— Helen?
— Panna Piantini. Ta od dzwonków tenorowych. Ma 39,7. Obawiam się, że będą musiały odwołać Mszę Chicagowską.
I Bogu dzięki, pomyślał Dunworthy, na głos zaś powiedział:
— Proszę zapytać, czy teraz, kiedy już nie ćwiczą, będą mogły w dalszym ciągu dyżurować przy moim telefonie. Czekam na ważne wiadomości. Czy dzwonił Andrews?
— Nie, proszę pana. Jeszcze nie. Aha, znowu nie działa wizja. — Wstrząsnął poduszkę. — Paskudnie wyszło z tą Mszą Chicagowską. Naturalnie mogą zagrać jakiś mniejszy utwór, ale to już nie to samo.
— Przygotował mi pan listę techników?
— Tak, proszę pana. — Finch właśnie walczył z opornym łóżkiem, więc tylko wskazał ruchem głowy. — Jest tam, przy tablicy.
Dunworthy wziął do ręki plik kartek. Pierwsza była od góry do dołu pokryta kolumnami cyfr od l do 6, ustawionych w zmieniającym się porządku.
— To nie to! — Lekko zarumieniony Finch wyrwał mu papiery z ręki. — To kolejność wejść w trakcie Mszy Chicagowskiej. Proszę, tu jest lista. — Wręczył Dunworthy’emu pojedynczą kartkę. — Pogrupowałem nazwiska według college’ów, a obok ma pan adresy i numery telefonów.
Do sali wszedł Colin w przemoczonej kurtce, z jakimś rulonem pod pachą i rolką taśmy samoprzylepnej w ręce.
— Pastor kazał mi poprzylepiać to na wszystkich oddziałach — oznajmił, pokazując plakat o następującej treści: MASZ KŁOPOTY Z KONCENTRACJĄ? NIE MOŻESZ ZEBRAĆ MYŚLI? UWAŻAJ! KTO WIE, CZY TO NIE PIERWSZE OZNAKI GRYPY! — Oddarł kawałek taśmy i przykleił plakat do tablicy. — Byłem już z tym w klinice i wiecie, kogo spotkałem? Panią Gaddson. — Rozwinął kolejny plakat, tym razem z napisem: NIE ZAPOMINAJ O MASCE! Powiesił go na ścianie nad łóżkiem, które przed chwilą udało się rozłożyć Finchowi. — Zgadnijcie, co robiła. — Zaczekał chwilę na odpowiedź, po czym schował taśmę do kieszeni i oznajmił triumfalnie: — Czytała pacjentom Biblię! Mam nadzieję, że tego nie złapię, bo gdyby przyszła do mnie, chyba bym umarł.
Wetknął rulon pod pachę, po czym skierował się do wyjścia.
— Załóż maskę — przypomniał mu Dunworthy.
Chłopiec uśmiechnął się szeroko.
— Pani Gaddson też ciągle to powtarza, naturalnie wtedy, kiedy nie grzmi, że Pan ześle okrutną karę na tych, którzy nie okażą posłuszeństwa Jego sługom. — Wydobył z kieszeni wymięty szarobury szalik. — To moja maska — oświadczył, owijając go sobie wokół twarzy, tak że widać było tylko oczy.
— Wełna nie powstrzyma wirusów.
— Wiem. Chodzi o kolor. Na widok tego szalika każdy wirus musi paść trupem.
Wybiegł, nie czekając na odpowiedź.
Dunworthy próbował dodzwonić się do Mary, by zameldować, że oddział jest już gotów na przyjęcie pacjentów, ale nie udało mu się, więc wyruszył na piechotę w kierunku szpitala. Deszcz ledwo siąpił i na ulicach pojawiło się trochę ludzi. Wszyscy mieli maski na twarzach, większość z nich albo kierowała się do apteki, albo właśnie stamtąd wracała. W mieście panowała nienaturalna, groźna cisza.
Ktoś wyłączył kuranty, uświadomił sobie po dłuższej chwili. Niemal natychmiast zaczęło mu ich brakować.
Mary siedziała w gabinecie, wpatrzona w ekran monitora.
— Dostaliśmy wyniki sekwencjonowania — oznajmiła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
— Zawiadomiłaś Gilchrista?
— Nie, bo ten wirus nie dotarł do nas ani z Urugwaju, ani z Południowej Karoliny.
— Więc co to jest?
— H9N2, Tamte były H3.
— Skąd się wziął?
— Tego nikt nie wie. Światowe Centrum Badań nad Grypą twierdzi, że pojawił się po raz pierwszy. — Wręczyła mu wydruk. — To by tłumaczyło, dlaczego zabija ludzi.
