— Tak — powiedziałem. — Znam twoją małą siostrzyczkę.
Timothy przyglądał mi się przez nieskończoną chwilę.
— Kiedy byłem w ostatniej klasie liceum — powiedział głosem płytkim i ciemnym jak zapomniany grób — zgwałciłem ją, Oliverze. Zgwałciłem ją.
Myślę, że spodziewał się, iż od jego wyznania otworzą się niebiosa i ugodzi go grom z jasnego nieba. Myślę, że spodziewał się, iż co najmniej drgnę, osłonię oczy i krzyknę, że wstrząsnęły mną jego straszne słowa. W rzeczywistości byłem trochę zaskoczony, zarówno tym, że Timothy’emu w ogóle chciało się wplątywać w taki nieciekawy interes, jak i tym, że zdołał jej wsadzić bez żadnych natychmiastowych konsekwencji takich na przykład, jak wysmaganie batem, gdy wrzaski dziewczyny sprowadziły mu na głowę całą rodzinę. I musiałem zmienić swój pogląd na jego siostrę, wiedząc teraz, że jej dumne uda skalane zostały kutasem jej brata. Ale poza tym nie byłem szczególnie zaskoczony. Tam skąd pochodzę, ciężar samej nudy zawsze skłaniał młodzież do kazirodztwa i jeszcze gorszych rzeczy; i chociaż ja sam nigdy nie załatwiłem własnej siostry, znałem wielu, którzy to zrobili. To tylko brak skłonności, a nie plemienne tabu spowodowało, że trzymałem brudne łapy z dala od siostrzyczki. Ale dla Timothy’ego była to najwyraźniej poważna sprawa i przyjąłem jego wyznanie w pełnej szacunku ciszy, a kiedy opowiadał mi swoją historię, wyglądałem na odpowiednio poważnego i poruszonego.
Timothy mówił najpierw powoli, z przerwami, wyraźnie zawstydzony, pocąc się i jąkając jak Lyndon Johnson próbujący wyjaśnić swą politykę w Wietnamie przed trybunałem badającym zbrodnie wojenne. Lecz już po chwili jego słowa zaczęły płynąć swobodnie, jakby tę historię powtarzał sobie wielokrotnie w ciszy własnej głowy; tak często, że znał ją już na pamięć i opowiadał płynnie, gdy tylko minęła niezręczność związana z koniecznością powiedzenia jej na głos. Zdarzyło się to, mówił, dokładnie przed czterema laty, co do miesiąca, kiedy wrócił z Andover do domu na przerwę wielkanocną; jego siostra przyjechała z akademii dla dziewcząt w Pensylwanii (w tym czasie od pierwszego spotkania z Timothym dzieliło mnie jeszcze pięć miesięcy). Timothy miał osiemnaście lat, jego siostra piętnaście i pół. Właściwie nigdy nie tworzyli portretu wzorowego rodzeństwa; była tego rodzaju dzieckiem, że jej stosunki ze starszym bratem zawsze sprowadzały się do pokazywania mu języka, On myślał, że ona jest nieprawdopodobnie smarkata i snobistyczna, ona myślała, że on jest nieprawdopodobnie chamski i brutalny. W czasie świąt Bożego Narodzenia Timothy poszedł do łóżka z jej najbliższą przyjaciółką i koleżanką z klasy o czym jego siostra się dowiedziała, co tylko pogorszyło sytuację.
Timothy przeżywał trudny okres. W Andover był wielkim i powszechnie uwielbianym liderem, bohaterem z futbolowego boiska, przewodniczącym klasy, słynnym symbolem męskości i savoir faire, lecz za parę miesięcy miał skończyć szkołę i cały ten budowany latami prestiż nie będzie miał znaczenia, gdy Timothy stanie się jednym w wielu studentów pierwszego roku wielkiego, słynnego na cały świat uniwersytetu. Dla niego było to przeżycie traumatyczne. Timothy zaangażował się także w energiczną i kosztowną długodystansową historię miłosną z dziewczyną z Radcliffe, o rok czy dwa starszą od niego; nie kochał jej, dla niego była to tylko kwestia statusu, mógł mówić, że rypie studentkę — ale był przekonany, że ona kocha jego. Tuż przed Wielkanocą dowiedział się od kogoś trzeciego, że w rzeczywistości dziewczyna traktowała go jako zabawne, domowe zwierzątko, rodzaj ustrzelonego licealisty do pokazania niezliczonym światowym przyjaciołom z Harvardu; mówiąc krótko, jej stosunek do niego był jeszcze bardziej cyniczny niż jego stosunek do niej. Więc Timothy wrócił tego roku na rodzinne hektary raczej pognębiony, co było dla niego czymś nowym. I natychmiast znalazło się kolejne źródło napięcia. W rodzinnym miasteczku Timothy’ego mieszkała dziewczyna którą kochał, naprawdę kochał. Nie bardzo wiem, czym dla Tima jest „miłość”, ale sądzę, że stosuje to słowo w odniesieniu do każdej dziewczyny, która pasuje do jego kryteriów urody, pieniędzy i urodzenia i która nie pozwala mu przespać się ze sobą, co czyni ją nieosiągalną, co stawia ją na piedestale: więc Timothy wmawia sobie, że ją kocha. Taki trochę donkiszotyzm. Ta dziewczyna miała siedemnaście lat i właśnie przyjęto ją do Bennigton, pochodziła z rodziny, która miała prawie tyle samo forsy co rodzina Timothy’ego, była zawodniczką olimpijskiej klasy w jeździectwie i — zgodnie z jego słowami — miała ciało odpowiednie dla Dziewczyny Roku z Playboya. On i ona należeli do tego samego country-clubu i Timothy jeszcze jako dziecko grał z nią w golfa, tańczył i grał w tenisa; ale ponawiane od czasu do czasu próby nawiązania bliższej przyjaźni dziewczyna odrzucała jak prawdziwy ekspert. Timothy miał na jej punkcie obsesję sięgającą nawet planów, by się z nią w końcu ożenić — i łudził się do tego stopnia, że myślał, iż dziewczyna już wybrała go sobie na przyszłego męża; z tego powodu, rozumował, nie pozwalała mu pchać się z łapami gdyż wie, że ma on w głębi serca swoje zdanie o dziewczynach, i obawia się, że Timothy uznałby, iż ona nie nadaje się na żonę, jeśli pozwoliłaby mu na wszystko za wcześnie.
