Timothy poszedł do swojego pokoju, przewracając się po drodze kilkakrotnie. Kiedy obudził się następnego dnia, trzeźwy i przerażony, było popołudnie i spodziewał się zastać czekającą na niego na progu policję. Ale nie czekał na niego nikt oprócz ojca, macochy i służących. Nikt nie zachowywał się tak, jakby zdarzyło się coś niezwykłego. Ojciec uśmiechnął się do niego i zapytał, jak się udała zabawa. Siostra wyszła gdzieś z przyjaciółmi. Wróciła dopiero na kolację, a kiedy weszła, zachowywała się normalnie pozdrawiając brata zwykłym, chłodnym skinieniem głowy. Wieczorem wzięła go na bok i powiedziała groźnym, budzącym strach głosem: „Jeśli jeszcze raz spróbujesz czegoś takiego, obetnę ci jaja, obiecuję”. W ten sposób po raz ostatni wspomniała, co zrobił. Przez cztery lata nie powiedziała o tym ani razu, w każdym razie nie do niego i zapewne do nikogo, najprawdopodobniej ukryła wspomnienie o tym, co się stało, w najdalszym i najszczeIniej zamkniętym zakątku mózgu wraz ze wspomnieniami o innych nocnych nieprzyjemnościach, na przykład o ataku sraczki. Mogę świadczyć, że utrzymywała doskonałą, lodowatą maskę, grała rolę wiecznej dziewicy niezależnie od tego, kto zdołał się do niej dobrać. I to wszystko. Cała sprawa. Kiedy Timothy skończył, spojrzał w górę wyczerpany, wykończony, szary na twarzy, półtora miliona lat starszy.
— Nie potrafię ci powiedzieć jak paskudnie się zawsze czułem myśląc o czymś takim — powiedział. — Jak cholernie czułem się winny.
— A teraz czujesz się lepiej? — zapytałem.
— Nie.
To mnie nie zaskoczyło. Nigdy nie wierzyłem, że otwarcie duszy przynosi ulgę w smutkach. Po prostu wciąga w te smutki jeszcze kogoś. To co opowiedział mi Timothy, było historią głupią, brudną, niską, historią dupka. Opowieścią z krainy bogatych próżniaków, pieprzących sobie za uszami jak zwykle, zatroskanych o forsę i dziewictwo, tworzących małe, melodramatyczne opery, w których grali sami wraz z przyjaciółmi i w których akcja kręciła się wokół snobizmów i frustracji. Niemal żal mi było Timothy’ego, wielkiego, potężnego, dobrodusznego Timothy’ego, przedstawiciela elity, śmietanki towarzyskiej, tak samo zbrodniarza, jak i ofiary, szukającego w country-clubie zwykłej dupci i dostającego w zamian kolanem w jaja. Więc upił się i zgwałcił siostrę, bo myślał, że od tego zrobi mu się lepiej, albo w ogóle nie myślał. I to był jego wielki sekret, to był jego straszliwy grzech. Czułem się zbrukany przez tę opowieść. Była taka brudna, taka żałosna; a teraz będę musiał nieść ją ze sobą na zawsze. Nie mogłem odezwać się do Timothy’ego ani słowem. Po chwili ciszy, która trwała chyba z dziesięć minut. Timothy wstał powoli i ciężkim krokiem skierował się w stronę drzwi.
— W porządku — powiedział. — Zrobiłem to, co kazał mi zrobić brat Javier. I teraz czuję się jak kupa gówna. A ty jak się czujesz, Oliverze? — Roześmiał się. — A jutro kolej na ciebie.
Wyszedł.
Tak. Jutro kolej na mnie.
