— To wystarczy — powiedział brat Franciszek.
Rzuciliśmy narzędzia i cofnęliśmy się o krok, zdyszani, lśniący od potu, oszołomieni. Ja sam byłem absolutnie wyczerpany i zaledwie trzymałem się na nogach. Groził mi atak suchych torsji, zwalczyłem go, zmienił się w absurdalną czkawkę. Brat Antoni powiedział: — Złóżcie martwego w ziemi. — I to wszystko? Bez trumny, bez żadnego przykrycia? Piasek w oczy? Proch do prochu? Chyba tak. Odkryliśmy w sobie ostateczne rezerwy energii, podnieśliśmy Timothy’ego, rozhuśtaliśmy, aż znalazł się nad naszym wykopem, i złożyliśmy w ziemi. Leżał na plecach, rozbita głowa w objęciach miękkiej ziemi, oczy — czyżbym dostrzegł w nich wyraz zaskoczenia? — wpatrywały się prosto w nas. Eli wyciągnął rękę, zamknął te oczy i obrócił głowę Timothy’ego lekko na bok; pozycja bardziej przypominająca sen, wygodniejsza na wieczny odpoczynek. Czterech Powierników zajęło teraz miejsca w czterech rogach grobu. Bracia Miklos, Franciszek i Javier położyli dłonie na wisiorach i skłonili głowy. Brat Antoni, patrząc wprost przed siebie, wyrecytował krótką modlitwę w tym płynnym, niezrozumiałym języku, którego bracia używali rozmawiając z kapłankami (aztecki? atlantycki? kromaniońska muttersprach) i przechodząc na łacinę dla kilku ostatnich zdań wypowiedział coś — Eli potwierdził to później me własne przypuszczenia — co było tekstem Dziewiątego Misterium. Następnie gestem kazał mi i Eliemu zasypać grób. Ujęliśmy łopaty, sypnęliśmy pyłem. Żegnaj, Timothy! Złota latorośli rodu Waspów, potomku ośmiu pokoleń ostrożnej hodowli. Kto przejmie złożone na twe imię pieniądze, kto poniesie w przyszłość nazwisko? Proch do prochu. Cienka warstwa arizońskiego piachu pokrywa masywne ciało. Trudzimy się jak roboty i oto znikasz z naszych oczu, Timothy. Tak było ci przeznaczone od początku. Tak było zapisane w Księdze Czaszek, dziesięć tysięcy lat temu.
— Nie będzie dziś żadnych normalnych zajęć — powiedział brat Antoni, gdy grób został zasypany a ziemia ubita. — Dzień dzisiejszy spędzimy na medytacjach, nie przyjmując pokarmów, poświęcając się kontemplacji misteriów. Ale, nim mogliśmy zacząć kontemplacje, czekało nas jeszcze trochę pracy. Wróciliśmy do Domu Czaszek, zamierzając przede wszystkim wziąć kąpiel — i dostrzegliśmy brata Leona i brata Bernarda stojących w korytarzu przed pokojem Olivera. Twarze mieli nieruchome — jak maski. Wskazali wnętrze. Oliver leżał rozciągnięty na łóżku, twarzą do góry. Najoczywiściej pożyczył sobie kuchenny nóż, i — jak chirurg, którym nie miał zostać, bo nie starczyło mu życia — dokonał nim niezwykłej operacji na samym sobie, brzuch i gardło, nie oszczędził także zdrajcy spomiędzy ud. Cięcia były głębokie, dokonane pewną ręką; zdyscyplinowany do końca, nieugięty Oliver zarżnął się z właściwym sobie przywiązaniem do metodologii. Ja sam prędzej przespacerowałbym się po promieniu Księżyca, niż dokończył takiego dzieła (gdybym je w ogóle zaczął), lecz Oliver miał zawsze niezwykłą zdolność koncentracji. Studiowaliśmy jej rezultaty w zdumiewająco chłodny sposób. Pod wieloma względami potrafię być wrażliwy, Eli też, lecz w tym dniu, w którym wypełniło się Dziewiąte Misterium, zostałem oczyszczony z wszelkich podobnych słabości.
— Jest pośród was jeden — rzekł brat Antoni — który poświęci wieczność dla swych braci z czterobocznej figury tak, by mogli pojąć znaczenie samozaprzeczenia. Tak. A więc powlekliśmy się na miejsce pochówków po raz drugi. A później, za moje grzechy, zaskrobałem grabę, grazełkowate plamy z pokoju, który należał do Olivera. I w końcu wykąpałem się, usiadłem sam w pokoju, powtórzyłem w myśli Misteria Czaszki.
