni udoskonalili swe techniki.

— Twoim zdaniem.

— Ja w to wierzę — powiedział Eli, bardzo starając się uwierzyć.

Aż za dobrze znana, nawracająca rozmowa powtórzyła się raz jeszcze. Eli, niszczony zmęczeniem, chwiejący się nad przepaścią niewiary, strzelający argumentami, które miały go obronić przed szaleństwem. Podniesione w górę ręce, rozczapierzone palce, gest wykładowcy. — Zgodziliśmy się — powiedział — że spokój nic tu nie da, skończyliśmy z pragmatyzmem, skomplikowany sceptycyzm jest przestarzały. Próbowaliśmy podchodzić do tego problemu ze wszystkich możliwych stron i nic nam to nie dało. Obiektywizm odciął nas od zbyt wielu ważnych spraw. Nie odpowiada na zbyt wiele istotnych pytań; dzięki niemu wyglądamy na mądrych i cynicznych, choć nadal jesteśmy ignorantami. Zgadza się?

— Zgadza. — Wzrok Olivera jest nieruchomy.

— Zgadza. — Timothy ziewa.

— Zgadza. — Nawet ja. Uśmiech. I znów Eli:

— We współczesnym życiu nie ma już tajemnic. Zabiło je pokolenie naukowe. Racjonalizm daje na przeczyszczenie, wypiera nieprawdopodobne i niewyjaśnialne. Spójrzcie na religię, jaka płytka stała się w ciągu ostatniego stulecia. Mówią, że Bóg umarł. Pewnie: zabity, zamordowany. Spójrzcie na mnie, jestem Żydem, uczyłem się hebrajskiego jak dobry, mały Żydek, czytałem Torę, przeszedłem bar micwę, dali mi wieczne pióra — czy ktoś chociaż raz wspomniał przy mnie o Bogu w jakimkolwiek wartym zapamiętania kontekście? Bóg to ktoś, kto przemawiał do Mojżesza. Bóg był kolumną ognia cztery tysiące lat temu. A gdzie jest teraz? Nie pytajcie Żyda. Nie spotkaliśmy go od dłuższego czasu, czcimy prawo, reguły związane z jedzeniem, zwyczaje, słowa Biblii, papier, na którym Biblię wydrukowano, samą księgę, ale nie czcimy istot nadnaturalnych podobnych do Boga. Stary facet z bokobrodami, liczący grzechy — nie, nie, to dla czarnuchów, to dla gojów. Tylko, co z wami trzema gojami? Wasze religie też są puste. Ty, Timothy, anglikanin, wyznawca High Church — i co w nim masz: chmury kadzidła, brokatowe szaty, chłopięce chóry śpiewające Vaughana Williamsa i Elgara. Ty, Oliver, metodysta, baptysta, prezbiterianin; nie potrafię nawet spamiętać, to wszystko nic, zupełnie nic, żadnej duchowej treści, żadnej tajemnicy, żadnej ekstazy. To tak, jak być zreformowanym Żydem. A ty, Ned — papista, niedoszły ksiądz; co ty masz? Dziewicę? Świętych? Dzieciątko Jezus? Nie możesz przecież wierzyć w te bzdury. Wypalono ci je z mózgu. To dla wieśniaków, to dla lumpenproletariatu. Obrazki i święcona woda. Chleb i wino. Chciałbyś w to wierzyć. Jezu, ja też chciałbym w to wierzyć, katolicyzm to jedyna kompletna religia w naszej cywilizacji, jedyna próbująca zwrócić uwagę na rzeczy tajemne, na styczność z ponadnaturalnym, na świadomość istnienia wyższych mocy. Tylko, że to zrujnowali, zrujnowali nas, nic już z tego nie potrafisz przyjąć. Teraz to już wszystko Bing Crosby i Ingrid Bergman albo Berriganowie piszący manifesty, albo Polaczkowie ostrzegający przed bezbożnym komunizmem i filmami porno. A więc religia znikła. Skończone. A gdzie my jesteśmy? Samotni pod strasznym niebem, czekający, czekający kresu.