Spojrzałem na Eliego dziwnie. To, o czym mi opowiedział, mógłbym prawdopodobnie wykorzystać dla siebie i niezależnie od nadziei osobistego zysku, wpływającej z przekazanych mi rewelacji, byłem zafascynowany i zaskoczony jak każdy tego rodzaju intymnymi plotkami. Lecz poczułem się tak, jakbym miał mdłości. Przypomniało mi się coś, co się zdarzyło pewnego lata w Southampton, na pijackiej, pełnej kurewstwa zabawie, kiedy dwóch mężczyzn, żyjących ze sobą chyba od dwudziestu lat, zaczęło się wyjątkowo gwałtownie kłócić i jeden z nich zerwał nagle z drugiego płaszcz kąpielowy, pokazując go nagiego nam wszystkim, pokazując obwisły, drżący brzuch i niemal bezwłose krocze z niewykształconymi genitaliami dziesięciolatka i wrzeszcząc, że to właśnie musiał znosić przez te wszystkie lata. Ten moment obnażenia, to katastrofalne zdemaskowanie, było przez całe tygodnie źródłem pełnych zachwytu rozmówek na koktajlach; tylko że ja poczułem się chory, wraz bowiem ze wszystkimi ludźmi przebywającymi w tym pokoju stałem się mimowolnym świadkiem czyjegoś prywatnego, śmiertelnego cierpienia i wiedziałem, że tym, co obnażono tego dnia, było nie tylko ciało. Nie chciałem tej wiedzy, którą mi wówczas objawiono. A teraz Eli powiedział mi coś, co mogło być dla mnie w pewien sposób użyteczne, lecz z drugiej strony uczyniło mnie intruzem buszującym w duszy innego człowieka.
— Jak to odkryłeś? — zapytałem.
— Oliver powiedział mi poprzedniej nocy.
— W swej spo…
— W swej spowiedzi, tak. To się zdarzyło w Kansas. Poszedł do lasu na polowanie z przyjacielem, z chłopakiem o rok starszym od siebie, chcieli popływać, a kiedy wyszli z wody, ten chłopak go uwiódł i to całkiem zmieniło Olivera. Nigdy o tym nie zapomniał, nie zapomniał napięcia tej całej sytuacji, prostej, fizycznej rozkoszy — chociaż bardzo się starał, by doświadczenie to nigdy się nie powtórzyło. Więc masz całkowitą rację, kiedy mówisz, że można wytłumaczyć coś ze sztywności Olivera, z jego obsesyjnego charakteru tym ciągłym wysiłkiem by stłumić…
— Eli?
— Tak, Ned.
— Eli, te spowiedzi miały pozostać tajemnicą! Eli bawił się dolną wargą.
— Wiem o tym.
— Gwałcisz należne Oliverowi prawo intymności mówiąc o tym mnie. Właśnie mnie!
— Wiem.
— Więc czemu to zrobiłeś?
— Myślałem, że to cię zainteresuje.
— Nie, Eli. Tego nie kupię. Ktoś z twoim poczuciem moralnym, z twoją szeroką, egzystencjalną świadomością… kurwa, człowieku, ty nie myślisz teraz o plotkach, ty przyszedłeś tu specjalnie, by zdradzić mi sekret Olivera! Dlaczego? Próbujesz doprowadzić do czegoś między nim i mną?
— Nie całkiem.
— Więc czemu mi o nim powiedziałeś?
— Ponieważ wiedziałem, że to źle.
— A co to za pieprzony powód?
Eli zachichotał dziwnie i uśmiechnął się do mnie, zawstydzony.
— Bo teraz mam się z czego wyspowiadać — powiedział. — Uważam to złamanie zaufania za najobrzydliwszą rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Zdradzić sekret Olivera osobie najbardziej zdolnej do jego wykorzystania. W porządku, zrobiłem to i teraz formalnie wyznaję, że to zrobiłem. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa. Popełniłem grzech dokładnie na twoich oczach, a teraz udzielisz mi rozgrzeszenia, prawda?
Wyrzucił z siebie te słowa tak szybko, że przez chwilę nie mogłem pojąć krętackiej, prawdziwie bizantyjskiej drogi jego rozumowania. A nawet kiedy go zrozumiałem, nie byłem zdolny uwierzyć, że mówi poważnie. W końcu powiedziałem:
— Eli, to złamanie zaufania. Fałszerstwo.
— Doprawdy?
— To twoje cyniczne gówno nie byłoby warte nawet Timothy’ego. Gwałci ducha, a może nawet i literę instrukcji brata Javiera. Brat Javier nie zachęcał nas do tego, byśmy tu popełniali grzechy i natychmiast ich żałowali. Musisz wyznać mi coś prawdziwego, coś z przeszłości, coś, co pali ci flaki od lat, coś ukrytego głęboko, coś trującego.
— A co, jeśli nie mam niczego takiego do wyznania?
— Niczego, Eli?
— Niczego.
— Nigdy nie życzyłeś babci, żeby padła trupem, bo kazała ci założyć do szkoły czysty mundurek? Nigdy nie podglądałeś dziewczyn pod prysznicem? Nigdy nie obrywałeś muszkom skrzydełek? Czy możesz uczciwie powiedzieć, że nie ma w tobie żadnej głębokiej winy?
— Niczego istotnego.
— Czy ty możesz to osądzić?