Przez kilka pierwszych spędzonych w domu dni telefonował do niej każdego wieczora. Grzeczne, przyjacielskie, obojętne rozmowy. Wydawało się, że nie dostanie od niej pozwolenia na spotkanie solo — randki najwyraźniej nie były przyjęte w ich grupie — ale dziewczyna powiedziała mu, że spotka się z nim w sobotę, na wieczorku tanecznym organizowanym w ich klubie. Timothy poczuł przypływ gwałtownej nadziei. Wieczorek był jednym z tych oficjalnych spędów ze stałymi zmianami partnerów, przerywanymi całowaniem się w różnych uświęconych tradycją zakątkach klubu. Timothy’emu udało się zapędzić ją do jednego z takich zakątków i chociaż nie zdołał w żaden sposób dobrać się do jej zakątka, udało mu się osiągnąć więcej niż kiedykolwiek przedtem: język w ustach, dłoń pod biustonoszem. I wydawało mu się że dostrzegł w jej oczach ten szczególny błysk. Podczas następnego tańca poprosił, żeby się z nim przespacerowała — kolejny klubowy rytuał. Przechadzali się po terenie klubu. Zasugerował, by poszli do szopy z łodziami. W jego grupie było to kodowe określenie pieprzenia. Poszli do szopy. Jego głodne palce prześlizgnęły się po jej chłodnych udach. Jej drżące ciało poddało się jego pieszczotom. Jej dłoń z pasją tarła uniesiony przód jego spodni. Timothy rzucił się na nią jak oszalały byk, mając zamiar zrobić to tu i teraz, kiedy z gracją mistrzyni olimpijskiej w dziewictwie dziewczyna po damsku kopnęła go kolanem w jądra i dosłownie w ostatniej chwili uniknęła pewnego gwałtu. Po wyraźnym określeniu jego co bardziej bestialskich nawyków dziewczyna wybiegła zostawiając Timothy’ego w zimnej szopie, sztywnego i oszołomionego. W pachwinie Timothy czuł tępy ból, w głowie szaleństwo. Co jakiś pełnokrwisty amerykański młodzieniec zrobiłby w tej sytuacji? Timothy w każdym razie wpełzł do klubu, złapał z baru na pół opróżnioną butelkę burbona i chwiejąc się wybiegł z powrotem w noc, czując wściekłość i wielką litość nad samym sobą. Wypiwszy połowę burbona z butelki wskoczył do swojego zgrabnego, małego sportowego mercedesa i wrócił do domu z prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę; później siedział w garażu i kończył butelkę, a jeszcze później kompletnie pijany i absolutnie szalony, poszedł na górę, zaatakował dziewicze sanktuarium siostrzyczki i rzucił się na nią. Walczyła. Błagała. Jęczała. Ale on miał siły za dziesięciu i nic nie mogło sprowadzić go z raz przyjętego kursu, nie z tym wielkim twardzielem, który myślał za niego. Była dziewczyną, była suką i miał zamiar jej użyć. W tamtej chwili nie widział żadnej różnicy między godną pożądania i szydzącą z niego dziewczyną z szopy i tą swoją bidulą siostrzyczką; obie były sukami, wszystkie były sukami i miał zamiar za jednym razem policzyć się ze wszystkimi babami na świecie. Przytrzymał ją łokciami i kolanami. „Jeśli krzykniesz”, powiedział, „skręcę ci kark”; i mówił serio, ponieważ akurat wtedy nie miał już do dyspozycji ani odrobiny rozsądku i ona też o tym wiedziała. Spodnie od piżamy spadły z ciała drżącej siostrzyczki. Parskający ogier brata uderzył w jej delikatne wrota. „Nawet nie myślę, by była dziewicą”, powiedział mi Timothy ponuro. „Wszedłem od razu, łatwo”. Skończyło się w dwie minuty. Stoczył się z niej i obydwoje drżeli: ona w szoku, on z ulgi i Timothy oświadczył, że na jej miejscu nie próbowałby skarżyć się rodzicom ponieważ najprawdopodobniej nie uwierzą — a nawet gdyby wezwali doktora do sprawdzenia tej historii, z pewnością spowodowałoby to skandal, szepty, insynuacje i gdyby plotki zaczęto powtarzać na mieście, zrujnowałoby to na zawsze, na zawsze jej szansę na małżeństwo z kimś, za kogo warto wyjść za mąż. Spojrzała na niego. Nigdy, w niczyim wzroku, nie widział jeszcze takiej nienawiści.