Выбрать главу

Wzięła na ręce sflaczałe ciało. Nie ważyło wiele. W dotyku było ciepłe i jedwa­biste. A’i’ach pomagał jej w tym, jak potrafił, a mimo to część jego ciała ciągnęła się po ziemi, co na pewno było bardzo bolesne.

A musiała sprawić mu jeszcze większy ból, gdy będzie wciągać fałdy skórne do wnętrza śmigacza. W środku nie było wiele wolnego miejsca; A’i’ach został praktycznie wciśnięty w część ogonową. Jannika nie przepraszała go, gdy jęczał, ani w ogóle nic nie mówiła, ale śpiewała mu. Nie znał starożytnych słów ziemskiej pieśni, ale pojął, co chce mu w ten sposób przekazać.

W pojeździe znajdowało się wszystko, co potrzebne do podstawowej pomocy medycznej dla tubylców — już przedtem czasem jej udzielała. Rany A‘i’acha nie były głębokie, w większości jego ciało było bowiem torebką ze skóry; torebka jednakże została rozdarta w kilku miejscach i choć rozdarcia same się zasklepiły, lot rozwarłby je na nowo, chyba że by je wzmocniono. Stosując miejscowe znieczulenie i antybiotyki — tyle już się nauczono o biochemii medeańskiej — Jannika zeszyła rozdarcia.

— No, teraz możesz odpocząć — powiedziała, kiedy już zakończyła pracę, zdrętwiała, spływająca potem i dygocząca. — Później wstrzyknę ci gaz i będziesz mógł od razu polecieć, jeśli zechcesz. Myślę jednak, że postąpimy najrozsądniej, gdy przeczekamy wichurę.

Człowiek na miejscu A’i’acha jęknąłby:

— Tu jest tak ciasno!

— Tak, rozumiem cię, ale… włożę hełm, A‘i’achu. — Pokazała ręką. — W ten sposób zjednoczymy nasze dusze, tak jak łączyły się one poprzednio. To pomoże Wyrzucić tę niewygodę z twych myśli. A na tak niewielką odległość, przy nowo zdobytej wiedzy… — Przejął ją dreszcz. — Kto wie, czego będziemy się mogli dowiedzieć?

— Dobrze — zgodził się. — Możemy mieć niezwykłe przeżycia. — Pojęcie odkrywania dla własnej potrzeby było mu obce, ale jego poszukiwania rozkoszy daleko przekraczały praktyki hedonistyczne.

Ochoczo, mimo całego zmęczenia, wsunęła się na miejsce i sięgnęła po urządzenie, l w tym właśnie momencie rozległ się brzęczyk odbiornika, cały czas włączonego na falę standardową.

Na wschodzie Argo groźnie spoglądała na zbliżający się z północy, przetykany błyskawicami front burzy. Zgromadzone już w dole chmury mieniły się czerwienią i mrokiem. Wiatr zawodził. Pojazd Hugha to opadał w dół, to zrywał się w górę. Pomimo grzejnika przez daszek kabiny przenikało zimno, jak gdyby sprowadzone W światłem gwiazd i księżyców.

— Jan, jesteś tam? — wołał. — Nic ci się nie stało?

Jej głos był jak przecinający więzy cios miecza. — Hugh? To ty, kochanie?

— No jasne, a kogo się, u diabła, spodziewałaś? Obudziłem się, odtworzyłem twoje nagranie i… Nic ci nie jest?

— Zupełnie nic. Ale nie mam odwagi wystartować w taką pogodę. A tobie nie wolno tu lądować, bo teraz jest to już zbyt niebezpieczne. Zostać w górze też nie możesz. Kochany, roztomily, że też przyleciałeś!

— Droga moja, jak mogłem, psiakrew, nie przylecieć? Powiedz mi, co się stało. Wyjaśniła mu wszystko. Pod koniec opowieści skinął głową, która jeszcze trochę bolała od wypitego alkoholu, pomimo tabletki nedoloru.

— Dobrze — powiedział. — Poczekaj na spokojniejsze powietrze, napompuj swego przyjaciela i wracaj do domu.

Przypomniało mu się coś, co go już od jakiegoś czasu nękało.

— Zaraz… zastanawiam się… Jak myślisz, może on by wleciał w tę rozpadlinę i odzyskał nadajnik Erakoum? Nie mamy ich zbyt wiele, wiesz o tym. — Zamilkł na chwilę. — Chyba żądałbym zbyt wiele, gdybym go poprosił, by jej ciało przy­krył ziemią.

W głosie Janniki słychać było współczucie.

— Ja mogę to zrobić.

