Umilkłem. Czy przetłumaczyłem prawidłowo? Czy zrozumieją słowo, które wybrałem?
— … jako Naczynie — powiedziałem.
— Jako Naczynie — odpowiedział mi brat Antoni.
— Naczynie. Naczynie. Naczynie — rozległ się chór braci.
Jakże operowa stała się ta scena! Tak, zaśpiewałem nagle arię tenora w Turandocie krzycząc, by zadano mi fatalne zagadki. Tak niedorzecznie teatralne wydawało się to wszystko, bezmyślny, przedobrzony kawałek widowiska, dziejący się wbrew wszelkiej logice w świecie, w którym elektroniczne sygnały odbijają się od krążących na orbitach satelitów, w którym długowłosi chłopcy pasą się haszyszem, w którym pałki staatspolizei rozbijają głowy demonstrantów w pięćdziesięciu amerykańskich miastach. Jak możemy stać tu wyśpiewując o czaszkach i naczyniach? Lecz czekały nas i dziwniejsze dziwy. Brat Antoni skinął złowieszczo na pomniejszego braciszka, tego, który przyniósł mu książkę, i braciszek raz jeszcze poszedł w stronę niszy. Tym razem wyjął z niej masywną, starannie wypolerowaną maskę i wręczył ją bratu Antoniemu, który założył maskę na głowę. Jeden z braci mających wisior na szyi podszedł z tyłu, by zawiązać taśmy. Maska przykryła twarz brata Antoniego od górnej wargi po czubek głowy; wyglądał teraz jak żywy czerep, jego zimne, błyszczące oczy lśniły z okrągłych oczodołów, wpatrzone wprost we mnie. Oczywiście. Brat Antoni zapytał:
— Czy wy czterej świadomi jesteście warunków narzuconych przez Dziewięć Misteriów?
— Tak — odpowiedziałem. Brat Antoni czekał, aż usłyszy „tak” osobno od Neda, Olivera i na końcu, cicho, od Timothy’ego.
— Tak więc poddajecie się Próbie w powadze duszy, świadomi kary, tak jak świadomi jesteście nagrody. Ofiarujecie się w pełni, bez wewnętrznych hamulców. Przyszliście tu, by wziąć udział w sakramencie, a nie dla rozrywki. Cali oddajecie się Bractwu, a w szczególności oddajecie się jego Powiernikom. Czy to rozumiecie?
— Tak, tak, tak — i w końcu — tak.
— Podejdźcie do mnie. — Ręce na maskę. Dotknęliśmy maski delikatnie, jakby spodziewając się, że porazi nas płynący z gładkiego kamienia prąd.
— Przez wiele lat nie pojawiło się wśród nas Naczynie — powiedział brat Antoni. — Raduje nas wasza obecność i dziękujemy wam za to, że jesteście wśród nas. Lecz teraz muszę wam powiedzieć — jeśli kierowały wami motywy frywolne — że nie wolno wam opuścić tego domu, nim rozstrzygnie się, czy was przyjmiemy. Rządzimy się regułą tajemną. Wraz z początkiem Próby oddajecie nam wasze życie, a my zabraniamy wam opuszczenia tego miejsca. Takie jest Dziewiętnaste Misterium, o którym przeczytać nie mogliście: jeśli jeden z was odejdzie, trzej pozostali stają się naszą własnością. Czy w pełni to rozumiecie? Nie możemy pozwolić wam na wahania, a wy wzajemnie będziecie swymi strażnikami wiedząc, że jeżeli znajdzie się wśród was jeden renegat, inni zginą bez wyjątku. Oto chwila decyzji! Jeśli uważacie, że warunki te są zbyt surowe, zdejmijcie dłonie z maski, a my pozwolimy wam czterem odejść w pokoju.
Drgnąłem. Tego się nie spodziewałem — śmierć jako zapłata za przerwanie Próby. Poważnie to mówili? A co, jeśli po paru dniach odkryjemy, że nie mają nam nic szczególnego do zaoferowania? Będziemy jednak musieli tu pozostać, miesiąc po miesiącu, nim w końcu powiedzą nam, że Próba się skończyła i znów jesteśmy wolni. Taki warunek wydawał się niemożliwy do spełnienia i niemal już cofnąłem rękę, lecz przypomniałem sobie, że przyszedłem tu złożyć akt wiary, że przyszedłem oddać moje życie bez znaczenia w zamian za życie pełne znaczeń. Tak. Jestem twój, bracie Antoni, nie stawiam warunków. Moja dłoń pozostała na masce. A w każdym razie — jak ci mali mężczyźni mogliby nas skrzywdzić, gdybyśmy zdecydowali się odejść? Po prostu kolejny teatralny rytuał, taki jak maska i chóralne śpiewy. Tym się pocieszałem. Ned też miał chyba jakieś wątpliwości, patrzyłem na niego uważnie i dostrzegłem, jak palce mu drgnęły — ale zostały na masce. Ręka Olivera spoczywała bez ruchu na krawędzi maski. Najbardziej wahał się chyba Timothy; krzywił się, zerkał na nas i na brata, pocił się, na jakieś trzy sekundy zdjął chyba nawet palce z maski i w końcu, jakby mówił „a co mi tam” uderzył nimi w maskę, aż brat Antoni zachwiał się pod tym uderzeniem. Załatwione. Brat Antoni zdjął maskę. — Teraz wspólnie zjemy kolację — powiedział — a o poranku zaczniemy.
