Выбрать главу

— To znaczy… kiedy? Za około trzydzieści sześć godzin? Tak. Czy to nie za długo jak na wyprawy w… jak to powiedzieć? W tak niesamowitym otoczeniu?

Hugh zaśmiał się.

— Taki jest los ksenologa, a oboje mamy tę specjalność — odparł. — Mmm… myślę, że przynajmniej ja znajdę trochę czasu, by pokazać ci to i owo, wprowadzić cię we wszystko i w ogóle sprawić, byś czuła się jak u siebie w domu.

Ponieważ Chrisoula przybyła w tym punkcie cyklu dyżurów, gdy większość ludzi jeszcze spała, skierowano ją do kwatery Hugha i Janniki, którzy wcześnie wstali, by przygotować się do wyprawy.

Jannika rzuciła mu ciężkie spojrzenie. Hugh był potężnie zbudowanym mężczyzną, który obliczał swój wiek na czterdzieści jeden lat ziemskich: krzepkiej budowy ciała, o trochę niezgrabnych ruchach, z zawiązującym się brzuszkiem; ostre rysy twarzy, jasne włosy, niebieskie oczy; ostrzyżony na krótko, gładko wygolony, ale niechlujnie ubrany w kurtkę, spodnie i wysokie buty, w stylu górników, wśród których się wychował.

— Ja nie mam czasu — oświadczyła. Hugh wykonał szeroki gest.

— Jasne, nie przeszkadzaj sobie, kochanie. — Ujął Chrisoulę pod łokieć. — Chodźmy się przejść.

Oszołomiona wyszła z nim z zagraconego baraku. Na podwórzu zatrzymała się i długo rozglądała dookoła, jak gdyby po raz pierwszy zobaczyła Medeę.

Port Kato był faktycznie niewielki. Aby nie zakłócać tutejszej ekologii takimi urządzeniami, jak oświetlenie ultrafioletowe nad poletkami uprawnymi, zaopatry­wał się we wszystko, co mu potrzebne, w starszych i większych osadach po stronie przyplanetarnej. Poza tym, choć znajdował się w pobliżu wschodniego skraju Hansonii, usytuowano go jednak kitka kilometrów w głąb lądu, na wzniesieniu, by zabezpieczyć się przeciwko przypływom Oceanu Pierścieniowatego, które potrafiły przybierać potworne rozmiary. W ten sposób przyroda otaczała i przygniatała grupę budowli ze wszystkich stron, gdziekolwiek by spojrzała… czy też słuchała, odczuwała powonieniem, dotykiem, smakiem, poruszeniem. Przy sile ciążenia nieco mniejszej niż na Ziemi jej chód był cokolwiek skoczny. Większa zawartość tlenu także dodawała energii, choć nie pozbyła się jeszcze związanego z tym podrażnienia błon śluzowych. Pomimo usytuowania w strefie tropikalnej powietrze było balsamiczne i niezbyt wilgotne, ponieważ wyspa leżała dość blisko strony odplanetarnej. Przesycały je najróżniejsze zapachy, z których tylko kilka z nich przypominało te, które znała, w rodzaju piżma czy jodu. Dźwięki też były obce; szelesty, tryle, skrzypienia, mamrotania, które gęsta atmosfera jeszcze bardziej wzmacniała.

Sama stacja miała obcy wygląd. Budynki wykonano z tutejszych materiałów, Według tutejszych projektów; nawet przetwornik energii promienistej nie przypo­minał niczego, co widziała na Ziemi. Zwielokrotnione cienie miały dziwny kolor; właściwie to w tym czerwonym świetle żaden kolor nie był taki jak zawsze. Drzewa wznoszące się nad dachem miały niezwykłe kształty, a ich liście były zabarwione na różne odcienie oranżu, żółci i brązu. Między drzewami i wśród gałęzi śmigały niewielkie stworzenia. Pojawiające się co jakiś czas w powietrzu świecące pasma nie wyglądały na zwykły kurz.

Niebo miało głębokie barwy. Nieliczne chmurki otaczał delikatny róż i złocistość. Podwójne słońce Kolchida (nagle astronomiczna nazwa „Kastor C” wydała się zbyt sucha) skłaniało się ku zachodowi. Oba składniki gwiazdy świeciły tak nikłym blaskiem, że przez krótką chwilę mogła patrzeć na nie bezpiecznie gołym okiem. Fryksos znajdował się bez mała w największym kątowym odchyleniu od Helle.

Po przeciwnej stronie królowała na niebie Argo, jak zawsze na stale skierowanej ku jej stronie Medei. W tym miejscu planeta główna wisiała nisko na niebie; wierzchołki drzew skrywały częściowo spłaszczoną tarczę. Światło dnia rozjaśniało nieco jej czerwony żar, który z nadejściem nocy jeszcze się wzmocni. Mimo to Argo była olbrzymem, o wielkości pozornej piętnaście czy szesnaście razy większej niż Luna nad Ziemią. Subtelnie zabarwione pasma i plamy na jej tarczy, nieustannie zmieniające się, były chmurami większymi niż całe kontynenty oraz trąbami powietrznymi, z których każda mogłaby połknąć cały ten księżyc, na powierzchni którego stali.