— Nie, nie możesz. Widziałem wszystko dokładnie oczyma Erakoum, gdy spa­dała, zanim nie rozbiła sobie czaszki, czy coś w tym rodzaju. Nikt nie zejdzie w dół bez liny zamocowanej na krawędzi. Nie mógłby potem wrócić! A nawet z liną ryzyko byłoby szalone. Przecież jej towarzysze nie próbowali nic robić, prawda?

Wahanie:

— Zapytam go. Może to zbyt wielkie wymaganie. Nadajnik jest nie uszkodzony?

— Hm, tak, ale to sprawdzę. Odezwę się za minutę lub trzy. Kocham cię. To była prawda, wiedział o tym, pomimo tego, ile razy doprowadzała go do wściekłości. Żeby gdzieś tam, w otchłaniach jego osobowości, miał chcieć jej śmierci, to było nie do pomyślenia. Podążyłby za nią jeszcze przez większą burzę niż ta, po to tylko, by to udowodnić.

No więc może wrócić do domu ze spokojnym sumieniem i czekać na jej przybycie, po czym… co? Ta niepewność otwierała w nim pustkę.

Jego aparatura zapaliła zielone światełko. Dobrze, aparat Erakoum nadawał, wobec tego był nie uszkodzony i wart odzyskania. Szkoda, że ona sama…

Sprężył się cały. Oddech zaterkotał mu w płucach. Czy wiedział na pewno, że ona nie żyje?

Opuścił hełm na skronie. Dłonie mu drżały; miał trudności w dokonaniu połączeń. Nacisnął przełącznik. Siłą woli natężał percepcję…

Ból zwijał się jak rozpalone do białości druty, siła uchodziła, łagodne fale nicości przepływały coraz częściej, ale Erakoum nadal się nie poddawała. Ten wąski pasek nieba, który dostrzegła z miejsca, z którego nie mogła już poczołgać się dalej, był pełen wiatru… Z wstrząsem powróciła pełna świadomość. Ponownie wyczuła obecność Hugha.

— Połamane kości, na to wygląda. Poważna utrata krwi. Umrze za kilka godzin, Jan, jeśli nie udzielisz jej pierwszej pomocy. Wtedy dotrwa do chwili, gdy będziemy mogli przewieźć ją do Port Kato na pełny zabieg.

— Och, mogę zszyć rany, zabandażować, złożyć kości, cokolwiek. Nedolor jest również środkiem znieczulającym dla dromidów, prawda? l nawet napicie się wody może mieć kolosalne znaczenie; na pewno jest odwodniona. Ale jak do niej dotrzeć?

— Twój ouranid może ją podnieść, gdy go nadmuchasz.

— Chyba nie mówisz poważnie! ATach jest ranny, goją mu się rany… A Era­koum chciała go zabić!

— Dążenie było wzajemne, prawda?

— No…

— Jan, nie zostawię jej tak. Ona, która biegała swobodnie, leży w grobie, a ta styczność ze mną, którą odbiera, to dla niej więcej, niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Zostanę tu, dopóki nie będzie bezpieczna albo dopóki nie umrze.

— Nie, Hugh, nie możesz. Burza.

— Nie chcę cię szantażować, kochanie. Mówiąc szczerze, jeśli twój ouranid odmówi, nie będę miał do niego żalu. Ale nie mogę zostawić Erakoum. Po prostu nie mogę.

— Ja… poznałam cię teraz lepiej… Spróbuję.

* * *

A’i’ach nie zrozumiał swej Janniki. Było nie do uwierzenia, że pomoc Udzielona Bestii przyniesie pokój. Ten stwór był tym, czym był, czyli mordercą. A jednak kiedyś Bestie nie były źródłem kłopotów, kiedyś były to zwierzęta, które najbardziej interesowały i cieszyły Lud. On sam pamiętał pieśni o ich chyżości i ich ogniu. W tamtych utraconych dniach Bestie nazywano Tancerzami Płomienia.

Jego duch nie miał pewności, dlaczego ustąpił wobec jej próśb. Prawdopodob­nie dlatego, że uratowała mu życie, narażając własne, co było dla niego przemożną, nową myślą. Wielce chciał utrzymać z nią swą jedność, która wzbogacała jego świat, i dlatego wahał się z odmówieniem prośbie, która zdawała się tak ważna, jak jego chęć. Przez tę jedność, przekazaną mu hełmem, zdawało mu się, że czuje to samo, co ona, gdy woda płynęła jej z oczu — … chcę naprawić to, co wyrzą­dziłam… — i takie uczucie stało się transcendentne, niczym Czas Blasku, i to właśnie sprawiło, że przystał na jej prośbę.