Moje domysły dotyczące przyczyny, dla której się tu zjawili, były chyba niesłuszne. Co prawda lady Eliwys i sir Bloet zaraz po wejściu do domu zaczęli szeptać o czymś w kącie z wysłannikiem biskupa, ale rozmowa trwała zaledwie kilka minut, kiedy zaś dołączyli do wszystkich, usłyszałam, jak Eliwys mówi do Imeyne:
— Oni też nic o nim nie wiedzą.
Jej teściowa nie sprawiała wrażenia zaskoczonej ani zasmuconej tą wiadomością. Wciąż jest przekonana, iż niespodziewani goście zjawili się w związku z jej prośbą o przysłanie nowego kapelana, więc stara się spełniać wszelkie ich życzenia. Zarządziła, by natychmiast zastawiać stoły, i usadziła wysłannika na honorowym miejscu. Przybysze wydają się jednak znacznie więcej uwagi poświęcać trunkom niż jedzeniu. Lady Imeyne osobiście podała im wino, ale oni błyskawicznie opróżnili kubki i zaczęli wołać o więcej. Kiedy Maisry przyniosła dzban, pisarz chwycił ją za spódnicę, przyciągnął do siebie, po czym wepchnął jej łapę za dekolt, ona zaś, rzecz jasna, w obronnym geście złapała się za uszy.
Jedna tylko dobra rzecz wynikła z ich przyjazdu: i tak już spore zamieszanie przybrało wręcz niewyobrażalne rozmiary. Co prawda nie zdążyłam wypytać Gawyna, ale jestem pewna, że w ciągu najbliższych dwóch, może trzech dni, uda mi się ponownie porozmawiać z nim na osobności, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń. Zadanie nie powinno okazać się zbyt trudne, ponieważ Imeyne ani na chwilę nie odwraca wzroku od biskupiego wysłannika, który właśnie wyrwał Maisry dzban i sam nalał sobie do pełna. Mam jeszcze mnóstwo czasu, prawie cały tydzień.
21.
Dwudziestego ósmego grudnia zmarły jeszcze dwie osoby — obie zetknęły się z Badrim podczas zabawy w Headington — natomiast Latimer doznał udaru mózgu.
— Dorobił się zapalenia mięśnia sercowego, a z tego wytworzył się zakrzep z zatorami — wyjaśniła Mary przez telefon. — Chwilowo nie mamy z nim kontaktu.
Ponad połowa internowanych, których umieszczono w college’u Balliol, zachorowała na grypę, do szpitala zaś przyjmowano już tylko najpoważniejsze przypadki. Dunworthy, Finch oraz jedna z internowanych, która chodziła przez rok do szkoły pielęgniarskiej (naturalnie dowiedział się o tym William Gaddson), przez dwadzieścia cztery godziny na dobę rozdawali leki obniżające temperaturę i sok pomarańczowy. Oprócz tego Dunworthy miał jeszcze jedno zajęcie: martwił się nieustannie.
Powtórzył Mary słowa Badriego o szczurach i połowie Europy, ale ona wzruszyła ramionami.
— On majaczy, James. To, co mówi, nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Jeden z chorych bez przerwy opowiada o słoniach królowej i pyta, czy mają dość karmy.
Mimo to wciąż prześladowała go myśl, że Kivrin zamiast do roku 1320 trafiła do 1348, „Który mamy rok?” — zapytał Badri pierwszej nocy, a zaraz potem dodał: „Nie, to niemożliwe”.
Po sprzeczce z Gilchristem Dunworthy zadzwonił do Andrewsa i powiedział mu, że nie ma dostępu do laboratorium.
— Nie szkodzi — odparł technik. — Najważniejsze są koordynaty czasowe, przestrzenne nie mają takiego znaczenia. Poproszę ludzi z Jesus College, żeby dali mi namiary wykopalisk, i po kłopocie. Rozmawiałem już z nimi w sprawie ponownego przeliczenia parametrów. — Znowu działała tylko fonia, ale brzmienie głosu Andrewsa zdradzało, jak bardzo jest zdenerwowany. Przypuszczalnie obawiał się, żeby Dunworthy nie ponowił propozycji przyjazdu do Oxfordu. — Pogrzebałem w książkach, żeby sprawdzić, jak wygląda problem poślizgów. Teoretycznie nie istnieją żadne ograniczenia, ale w praktyce minimalny poślizg zawsze jest trochę większy od zera, nawet na zupełnie nie zamieszkanych terenach, największy natomiast nie przekroczył pięciu lat, przy czym dotyczyło to sond automatycznych. W przypadku przeskoku człowieka maksymalny poślizg wyniósł dwieście dwadzieścia sześć dni.