Chrisoula zadrżała.

— Tu… uderza mnie — wyszeptała — bardziej niż gdziekolwiek, w Enrique czy… podczas lądowania, że trafiłam do innego miejsca we Wszechświecie.

Hugh objął ją ręką w talii. Gładkie słowa zawsze przychodziły mu z trudnością, więc powiedział po prostu:

— Bo tu 001 jest inaczej. Właśnie dlatego istnieje Port Kato: by badać szczegółowo obszar, który przez jakiś czas był izolowany. Mówi się, że przesmyk między Hansonią i resztą lądu zniknął dopiero piętnaście tysięcy lat temu. W każdym razie tutejsi dromidzi nigdy nie słyszeli o ludziach, zanim my się tu zjawiliśmy. Ouranidzi słyszeli jakieś plotki, co mogło mieć na nich pewien wpływ, ale niewielki.

— Dromidzi… ouranidzi… och! — Jako Greczynka natychmiast zrozumiała znaczenie tych terminów. — Fuksy i baloniki, prawda?

Hugh zmarszczył czoło.

— Proszę cię, to niezbyt miłe żarty, nie uważasz? Wiem, że w mieście często się tak o nich mówi, ale moim zdaniem obie rasy zasługują na godniejsze nazwy. Pamiętaj: to istoty inteligentne.

— Przepraszam.

Uścisnął ją lekko. — Nic się nie stało, Chris. Jesteś tu nowa. Kiedy po pytaniu zadanym Ziemi czeka się sto lat na odpowiedź…

— Tak. Zastanawiałam się, czy to warto: rozmieszczać kolonie tak daleko poza Układem Słonecznym, po to, by otrzymywać wiedzę naukową z takim opóźnie­niem.

— Masz w tej sprawie aktualniejsze dane niż ja.

— No więc… planetologia, biologia, chemia — wszystkie te nauki wypracowy­wały sobie nowe poglądy, gdy odlatywałam, a to dotyczyło każdej gałęzi wiedzy, od medycyny po regulację sejsmiczną. — Chrisoula wyprostowała się. — Może kolejnym etapem będzie wasz przedmiot, ksenologia? Jeśli potrafimy zrozumieć mózg nieczłowieka… nie, dwa mózgi na tym księżycu, a może nawet trzy, jeśli naprawdę istnieją tu dwa zupełnie odmienne typy ouranidów, jak słyszałam… — nabrała oddechu — no to wtedy może zyskamy szansę zrozumienia nas samych. — Wydawało mu się, że interesuje ją to naprawdę, że nie tylko stara się mu sprawić przyjemność, gdy mówiła dalej: — Czym wy się tu właściwie zajmujecie, ty i twoja żona? W Enrique mówili mi, że to coś zupełnie szczególnego.

— W każdym razie jest to w stadium eksperymentalnym. — Nie chcąc przedobrzyć zabrał rękę z jej talii. — To skomplikowana sprawa. Może raczej wolałabyś wycieczkę po naszej metropolii?

— Później sama mogę się tu rozejrzeć, skoro musicie zająć się pracą. Ale zafascynowało mnie to, co słyszałam o waszej pracy. Czytanie myśli nieziemców!

— To wcale nie tak. — Chwytając nadarzającą się okazję, wskazał jej ławkę przy baraku maszynowni. — Jeśli naprawdę chcesz posłuchać, to usiądźmy.

W tym momencie ze swego baraku wyszedł botanik. Piet Marais. Ku uldze Hugha pozdrowił ich tylko, po czym pośpieszył dalej. Niektóre rośliny w Hansonii o tej porze dnia zachowywały się bardzo dziwacznie. Pozostali uczeni znajdowali się jeszcze w kwaterach, kucharz z pomocnikiem przygotowywali śniadanie, reszta zaś myła się i przygotowywała do kolejnego okresu dziennego.

— Myślę, że cię to zdziwiło — zaczął Hugh. — Technika elektronicznej neuroanalizy była na Ziemi dopiero w powijakach, gdy odlatywał twój statek. Wkrótce potem nastąpił jej gwałtowny rozwój i oczywiście informacje na ten temat dotarły do nas na długo przed tobą. Stosowano ją dotąd zarówno na niższych zwierzętach, jak i na ludziach, więc było nam niezbyt trudno — zważywszy, że w Ośrodku mamy paru geniuszy — zaadaptować ją dla dromidów i ouranidów. W końcu oba te gatunki mają również systemy nerwowe, a sygnały są elektryczne. Szczerze mówiąc znacznie trudniej było opracować program niż sam sprzęt. Zajmujemy się tym z Janniką, zbierając dane doświadczalne do wykorzystania przez psychologów, semantyków i informatyków.