26. Oliver
No i dotarliśmy tu, to istnieje, weszliśmy do środka i przyjmą nas na kandydatów. Dajemy ci życie wieczne. Tyle wiemy na pewno. To istnieje. Na pewno? Jeśli co niedziela chodzisz grzecznie do kościoła, odmawiasz modlitwy, żyjesz bez grzechu i kładziesz dwa dolce na tacę, to pójdziesz do nieba i będziesz żyć wiecznie wśród aniołów i apostołów, tak mówią, ale czy naprawdę pójdziesz do nieba? Czy niebo w ogóle istnieje? Czy istnieją aniołowie i apostołowie? Na co zda się pilne uczęszczanie do kościoła jeśli to, co ma się za nie dostać, nie istnieje? No więc Dom Czaszek istnieje naprawdę, naprawdę istnieje Bractwo Czaszki, istnieją Powiernicy — brat Antoni jest Powiernikiem — my sami jesteśmy Naczyniem, ma się odbyć Próba, lecz czy to wszystko prawda? Czy coś z tego jest prawdą? Dajemy ci życie wieczne… lecz czy je dajemy? A może to wszystko fantazja, jak opowieści o tym, jak to będziesz sobie żył między aniołami i apostołami?
Eli myśli, że to prawda. Ned zdaje się myśleć, że to prawda. Timothy’ego to wszystko bawi, a może irytuje, trudno powiedzieć. A ja? A ja? Czuję się jak lunatyk. Śnię na jawie.
Zawsze się zastanawiałem, nie tylko tutaj, ale wszędzie, gdzie byłem, czy to co widzę jest prawdziwe, czy doświadczam czegoś oryginalnego. Czy doświadczam wszystkiego, czy jestem we wszystko włączony? A jeśli nie? A jeśli to, czego doświadczam, to najsłabsze, najmniejsze echa tego, czego doświadczają inni? Kiedy piję wino — czy smakuję wszystko, co jest w nim do smakowania, co smakują oni? Może zostaje mi tylko duch smaku? Kiedy czytam książkę, czy rozumiem zaklęte na kartkach słowa, czy tylko wydaje mi się, że je rozumiem? Kiedy dotykam dziewczęcego ciała, czy naprawdę czuję jego gładkość? Czasami wydaje mi się, że zbyt słabo odbieram bodźce. Czasami jestem pewien, że ze wszystkich ludzi tylko ja nie odczuwam prawidłowo natury rzeczy — i nie mogę tego przesądzić, tak jak daltonista nie może powiedzieć, czy kolory, które widzi, są prawdziwe. Czasami mam wrażenie, że żyję w filmie. Jestem po prostu cieniem na ekranie, bezsensowne sceny przechodzą jedna w drugą, ktoś inny napisał scenariusz, jakiś kretyn, jakiś szympans, jakiś zwariowany komputer, nie mam głębi, nie jestem dotykalny, nie jestem materialny, nie jestem prawdziwy. Nic nie ma znaczenia, nic nie jest prawdziwe. Wszystko jest tylko wielkim widowiskiem i takim dla mnie zostanie… na zawsze. W chwilach takich jak ta odczuwam coś w rodzaju rozpaczy. Nie mogę w nic uwierzyć. Same słowa tracą dla mnie znaczenie i zostają pustymi dźwiękami. Wszystko staje się abstrakcją, nie tylko słowa niejasne, takie jak miłość, nadzieja i śmierć, ale i konkretne: drzewo, ulica, kwaśne, gorące, miękkie, koń, okno. Nie mogę ufać w to, że wszystko jest, jak być powinno, ponieważ wszystkie nazwy są tylko dźwiękami. Rzeczowniki straciły wszystkie desygnaty. Życie. Śmierć. Wszystko. Nic. Znaczą to samo, prawda? Więc co jest prawdziwe, co jest nieprawdziwe i jaka jest różnica między prawdziwym a nieprawdziwym? Czyż cały wszechświat nie jest tylko skupiskiem atomów ułożonych w znaczące wzory dzięki naszym zdolnościom postrzegania. I czy całości, które postrzegamy, nie mogą się rozpaść tak łatwo, jak łatwo się zebrały, tylko dlatego, że straciliśmy wiarę w proces postrzegania? Po prostu muszę wycofać się z przyjętego abstrakcyjnego założenia, że to co widzę, co wydaje mi się, że widzę, istnieje naprawdę. Żebym mógł przejść przez ścianę tego pokoju, jeśli tylko uda mi się zaprzeczyć jej istnieniu. Żebym mógł żyć wiecznie, jeśli tylko uda mi się zaprzeczyć istnieniu śmierci. Żebym zmarł wczoraj, jeśli udałoby mi się zaprzeczyć istnieniu dzisiejszego dnia. Gdy tylko napadnie mnie nastrój taki jak dzisiaj, spadam w dół, w dół, w wirze mych własnych myśli, aż gubię się, gubię i jestem zgubiony na zawsze.