— Skoro nie poślizg, to co? — zapytał Dunworthy. — Czy są jeszcze jakieś słabe ogniwa?
— Raczej nie. Jeśli prawidłowo obliczono współrzędne, wszystko powinno pójść jak po maśle.
Andrews obiecał, że da znać, kiedy tylko upora się z przeliczeniem parametrów.
Pięć lat oznaczałoby rok 1325, Nawet w Chinach nikt jeszcze wtedy nie słyszał o zarazie, a przecież Badri powiedział Gilchristowi, że poślizg był minimalny. Z pewnością nie chodziło też o współrzędne, ponieważ Badri zdążył sprawdzić je przed chorobą. Mimo to Dunworthy nie mógł uwolnić się od dręczącego go niepokoju i zużył kilka wolnych minut, jakie udało mu się wykroić, na wydzwanianie do wszystkich znajomych techników w poszukiwaniu kogoś, kto zgodziłby się zlokalizować Kivrin, kiedy tylko nadejdą wyniki badań wirusa i Gilchrist otworzy laboratorium. Wyniki powinny nadejść już wczoraj, ale Mary poinformowała go przez telefon, że jeszcze ich nie ma.
Późnym popołudniem zadzwoniła ponownie.
— Możesz urządzić u siebie szpital? — zapytała bez żadnych wstępów.
Znowu działała wizja, dzięki czemu zobaczył, że jej aseptyczny kombinezon wygląda tak, jakby w nim spala, maska zaś, która powinna zasłaniać jej usta i nos, kołysze się beztrosko na jednej tasiemce.
— Już mam tu szpital — odparł. — Tylko dziś po południu zanotowaliśmy trzydzieści jeden przypadków.
— Więc przygotuj miejsce na drugi — powiedziała znużonym głosem. — Na razie jeszcze nie jest potrzebny, ale wkrótce będzie, jeśli utrzyma się to tempo zachorowań. Klinika jest już prawie pełna, a w dodatku zachorowała też część personelu.
— Oczywiście nie przysłali jeszcze wyników sekwencjonowania?
— Nie, za to dzwonił ktoś z Centrum Badań nad Grypą. Coś pochrzaniło im się przy pierwszym badaniu, więc musieli zaczynać wszystko od początku. Obiecali, że skończą do jutra. Obecnie podejrzewają, że wirus dotarł do nas z Urugwaju. — Uśmiechnęła się z wysiłkiem. — Z tego, co wiem, Badri chyba nie ma żadnych krewnych ani znajomych w Urugwaju? Na kiedy zdążysz przyszykować łóżka?
— Na wieczór.
Chwilę potem jednak dowiedział się od Fincha, że właśnie skończyły się składane łóżka turystyczne, toteż musiał osobiście pofatygować się do miejscowej placówki Służby Ochrony Epidemiologicznej i dosłownie wyrwać im z gardła dwanaście sztuk. W związku z tym nowy oddział, urządzony w dwóch salach wykładowych, był gotowy na przyjęcie pacjentów dopiero nad ranem.
Finch, który pomagał przy rozstawianiu łóżek, oznajmił, iż kończą się zapasy pościeli, masek oraz papieru toaletowego.
— Nie starczy nawet dla internowanych, a co dopiero mówić o pacjentach — narzekał, ścieląc kolejne łóżko. — Poza tym, w ogóle nie mamy bandaży.
— Przecież to nie wojna, tylko epidemia — odparł Dunworthy. — Wątpię, czy będą jacyś ranni. Dowiedział się pan, czy w którymś z college’ow został na Święta choć jeden technik?
— Dzwoniłem do wszystkich, proszę pana, ale bez rezultatu. — Znieruchomiał z poduszką przyciśniętą do piersi. — Wywiesiłem też kartki z prośbą, aby oszczędzano papier toaletowy; niestety, nikt się nimi nie przejął. Muszę z przykrością stwierdzić, że szczególnie rozrzutne są nasze Amerykanki. — Ocknął się z zamyślenia i zaczął nawlekać poszewkę. — Chociaż, z drugiej strony, trochę mi ich żal. Wczoraj wieczorem zachorowała Helen, a przecież nie mają nikogo, kto mógłby ją zastąpić.