— A ja? — zapytała Agnes, uwalniając się z ramion opiekunki. — Gdzie ja będę spała?
— My wszyscy pójdziemy do stodoły — odparła Eliwys. — Ale dopiero wtedy, kiedy przygotujemy posłania dla gości. Na razie idź i pobaw się jeszcze.
Małej nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Ruszyła w podskokach na dół, wymachując przy tym rękami, żeby czynić jak największy hałas dzwoneczkiem.
Eliwys wręczyła prześcieradła Kivrin.
— Zanieście je na strych, a z rzeźbionej skrzyni mego męża wyjmijcie to gronostajowe futro, którym byliście przykryci podczas choroby.
— Jak długo będziemy gościć biskupiego wysłannika i jego towarzyszy? — zapytała Kivrin.
— Nie wiem — odparła Eliwys z zatroskanym wyrazem twarzy. — Modlę się, by nie chcieli zostać dłużej niż dwa tygodnie, bo w przeciwnym razie może zabraknąć nam mięsa. Aha, i nie zapomnijcie o podgłówkach.
Dwa tygodnie… To nawet więcej niż trzeba, pomyślała Kivrin. Na razie nic nie wskazywało na to, by zbierali się do wyjazdu. Kiedy zeszła do izby z naręczem czystych prześcieradeł, wysłannik biskupa chrapał głośno w fotelu, pisarz trzymał nogi na stole, mnich zaś osaczył w kącie jedną ze służących lady Yvolde i grzebał przy jej dekolcie. Gawyna nie było w izbie.
Kivrin zaproponowała Eliwys, że zaniesie pościel do stodoły.
— Agnes jest bardzo zmęczona — wyjaśniła. — Powinna już pójść spać.
Eliwys obojętnie skinęła głową, Kivrin zaś czym prędzej zbiegła na dół i popędziła przez dziedziniec. Nie znalazła Gawyna ani w stajni, ani w gorzelni, więc przez jakiś czas kręciła się w okolicy latryny, aż wyszedł stamtąd jeden z rudowłosych młodzieńców i zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. Rada nie rada, poszła do stodoły. Być może Gawyn zaszył się gdzieś z Maisry, albo dołączył do wieśniaków świętujących na błoniach. Rozkładając słomę na nagiej drewnianej podłodze słyszała dobiegające stamtąd wybuchy śmiechu.
Przyszykowała posłania, po czym wyszła ze stodoły i wyjrzała zza zabudowań dworu w nadziei, że go gdzieś zobaczy. Wieśniacy rozpalili ogromny ogień i teraz stali wokół niego, grzejąc ręce oraz pijąc z wydrążonych rogów. Dostrzegła w tłumie mocno zaczerwienione twarze ojca Maisry i rządcy, ale choć wytężała wzrok, nie zdołała wypatrzeć Gawyna.
Nie było go także na dziedzińcu, natomiast przy bramie stała otulona płaszczem Rosemunda.
— Co robisz na tym zimnie? — zapytała Kivrin.
— Czekam na ojca. Gawyn powiedział, że spodziewa się go przed świtem.
— Rozmawiałaś z Gawynem?
— Tak. Jest w stajni.
Kivrin odruchowo spojrzała w tamtą stronę.
— Jest za zimno, żebyś tutaj stała. Wracaj do domu, a ja powiem Gawynowi, żeby zawiadomił cię, kiedy przyjedzie twój ojciec.
— Zostanę tutaj — odparła Rosemunda drżącym głosem. — Obiecał mi, że wróci na Święta.
Kivrin podniosła latarnię i przyjrzała się dziewczynce. Co prawda nie dostrzegła łez, ale policzki Rosemundy były mocno zaczerwienione. Ciekawe, co takiego zrobił sir Bloet, że biedactwo gotowe jest stać na mrozie, żeby tylko usunąć mu się z oczu, przemknęło jej przez głowę. Albo może przestraszyła się mnicha lub pijanego pisarza.
Ujęła dziewczynkę za ramię.
— Równie dobrze możesz czekać w kuchni — powiedziała. — Tam przynajmniej jest ciepło.
Rosemunda skinęła głową.
— Ojciec obiecał, że na pewno wróci.
I co zrobi? — pomyślała Kivrin. Wyrzuci nieproszonych gości z domu? Zerwie zaręczyny starszej córki z sir Bloetem? „Ojciec nigdy nie pozwoli, żeby stała mi się jakaś krzywda” — powiedziała dziewczynka parę dni wcześniej, ale było mało prawdopodobne, żeby lord Guillaume zdecydował się na tak drastyczne posunięcie, które na zawsze uczyniłoby sir Bloeta jego wrogiem.