Wydruk bardzo przypominał notatki dotyczące kolejności wejść podczas Mszy Chicagowskiej, ponieważ składał się niemal wyłącznie z kolumn liczb i był równie niezrozumiały.
— Skądś jednak musiał się tu dostać!
— Niekoniecznie. Średnio co dziesięć lat następuje istotna mutacja, więc równie dobrze mógł powstać u nas, w Oxfordzie, a konkretnie w organizmie Badriego. — Zabrała mu wydruk. — Nie wiesz, czy stykał się ze zwierzętami hodowlanymi?
— Ze zwierzętami hodowlanymi? Wynajmuje mieszkanie w kilkupiętrowym domu w Headington!
— Mutacje powstają czasem w wyniku „skrzyżowania” znanych wirusów z wirusami gnębiącymi na przykład ptactwo domowe. Centrum poleciło nam zbadać ten trop, jak również sprawdzić, czy Badri nie był wystawiony na działanie promieniowania, bo ono także potrafi przyspieszyć mutację. — Umilkła i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w kolumny liczb, po czym dodała: — Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Nie ma żadnych zmian w genach hemaglutyniny.
Nic dziwnego, że nie zawiadomiła Gilchrista. Co prawda twierdził, że otworzy laboratorium, kiedy tylko nadejdą wyniki sekwencjonowania, ale gdyby je zobaczył, przypuszczalnie kazałby zamurować drzwi.
— Jest jakieś lekarstwo?
— Będzie, jak tylko uda się wyprodukować szczepionkę. Już nad nią pracują.
— Ile czasu to potrwa?
— Trzy do pięciu dni testów, potem kolejne pięć na produkcję, oczywiście pod warunkiem, że nie napotkają żadnych trudności w syntezie protein… Myślę, że powinniśmy zacząć szczepienia około dziesiątego stycznia.
Dziesiąty stycznia. A to przecież dopiero początek szczepień. Jak długo trzeba będzie czekać, zanim uodpornią się wszyscy ludzie przebywający na terenie objętym kwarantanną? Tydzień? Może nawet dwa? A ile czasu potrwa, zanim Gilchrist i ci kretyńscy demonstranci uznają, że można otworzyć laboratorium?
— Za długo — stwierdził stanowczo Dunworthy.
— Wiem — odparła Mary i westchnęła głęboko. — Jeden Bóg wie, ilu ludzi jeszcze zachoruje. Tylko dziś rano mieliśmy dwadzieścia nowych zgłoszeń.
— Naprawdę sądzisz, że to całkiem nowa mutacja?
Zastanawiała się przez chwilę.
— Nie — powiedziała wreszcie. — Wydaje mi się znacznie bardziej prawdopodobne, że Badri zaraził się od kogoś podczas przyjęcia w Headington. Mogli tam przecież być jacyś nowohinduiści albo Opiekunowie Ziemi, albo ktokolwiek, kto z takich lub innych względów nie ufa nowoczesnej medycynie i nie poddaje się regularnym szczepieniom. Nie wiem, czy pamiętasz, ale kanadyjska grypa z roku 2010 zaczęła się w komunie Wyznawców Nauki Chrystusa. W tym przypadku także musi istnieć jakieś źródło. Prędzej czy później, na pewno je znajdziemy.
— A tymczasem, co stanie się z Kivrin? Co będzie, jeśli nie uda wam się zlokalizować źródła do terminu jej powrotu? Powinna wrócić szóstego stycznia. Zdążycie do tego czasu?
— Nie wiem — odparła poważnym tonem. — Nie jestem też wcale pewna, czy będzie chciała wrócić do stulecia, które lada dzień otrzyma kategorię 10. Może uzna, że lepiej zostać w 1320 roku?
Jeśli tam właśnie jest, pomyślał, a następnie poszedł odwiedzić Badriego. Od tamtej nocy technik nie wspominał już nic o szczurach. Wydawało mu się, że jest w Balliol i szuka Dunworthy’ego.
— Poszedł do laboratorium? — zapytał szeptem.
Wyciągnął rękę, jakby chciał coś podać, po czym momentalnie zapadł w płytki, niespokojny sen.
Dunworthy zaczekał parę minut, ale nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie sytuacja miała ulec zmianie, więc wyruszył do Brasenose, by porozmawiać z Gilchristem.
Kiedy dotarł przed bramę college’u, deszcz ponownie przybrał na sile. Grupka protestujących kuliła się pod transparentem, drżąc z zimna. Portier zdejmował bombki z choinki. Na widok Dunworthy’ego wyraźnie się zaniepokoił, ale odezwał się dopiero wtedy, kiedy Dunworthy minął go bez słowa i skierował się w głąb budynku.