Выбрать главу

— Dla nas też tak będzie lepiej — zwróciła mu uwagę Jannika. — Praca, logiczne myślenie, to odepchnie od nas koszmar.

— Bo to był koszmar… No dobrze! — Odzyskał nieco ze swego wigoru. — Spróbujmy odtworzyć, co się stało.

— Ouranidzi wyruszyli, by łowić świecące żuczki, a dromidzi, by polować na ouranidów. My oboje byliśmy świadkami tej walki. Oczywiście, mieliśmy nadzieję, ze do tego nie dojdzie — ty chyba modliłaś się o to, co? — ale wiedzieliśmy, że w wielu miejscach rozegrają się bitwy. To, co wstrząsnęło naszymi umysłami, to fakt, że to właśnie nasi tubylcy starli się w walce, podczas gdy my byliśmy z nimi w kontakcie psychicznym.

Jannika przygryzła wargi.

— Gorzej jeszcze — odrzekła. — Tych dwoje dążyło do tego starcia. Nie było to przypadkowe spotkanie, ale pojedynek. Podniosła wzrok. — Ty nigdy nie mówiłeś Erakoum ani innemu dromidowi, że mamy również kontakty z ouranidami, prawda?

— Nie, oczywiście, że nie. Ty zresztą też nie wspominałaś twojemu ouranidowi o moim kontakcie. Oboje wiedzieliśmy dobrze, co oznaczałoby wprowadzenie takiej zmiennej do podobnego programu.

— Natomiast pozostali członkowie załogi mają na to zbyt ograniczone słownic­two, w obu językach. No, dobrze. Ale mówię ci, że A’i’ach wiedział. Nie domyślałam się tego, póki nie rozpoczęła się walka, I wtedy wydostało się to na wierzch moich myśli, krzyknęło do mnie, nie słowami, ale nie pozostawiając wątpliwości.

— Tak, to samo się wydarzyło między mną i Erakoum. Mniej więcej.

— Przyznajmy więc to, czego nie chcemy przyznać, mój drogi. Nie tylko odbieraliśmy myśli od naszych tubylców, ale też je przekazywaliśmy. Sprzężenie zwrotne.

Potrząsnął bezsilnie pięścią.

— Cóż, u diabła, mogło przekazać ten odwrotny komunikat?

— Choćby wiązka radiowa, która łączy nas z naszymi obiektami. Wzbudzona modulacja. Wiemy z przykładu larw świecących robaczków — a zapewne wiadomo to i z wielu innych przypadków, o których nigdy nie słyszeliśmy, bo jak można wszystko wiedzieć o całej planecie — że organizmy medeańskie potrafią być ogromnie radioczułe.

— Taak, weźmy choćby ogromną szybkość poruszania się tutejszych zwierząt, kluczowe molekuły o wiele mniej trwałe niż odpowiednie związki u nas… Hej, zarazi l Erakoum, i A’i’ach poznali zaledwie odrobinę angielskiego, a już z pew­nością nie mieli pojęcia o czeskim, w którym to języku myślisz, jak sama utrzy­mujesz. Poza tym zastanów się, z jakim trudem my w ogóle się do nich dostrajamy, pomimo wszystko, czego się nauczyliśmy jeszcze na lądzie. Oni nie mają powodu, by robić to samo, nie mają pojęcia o naukowej metodzie. Z pewnością uznali, że to jakiś nasz kaprys, czar czy coś podobnego, jest powodem, dla którego muszą nosić te przedmioty.

Jannika wzruszyła ramionami.

— Być może, gdy jesteśmy w kontakcie, myślimy bardziej w ich językach, niż zdajemy sobie z tego sprawę. A przecież oba rodzaje Medeańczyków szybciej niż ludzie myślą, obserwują, uczą się. W każdym razie, nie twierdzę, że ich kontakt z nami był tak samo dobry, jak nasz z nimi, choćby dlatego, że radio ma znacznie węższe pasmo. Sądzę, że to, co od nas odebrali, to doznania podprogowe.

— Chyba masz rację — westchnął Hugh. — Będziemy musieli włączyć w to elektroników i neurologów, ale mnie na pewno nie przyjdzie do głowy lepsze wyjaśnienie niż twoje.

Pochylił się. Siła, która teraz wibrowała w jego głosie, zamieniła się w lód:

— Ale spróbujmy zobaczyć to w kontekście; w ten sposób może odgadniemy, jakie informacje otrzymywali od nas tubylcy. Jeszcze raz rozważmy, dlaczego hansońscy dromidzi i ouranidzi walczą ze sobą. Głównie chodzi o to, że dromidzi wymierają i winę za to przypisują ouranidom. Może to nasza wina, Portu Kato?