Zaprowadziła Rosemundę do kuchni i poleciła Maisry dać jej kubek grzanego wina.
— Powiem Gawynowi, żeby dał znać, kiedy tylko zobaczy twego ojca.
Szybkim krokiem przeszła na drugą stronę dziedzińca, ale Gawyna nie było już ani w stajni, ani w gorzelni.
Wróciła do domu, podejrzewając, że lady Imeyne znowu wysłała go w jakiejś sprawie, ale stara kobieta twardo siedziała obok półprzytomnego wysłannika biskupa i wytrwale szeptała mu do ucha, Gawyn natomiast stał przy ogniu wraz z kilkoma ludźmi sir Bloeta; dostrzegła wśród nich rudzielca, który spojrzał na nią ze zdziwieniem wychodząc z latryny. Sir Bloet rozparł się na ławie po drugiej stronie paleniska, mając obok siebie szwagierkę i Eliwys.
Kivrin skromnie przycupnęła na żebraczej ławce. Tutaj, przy ludziach, nie mogła do niego nawet podejść, a tym bardziej zagadnąć.
— Oddajcie mi go! — zawołała Agnes płaczliwym głosem.
Wraz z innymi dziećmi bawiła się przy schodach, ale zabawa przestała się jej podobać, ponieważ starsi chłopcy podawali sobie Blackiego nad jej głową, głaszcząc go, drapiąc po brzuszku i ciągnąc za uszy. Widocznie mała przyniosła szczeniaka ze stodoły, kiedy Kivrin była w stajni albo kuchni.
— To mój piesek! — Wyciągnęła ręce, ale nie zdołała dosięgnąć szczeniaka. — Dawajcie!
Kivrin podniosła się z miejsca, ale zanim zdążyła zrobić pierwszy krok w kierunku schodów, do jej uszu dotarły słowa Gawyna:
— Jadąc przez las nagle ujrzałem niewiastę leżącą bez życia na ziemi. Została napadnięta przez zbójców, ograbiona i poturbowana, i straciła przytomność od ciosu w głowę, który także rozorał jej skórę na skroni.
Zawahała się, spojrzała niepewnie w stronę Agnes, która ze łzami w oczach łomotała piąstkami w brzuch jednego z chłopców, po czym usiadła z powrotem.
— „Pani, czy wiesz, kto to uczynił?” — zapytałem, kiedy odzyskała zmysły, ale ona nie potrafiła powiedzieć ani słowa.
Agnes wreszcie odzyskała pieska i przytuliła go mocno do piersi. Kivrin zdawała sobie sprawę, że powinna czym prędzej pospieszyć Blackiemu z odsieczą, ale bała się ruszyć z miejsca, by nie uronić ani jednego słowa z opowieści Gawyna. Powiedz im, gdzie mnie znalazłeś, błagała go w myślach. Albo przynajmniej dokładnie opisz to miejsce.
— „Chętnie podążę na koniec świata, by pomścić twe nieszczęście” — rzekłem — „lecz lękam się zostawić cię samą, pani, bo widzę, żeś w wielkiej potrzebie”. — Zerknął ukradkiem na Eliwys. — Ona jednak odzyskała mowę i prosiła mnie, bym czym prędzej wyruszył w pościg za złoczyńcami.
Eliwys podeszła do drzwi, przez jakiś czas stała tam, nasłuchując z zafrasowaną miną, po czym wróciła na swoje miejsce przy palenisku.
— Nie! — wrzasnęła przeraźliwie Agnes.
Jeden z siostrzeńców sir Bloeta trzymał Blackiego wysoko nad głową. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli Kivrin natychmiast nie przerwie tej zabawy, szczeniak poniesie śmierć w męczarniach. Tym razem nie wahała się z podjęciem decyzji, ponieważ stało się jasne, iż Gawyn snuje opowieść nie po to, by przedstawić rzeczywisty przebieg zdarzeń, ale przede wszystkim pragnie zaimponować Eliwys. Kivrin podniosła się z ławki i podeszła do dzieci.
— Od napaści minęło niewiele czasu, łatwo więc odnalazłem ślad zbójców i ruszyłem za nimi, co koń wyskoczy…
Siostrzeniec sir Bloeta trzymał Blackiego za przednie łapy. Piesek piszczał żałośnie, ale nawet nie próbował się wyrwać.
— Kivrin!
Agnes objęła ją za nogi i wtuliła buzię w fałdy sukni, rudowłosy siostrzeniec sir Bloeta natychmiast oddał jej szczeniaka, pozostałe dzieci rozbiegły się zaś niczym spłoszone pisklęta.
— Uratowałaś Blackiego! — zawołała dziewczynka, wyciągając ręce po psa.