37. Eli
Oliver powiedział: — Zdarzyło się to pewnego dnia na początku września kiedy mój przyjaciel Karl i ja poszliśmy na polowanie, tylko we dwóch; przez cały ranek ganialiśmy za gołębiami i kuropatwami po karłowatych laskach na północ od miasta i tylko nałykaliśmy się kurzu. Potem wyszliśmy zza drzew i zobaczyliśmy przed sobą jezioro, właściwie taki stawek, byliśmy rozgrzani i spoceni, bo lato jeszcze się nie skończyło. Więc odłożyliśmy strzelby, wyskoczyliśmy z ubrań, popływaliśmy sobie, a później usiedliśmy nago na wielkim, płaskim kamieniu i suszyliśmy się pełni nadziei, że przelecą tu jakieś ptaszki, które moglibyśmy załatwić — pif paf — nawet nie wstając. Karl miał wtedy piętnaście lat, a ja czternaście; w końcu jednak go przerosłem, byłem już taki wysoki jak teraz, przerosłem go na wiosnę. Karl wydawał mi się taki dorosły i wielki jeszcze kilka lat temu, teraz, siedząc koło mnie, sprawiał wrażenie chudego i kruchego. Dłuższy czas siedzieliśmy milcząc, a potem, właśnie kiedy miałem zamiar zaproponować, żebyśmy się ubrali i już sobie poszli, Karl odwrócił się do mnie, miał w oczach dziwny wyraz i zobaczyłem, że wpatruje się w moje ciało, w moje krocze. I powiedział coś o dziewczynach, jakie głupie są dziewczyny, jakie głupie wydają dźwięki, kiedy je kładziesz, jaki jest zmęczony gadkami, które musi z nimi prowadzić, nim je położy, jak go nudzą ich durne obwisłe cycki, makijaże, chichociki, jak bardzo nie znosi kupować im colę i słuchać ich pogaduszek, i tak dalej. Mówił dużo i wszystko mniej więcej w tym tonie. Roześmiałem się i powiedziałem: „No tak, dziewczyny mają swe wady ale to jedynie co tu mamy, nie?” A Karl odrzekł: „Nie. Nie jedyne”.
Teraz już byłem pewien że mnie nabiera, więc mu powiedziałem: „Ja tam nigdy nie przepadałem za pieprzeniem krów i owiec, Karl. A może ty ostatnio zadajesz się z gęsiami?” Potrząsnął głową. Wyglądał na rozdrażnionego. „Nie mówię o pieprzeniu zwierząt”, oświadczył tonem, którego używa się w rozmowie z małymi dziećmi. „To dobre dla kretynów, Oliver. Chcę ci po prostu powiedzieć”, mówił dalej, „że jest sposób, w jaki możesz sobie ulżyć, dobry sposób, czysty sposób, bez żadnych dziewczyn; nie musisz sprzedawać się dziewczynom i robić tego całego gówna, które zawsze każą ci robić, wiesz, o czym mówię? Prosty, jasny, uczciwy sposób, karty na stół i chcę ci coś powiedzieć”, mówił, „nie odrzucaj póki nie spróbujesz”. Ciągle nie byłem pewien, o czym on właściwie mówi, częściowo dlatego, że byłem naiwny, a częściowo nie chciałem wierzyć, że ma na myśli to, co jak mi się wydawało ma na myśli; wydałem z siebie jakieś niezobowiązujące chrząknięcie, które Karl musiał mylnie uznać za zachętę, ponieważ wyciągnął rękę i położył mi dłoń wysoko na udzie. „Hej, czekaj”, powiedziałem, a on na to: „Nie odrzucaj, póki nie spróbujesz”. Zaczął gadać cichym, napiętym głosem, słowa po prostu się z niego wylewały; tłumaczył mi, że kobiety są tylko zwierzętami, że przez całe życie ma zamiar trzymać się od nich z daleka, że nawet jeśli się ożeni, to nie dotknie żony, chyba po to, żeby mieć dzieci, lecz z drugiej strony, jeśli chodzi o przyjemność, to będzie jej szukał między mężczyznami, bo to jedyny przyzwoity, uczciwy sposób. Z mężczyznami się poluje, z mężczyznami się gra w karty, z mężczyznami się pije, z mężczyznami rozmawia się o tym, o czym nigdy nie rozmawiało by się z kobietami, z mężczyznami można się naprawdę otworzyć, więc czemu nie pójść na całość, dlaczego nie podpalać się i do mężczyzn także.