— A któżby inny! — Eli zaczynał się denerwować. — Słuchaj, powiedziałbym ci coś innego, gdybym miał coś do powiedzenia. Ale nie mam. Co za sens robić wielką sprawę z wyrywania muchom skrzydełek? Prowadziłem drobne, małe życie pełne drobnych, małych grzechów; nie pomyślałbym nawet, żeby nudzić nimi ciebie. Nie widzę sposobu na wypełnienie instrukcji brata Javiera. W końcu w ostatniej chwili wymyśliłem ten interes ze złamaniem zaufania Olivera i już załatwiłem sprawę. Myślę, że to wystarczy. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, już sobie pójdę.
Ruszył w stronę drzwi.
— Zaczekaj — powiedziałem. — Odrzucam twoją spowiedź, Eli. Chcesz, żebym się zgodził pójść za grzechem wymyślonym ad hoc, za złem popełnionym umyślnie. Ten numer nie przejdzie. Chcę czegoś prawdziwego.
— Powiedziałem ci prawdę o Oliverze.
— Wiesz, o co mi chodzi.
— Nie mam ci nic do ofiarowania.
— To nie dla mnie, Eli. To dla ciebie. To jest twój własny rytuał oczyszczenia. Ja już przez to przeszedłem, przeszedł Oliver i nawet Timothy, a teraz stoisz tu ty i pomniejszasz wagę swych własnych grzechów udając, że nic z tego, co zrobiłeś w życiu, nie jest warte żalu… — Wzruszyłem ramionami. — No i w porządku. Spieprzysz swą własną nieśmiertelność, nie moją. Idź już! No, idź!
Eli rzucił mi spojrzenie straszne, spojrzenie pełne strachu, urazy i bólu, i wybiegł z pokoju. Gdy tylko wyszedł, zdałem sobie sprawę, że nerwy mam napięte jak postronki; ręce mi się trzęsły, drżał mięsień w lewym udzie. Co mi się stało i z jakiego powodu? Czy to tchórzliwe uniki Eliego, czy objawienie dostępności Olivera? I jedno, i drugie — zdecydowałem. Jedno i drugie. Ale to drugie bardziej niż to jedno. Pomyślałem, co by się stało, gdybym teraz wszedł do Olivera. Spojrzałbym wprost w te jego lodowatobłękitne oczy. „Znam całą prawdę”, powiedziałbym mu spokojnym głosem, cichym głosem. „Wiem wszystko, o tym, jak uwiódł cię przyjaciel, kiedy miałeś czternaście lat. Tylko nie mów mi, że to było uwiedzenie, Ol, ponieważ ja nie wierzę w uwiedzenia, a mam w tych sprawach pewne doświadczenie. Jeśli jesteś homo, uwiedzenie niczego nie ujawnia. Zdarzyło się, bo tego chciałeś, czyż nie tak? To tkwiło w tobie od początku, jest zaprogramowane w twych genach, w twych gnatach, w twych jajach i czeka tylko na okazję, żeby się ujawnić; ktoś daje ci tę okazją i wtedy wychodzisz z ukrycia. W porządku, Ol, miałeś swoją szansę polubiłeś to tak bardzo, później spędziłeś siedem lat walcząc z tym, a teraz zrobisz to ze mną. Nie dlatego, że nie możesz oprzeć się mym sztuczkom. Nie dlatego, że ogłupiłem cię prochami albo wódą. To nie będzie uwiedzenie. Nie — zrobisz to, bo chcesz to zrobić, Ol, bo zawsze chciałeś. Brakowało ci tylko odwagi, by się na to zdobyć. „Cóż”, powiedziałbym mu, „masz teraz swoją szansę. Oto jestem”. I podszedłbym do niego, i dotknąłbym go, a on potrząsnąłby głową i próbowałby wykrztusić coś z głębi gardła, jakby dostał ataku kaszlu; walczyłby jeszcze a, potem coś by w nim pękło, złamałoby się siedmioletnie napięcie, zaprzestałby walki, poddałby się i w końcu byśmy to zrobili. A później leżelibyśmy ciasno objęci, przytuleni, wyczerpani i spoceni, lecz jego opuściłaby gorączka, jak zawsze po akcie, powstałby w nim wstyd, powstałoby w nim poczucie winy i — jakże żywo to widzę! — pobiłby mnie na śmierć, zwaliłby mnie z nóg, rozgniótłby mnie o kamienną podłogę, plamiąc ją krwią. I stałby nade mną, wijącym się z bólu, i wyłby na mnie z wściekłości za to, że postawiłem go naprzeciw jego samego, twarzą w twarz, i nie mógłby znieść wiedzy o tym, co dostrzegł w swych własnych oczach. W porządku, Ol, jeśli musisz mnie zniszczyć, zniszcz mnie, wszystko jest dobrze, ponieważ cię kocham, a więc wszystko co ze mną zrobisz, jest dobre. I tak wypełniamy Dziewiąte Misterium, prawda? Przyszedłem tu, by cię mieć i umrzeć, i już cię miałem, i teraz jest właściwy, mistyczny moment, w którym powinienem umrzeć i to w porządku, ukochany Ol, wszystko w porządku. I jego potężne pięści kruszą moje kości. Moje zgniecione ciało drży i wije się, i w końcu leży nieruchomo. I z wysoka rozlega się ekstatyczny głos brata Antoniego intonującego tekst Dziewiątego Misterium, i dzwonią niewidzialne dzwonki, dzyń, dzyń, dzyń, umarł Ned, umarł, umarł Ned…