42. Eli
Ziemia ugina się pod ciężarem lata. Niebo pulsuje ogłupiającym upałem. Wszystko wydaje się ustalone z góry i właściwie urządzone. Timothy śpi. Śpi Oliver.
Pozostaliśmy — Ned i ja. Przez te kilka miesięcy nabraliśmy sił, a skóra pociemniała nam od słońca. Żyjemy w jakimś śnie na jawie, przepływając cierpliwie wśród fal codziennych obowiązków i rytuałów. Nie jesteśmy jeszcze w pełni upierzonymi braćmi, lecz czas naszej Próby dobiega końca. Dwa tygodnie po dniu, w którym kopaliśmy groby, opanowałem rytuał trzech kobiet i od tego czasu nie miałem żadnych kłopotów z przyswojeniem sobie wiedzy, której uczyli mnie bracia.
Dni mijają, zbijając się w jeden dzień. Stoimy tu poza czasem. Czy to w kwietniu pojawiliśmy się po raz pierwszy między braćmi? W jakim roku i który rok jest teraz? Sen na jawie, sen na jawie. Czasami myślę, że Oliver i Timothy to postacie z innego snu. Snu, który miałem dawno, dawno temu. Zaczynam zapominać rysy ich twarzy. Jasne włosy, niebieskie oczy — tak… lecz co jeszcze? Jakie mieli nosy, jak zarysowane podbródki? Ich twarze zacierają się. Timothy i Oliver odeszli, Ned i ja pozostaliśmy. Pamiętam ciągle głos Timothy’ego, ciepły, melodyjny bas, doskonale kontrolowany, pięknie modulowany, ze śladem nosowej, arystokratycznej wymowy. I głos Olivera, czysty, mocny tenor; twarde, wyraźnie wymawiane głoski, neutralny akcent — bezakcentowy Amerykanin z prerii. Jestem im winien wdzięczność. Umarli za mnie.
Dziś rano zachwiała się ma wiara; tylko na moment, ale był to moment straszny. Pod mymi nogami otworzyła się otchłań zwątpienia — po tylu miesiącach całkowitej pewności! — zobaczyłem diabły z widłami, usłyszałem przerażający śmiech szatana. Schodziłem z pola i przypadkiem spojrzałem przed siebie na płaski, kamienny krajobraz ku miejscu, w którym leżeli Timothy i Oliver; i niespodziewanie rozległ się w mej głowie cienki, zgrzytliwy głos pytający: „Czy sądzisz, że coś tu zyskałeś? Jak możesz być pewny? Ile masz pewności, że to czego szukasz, w ogóle jest możliwe?” Doznałem chwili paraliżującego strachu, wyobraziłem sobie, jak patrzę zaczerwienionymi oczami w lodowatą przyszłość, w której więdnę, kurczę się i rozpadam w proch wśród pustej, przeklętej krainy. Chwila zwątpienia opuściła mnie tak szybko, jak nadeszła. Może była to tylko wędrująca bez celu chmura nieokreślonego niezadowolenia, przeganiania powoli poprzez kontynent ku Pacyfikowi; chmura, która zatrzymała się na chwilę, by mnie zaniepokoić. Wstrząsnęło mną to doświadczenie i pobiegłem do domu, chcąc znaleźć Neda i powiedzieć mu o wszystkim, lecz kiedy zbliżyłem się do jego pokoju, epizod ten wydał mi się zbyt nierealny i śmieszny, by go z nim dzielić. „Czy sądzisz, że coś tu zyskałeś?” Jak w ogóle mogłem w to wątpić? Eli w okowach tajemniczego zwątpienia!
Drzwi do pokoju Neda były otwarte. Zajrzałem i zobaczyłem, jak siedzi zgarbiony, trzymając twarz w dłoniach. Wyczuł jakoś moją obecność, szybko podniósł wzrok zmieniając wyraz twarzy, zastępując widoczne na niej przez chwilę rozpacz i odrzucenie miną, która ostrożnie miała mi nic nie powiedzieć. Lecz oczy miał błyszczące z napięcia i — jak sądzę — dostrzegłem w nich błysk niedoszłych łez.