— Oczywiście.
Wpatrywał się we mnie, w oczach znów miał wściekłość. Ciągle czekasz. Oliverze? Na co?
— Jeszcze jedna rzecz. Maleńki przypis, ale w nim zawiera się prawdziwy sens tej opowieści, ponieważ — dla mnie — załatwia to problem winy. Winą nie jest to, co zrobiłem, Eli. Winą jest to, co czułem po tym, co zrobiłem.
Nerwowy chichot. Kolejna przerwa. Oliver miał kłopoty z powiedzeniem tej ostatniej rzeczy, którą chciał powiedzieć. Spojrzał w kąt. Myślę, że żałował, iż nie skończył spowiedzi przed pięcioma minutami i sam stąd nie wyszedł. W końcu wykrztusił:
— Więc powiem ci. Sprawiło mi to przyjemność, Eli. Robić to z Karlem. Wielką przyjemność. Miałem wrażenie, że wybucha mi całe ciało. Być może było to najprzyjemniejsze doznanie w całym moim życiu. Nigdy nie zrobiłem tego po raz drugi, bo wiedziałem, że to jest złe. Ale chciałem. I ciągle chcę. Zawsze chciałem.
Oliver drżał.
— Musiałem z tym walczyć. W każdej chwili życia i nigdy, aż do bardzo niedawna nie orientowałem się, jak ciężką toczyłem walkę. To wszystko. To wszystko, masz tu wszystko. Eli. To wszystko co mam do powiedzenia.
38. Ned
Wchodzi Eli — ponury, pociągając nogami, otulony rabiniczną goryczą, zgarbiona personifikacja Ściany Płaczu, dźwiga na barkach ciężar dwóch tysięcy lat nieustannych żalów. Jest załamany, kompletnie załamany. Zauważyłem, wszyscy zauważyliśmy jak dobrze służyło mu życie w Domu Czaszek, kwitł od czasu, kiedy się tu znaleźliśmy, kwitł i prawie już owocował, nigdy nie było mu lepiej, a teraz wszystko się skończyło. Od zeszłego tygodnia zaczął więdnąć. A te kilka dni rachunku sumienia zdawały się wtrącać go z najgłębszą otchłań. Smutne oczy, usta opuszczone w kącikach, głęboki grymas zwątpienia, samopotępienia. Promieniuje chłodem. Jest ucieleśnieniem veh-is-mir. Co cię gryzie, ukochany Eli?
Pogadaliśmy trochę. Czułem się swobodny i wolny; już od trzech dni było mi bardzo dobrze, od kiedy zrzuciłem na barki Timothy’ego ciężar opowieści o Julianie i Tym Drugim Oliverze. Brat Javier znał się na rzeczy — naprawdę musiałem oczyścić się z tych wszystkich śmieci, zanalizować i odkryć, co w tym całym zdarzeniu raniło mnie najbardziej. Więc teraz, z Elim, byłem rozluźniony i wylewny, moja zwykła łagodna złośliwość znikła niemal całkowicie, po prostu siedziałem i czekałem — spokojny jak nigdy przedtem, gotowy do przejęcia jego bólu i uwolnienia go od niego. Spodziewałem się, że Eli wykrzyczy swą spowiedź z oczyszczającą ducha, natychmiastową gwałtownością; lecz nie, jeszcze nie, poruszanie się zygzakiem to znak handlowy Eliego; chciał rozmawiać o czymś innym. Jak — próbował się dowiedzieć — oceniam nasze szansę w Próbie? Wzruszyłem ramionami i powiedziałem mu, że rzadko myślę o tych rzeczach, że po prostu wykonuję codzienne zajęcia: pielenie, medytowanie, ćwiczenie i pieprzenie mówiąc sobie, że każdego dnia, po wykonaniu każdego zadania, jestem coraz bliżej celu. Eli potrząsnął głową. Miał obsesję grożącej mu katastrofy. Na początku był pewien, że nasza Próba zakończy się sukcesem, opadły z niego ostatnie resztki sceptycyzmu, wierzył dosłownie w prawdę Księgi Czaszek i w to, że płynące z niej dobrodziejstwa ogarną także nas. I teraz jego wiara w Księgę trwała niewzruszona — tylko jego wiara w siebie leżała w gruzach. Był pewien, że zbliża się kryzys, który położy nieodwracalny kres naszym nadziejom. Problemem, powiedział, jest Timothy. Miał pewność, że odporność Timothy’ego na Dom Czaszek już się skończyła i że w ciągu kilku następnych dni Timothy odejdzie, pozostawiając nas wplątanych w strzaskane, niekompletne Naczynie.