— Ależ skąd — Jannika była zdumiona. — Przecież wiesz, jakie podejmujemy środki ostrożności.

Hugh uśmiechnął się smutno.

— Myślę o skażeniu psychicznym.

— Co takiego? Niemożliwe! Nigdzie indziej na Medei…

— Cicho bądź, dobrze? — krzyknął na nią. — Próbuję przypomnieć sobie to, co odebrałem od mojej przyjaciółki, którą zabił twój przyjaciel.

Na wpół uniosła się, z pobladłą twarzą, potem znów usiadła i czekała. Kieliszek z winem drżał w jej palcach.

— Zawsze wiele paplałaś o tym, jacy ci ouranidzi są dobrzy, łagodni i rozwinięci estetycznie — rzucił raczej w nią niż do niej. — Zachłystywałaś się wprost tą ich nową wiarą — tym lotem z wiatrem na stronę odplanetarną, tą śmiercią z god­nością, nirwaną, nie wiem już czym jeszcze. Niech diabli porwą tych brudnych plromidów. Umieją tylko rozniecać ogień i robić narzędzia, polować, troszczyć się o dzieci, żyć w społecznościach, tworzyć sztukę i filozofię — tak samo jak ludzie. Cóż cię w tym mogłoby zaciekawić?

No więc chcę ci powiedzieć, tak jak ci już tyle razy mówiłem, że dromidzi też mają swoją wiarę. Gdybyśmy mieli porównywać, założyłbym się, że ich wiara jest o wiele silniejsza i bardziej znacząca niż wiara ouranidów. Próbują zrozumieć świat. Czy nie możesz mieć dla nich choć trochę zrozumienia?

Jasne, dromidzi ogromnie szanują porządek rzeczy. Kiedy coś się psuje — gdy Zdarza się wielka zbrodnia, grzech czy wstyd — cały świat doznaje krzywdy. Jeśli zło nie zostanie usunięte, wszystko się popsuje. W to właśnie wierzą na Hansonii i jestem przekonany, że poznali prawdę.

Wielkopańscy ouranidzi nigdy nie zwracali specjalnie uwagi na przyziemnych dromidów, ale nie odwrotnie. Ouranidzi są tak samo widoczni jak Argo, Kolchida, dowolna część przyrody. W oczach dromidów mają swoje przeznaczone miejsce i cykl.

I nagle ouranidzi się zmieniają. Nie oddają swych ciał ziemi, gdy umierają, tak jak powinno kończyć się życie… nie, kierują się na zachód, ponad ocean, ku owemu nieznanemu miejscu, gdzie co wieczór skrywają się słońca. Czy nie rozumiesz, jak nienaturalnie mogło to wyglądać? To tak, jakby drzewo zaczęło chodzić lub nieboszczyk powstał z grobu. I nie był to pojedynczy wypadek, nie, powtarzał się rok po roku.

Aborty psychosomatyczne? Skąd mam wiedzieć? Wiem jednak, że dromidzi są wstrząśnięci do głębi tym, co robią ouranidzi. Choć jest to głupie, jednak sprawia im to ból.

Jannika skoczyła na równe nogi; jej kieliszek brzęknął o podłogę.

— Głupie? — krzyknęła. — Ich Tao, ich wizja? Nie, głupie jest to, w co wierzą te… twoje fuksy, tylko że przez tę wiarę napadają na niewinne istoty i zjadają je! Nie mogę się doczekać, kiedy te stwory wymrą całkowicie!

On też powstał.

— Nie obchodzą cię martwo urodzone dzieci, nie, oczywiście, że nie — od­parł. — Bo jakiż w tobie instynkt macierzyński, do diabła? Tyle go, co u twoich balonów. Swobodnie latać, rozsiewać nasiona, zapomnieć o nich, a one i tak wykiełkują, pąk pęknie i Rój przyjmie nowych — i nikogo nic nie obchodzi poza przyjemnością.

— Ach, ty… Może ty chciałbyś zostać matką? — zadrwiła.

Zamachnął się otwartą dłonią; ledwie uniknęła ciosu. Wstrząśnięci, zamarli tam, gdzie stali.

Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Pociągnął łyk whisky ze szklanki. Po chwili odezwała się ona, nieomal bezgłośnie:

— Hugh, nasi tubylcy odbierali od nas komunikaty. Nie słowne. Nieświadome. Czy przez nich… — zająknęła się — my chcieliśmy się nawzajem pozabijać?

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, aż w końcu jednym niezgrabnym gestem postawił swoją szklankę i wyciągnął do niej ramiona.