— Ja też tak myślę — powiedziałem.
— I co możemy zrobić?
— Niewiele. Nie zmusimy go, żeby został.
— A jeśli odejdzie, co się stanie z nami?
— Skąd mam to wiedzieć, Eli? Sądzę, że będziemy mieli kłopoty z braćmi.
— Nie pozwolę mu odejść — powiedział Eli z nagłą gwałtownością.
— Nie pozwolisz? A jak masz zamiar go zatrzymać?
— Jeszcze tego nie rozpracowałem, ale nie pozwolę mu odejść! — Twarz Eliego wykrzywiła się w tragiczną maskę. — O Boże, Ned, czy ty widzisz, że wszystko się rozpada?
— Właśnie myślałem, że zbieraliśmy to do kupy — odpowiedziałem.
— Przez jakiś czas. Przez jakiś czas. Już nie. Tak naprawdę nigdy nie mieliśmy żadnego wpływu na Timothy’ego, on już nawet nie stara się ukryć swej niecierpliwości, swej niechęci. — Eli schował głowę w ramiona jak żółw. — I ta sprawa z kapłankami. Te popołudniowe orgie. Fuszeruję, Ned. Nie zyskuję samokontroli. To wspaniale mieć babki tak łatwo, no pewnie, ale nie mogę nauczyć się dyscypliny erotycznej, którą powinienem opanowywać.
— Zbyt szybko rezygnujesz.
— Nie widzę żadnych postępów. Jeszcze ani razu nie dałem rady wszystkim trzem. Parę razy wytrzymałem dwie, ale trzech nigdy!
— To kwestia praktyki — powiedziałem.
— A tobie się udaje?
— Całkiem nieźle.
— Oczywiście — Eli na to — przede wszystkim dlatego, że ty w ogóle nie dbasz o kobiety. Dla ciebie to ćwiczenie fizyczne, jak na trapezie. Ale ja zależę od tych dziewczyn, są dla mnie przedmiotami seksualnymi i to, co z nimi zrobię, ma dla mnie wielkie znaczenie więc… więc… o Chryste, Ned, jeśli tego nie opanuję, cała ta ciężka praca nad wszystkimi innymi rzeczami też jest bez sensu.
Znikł w otchłani żalu nad sobą. Powiedziałem mu kilka odpowiednio pocieszających słów: nie poddawaj się, chłopie, nie sprzedawaj się tanio, po czym przypomniałem mu, że ma się przede mną wyspowiadać. Skinął głową. Przez minutę, może dłużej, siedział cichy, daleki, kiwając się w przód i w tył. W końcu zaczął mówić, całkiem nagle i zaskakująco bez związku.
— Ned, czy ty zdajesz sobie sprawę, że Oliver jest homoseksualistą?
— To odkrycie kosztowało mnie kiedyś chyba całe pięć minut.
— Wiedziałeś?
— Swój rozpozna swego, słyszałeś kiedyś coś takiego? Od razu, przy pierwszym spotkaniu, dostrzegłem to w jego twarzy. Powiedziałem sobie: ten facet to homo; czy wie o tym, czy nie, jest jednym z nas, to jasne. Szkliste oczy, zaciśnięte szczęki, wygląd świadczący o stłumionych tęsknotach; ta zaledwie ukryta gwałtowność ducha, skrępowanego, cierpiącego, ponieważ nie wolno mu czuć tego, co rozpaczliwie pragnie czuć. Wokół Olivera unosi się ta aura, widoczna we wszystkim: w niesionym jak pokuta ciężarze zajęć akademickich, sposobie, w jaki poświęcał się ćwiczeniom fizycznym, w narzuconym samemu sobie przymusie w studiach. Oczywiście, Oliver jest klasycznym przypadkiem utajonego homoseksualizmu.
— Nie utajonego — powiedział Eli.
— Co?
— On nie jest homoseksualistą tylko potencjalnie. Miał homoseksualne doświadczenie. To prawda, że tylko jedno, ale zrobiło ono na nim potężne wrażenie i określiło jego stosunek do świata od czasu, kiedy miał czternaście lat. A myślisz, że czemu chciał z tobą mieszkać? Był to jego test na samokontrolę — ćwiczenie ze stoicyzmu; przez wszystkie te lata, kiedy nie pozwolił sobie nawet na to, żeby cię dotknąć… ale ty jesteś tym, czego pragnie, Ned; zdajesz sobie chyba z tego sprawę? Nic tu nie jest utajone. Jest świadome, leży tuż pod powierzchnią.