Выбрать главу

Kivrin pokręciła głową.

— Pora iść do łóżka — stwierdziła stanowczo.

— Ale mnie się… mnie się wcale nie chce spać — odparła Agnes, ziewnęła szeroko, a następnie potarła piąstkami oczy.

— Być może, ale Blackie jest już bardzo zmęczony, lecz na pewno nie zaśnie, dopóki nie położysz się przy nim.

Ta argumentacja chyba wywarła na dziewczynce pewne wrażenie. Zastanowiła się głęboko, ale zanim zdołała znaleźć w niej jakąś lukę, Kivrin oddała małej pieska; Agnes przytuliła go jak małe dziecko, Kivrin zaś schyliła się i wzięła oboje w ramiona.

— Poza tym, ktoś przecież musi opowiedzieć mu bajkę… to znaczy, historię do snu — dodała, kierując się powoli do drzwi.

— Wkrótce znalazłem się w nieznanej części lasu — ciągnął Gawyn. — Dokoła było ciemno, choć oko wykol…

Kivrin zaniosła dwoje podopiecznych do stodoły.

— Blackie najbardziej lubi historie o kotach — poinformowała ją Agnes, kołysząc pieska w ramionach.

— Więc powinnaś mu opowiedzieć historię o kocie.

Wzięła od małej szczeniaka, zaczekała, aż dziewczynka wdrapie się na stryszek, po czym weszła za nią i ułożyła psiaka na sianie tuż obok posłania. Spał już, wycieńczony pieszczotami.

— Najlepiej o bardzo niegrzecznym kocie! — stwierdziła Agnes, ponownie przytulając szczeniaka. — Ja wcale nie będę spała, tylko tak sobie poleżę z Blackiem, żeby mu nie było przykro, więc nie muszę zdejmować ubrania.

— Oczywiście.

Kivrin przykryła dziecko i psa ciężkim, grubym futrem. W stodole i tak było za zimno, żeby rozbierać się do snu.

— Blackie chce nosić mój dzwoneczek — oznajmiła dziewczynka, usiłując założyć mu tasiemkę na kark.

— Wątpię.

Kivrin skonfiskowała dzwoneczek (ku jej zaskoczeniu nie wywołało to żadnych protestów ze strony dziecka), dorzuciła jeszcze jedno futro, potem zaś sama także wsunęła się pod przykrycie. Agnes natychmiast przycisnęła się do niej całym ciałkiem.

— Dawno temu był sobie bardzo niegrzeczny kotek… — Dziewczynka ziewnęła szeroko. — Ojciec mówił mu, żeby nie chodził do lasu, ale on nie chciał się słuchać…

Przez jakiś czas walczyła z sennością, trąc oczy i wymyślając przygody, jakich doświadczył niegrzeczny kotek, ale wreszcie uległa w nierównej walce z ciemnością i ciepłem. Mimo to Kivrin leżała bez ruchu jeszcze kilka minut; dopiero wtedy, kiedy oddech dziecka stał się spokojny i miarowy, ostrożnie uwolniła Blackiego z serdecznego, choć cokolwiek za mocnego uścisku, i położyła go na słomie.

Dziewczynka poruszyła się we śnie, więc Kivrin objęła ją, a po chwili zaczęła gładzić po główce. Śpij, maleńka, powtarzała w myślach, zdając sobie sprawę, że powinna czym prędzej poszukać Gawyna, który chyba skończył już swą opowieść. Do wyznaczonego terminu powrotu został już przecież niecały tydzień.

Agnes zadrżała i przytuliła się jeszcze mocniej.

Jak mam zostawić cię samą? — zastanawiała się Kivrin. I Rosemundę? I ojca Roche’a…

Nawet nie zauważyła, kiedy zmorzył ją sen.

Obudziwszy się stwierdziła, że już prawie świta oraz że pod futrami obok Agnes leży także Rosemunda. Najciszej jak potrafiła wysunęła się spod przykrycia, zeszła po drabinie, a następnie przebiegła przez dziedziniec. Przez chwilę była prawie pewna, że zaspała na mszę, ale kiedy weszła do izby, ujrzała taki sam widok jak wtedy, kiedy z niej wychodziła: Gawyn wciąż wodził prym przy palenisku, wysłannik biskupa siedział, a właściwie na wpół leżał w fotelu, ze znudzonym wyrazem twarzy słuchając paplaniny lady Imeyne. Mnich zaszył się w kącie z Maisry, natomiast nigdzie nie było widać pisarza. Domyśliła się, że zasnął i został zaniesiony do łóżka.

Dzieci też poszły spać, część kobiet zaś chyba udała się na krótki spoczynek przed poranną mszą, ponieważ Kivrin nigdzie nie mogła dojrzeć ani siostry sir Bloeta, ani jego szwagierki.

— „Stój, zdrajco!” — zawołałem — „i stań do uczciwej walki” — opowiadał Gawyn.

Kivrin nie miała pojęcia, czy jest to dalsza część historii jej ocalenia, czy może jedna z przygód sir Lancelota. Bez względu na to, czego dotyczyła opowieść, z pewnością nie spełniła pokładanych w niej nadziei, to znaczy nie wywarła większego wrażenia na Eliwys, ponieważ nie było jej w izbie. Ci słuchacze, którzy wytrwali aż do tej pory, także nie sprawiali wrażenia zbytnio przejętych; dwaj z nich grali od niechcenia w kości, sir Bloet zaś spał głęboko, oparłszy brodę na szerokiej piersi.

Wyglądało na to, iż mimo dość długiej nieobecności, Kivrin nie straciła okazji, by porozmawiać sam na sam z Gawynem, nic też nie wskazywało na to, by taka okazja miała nadarzyć się w niedalekiej przyszłości. Równie dobrze mogła zostać w stodole z dziewczynkami. Doszła do wniosku, iż skoro okoliczności nie chcą jej sprzyjać, będzie musiała im trochę pomóc: zagadnie go, kiedy Gawyn wyjdzie za potrzebą, albo podejdzie do niego, gdy będą szli na mszę, i szepnie: „Spotkajmy się później w stajni”.

Patrząc na biskupiego wysłannika i jego towarzyszy trudno było przypuszczać, by udali się w dalszą drogę, zanim wypiją całe wino, jakie jest we dworze, lecz mimo to powinna się pospieszyć. W każdej chwili mogli przecież zapragnąć wyruszyć na polowanie, mogła zmienić się pogoda, a wreszcie — i to było najważniejsze — do wyznaczonego terminu powrotu pozostało zaledwie pięć dni. Nie, cztery. Przecież już po Wigilii.

— Zamachnął się okrutnie… — Gawyn wstał, by zademonstrować zachowanie przeciwnika — …i gdyby trafił tak, jak zamierzał, ani chybi rozpłatałby mnie na dwoje.

— Lady Katherine!

Kivrin spojrzała w kierunku, z którego dobiegł rozkazujący głos. Lady Imeyne podniosła się z ławy i skinęła na nią ręką, wysłannik biskupa zaś przyglądał się jej z zainteresowaniem. Serce zabiło jej żywiej w piersi. O co może im chodzić? — pomyślała z niepokojem, lecz zanim zdążyła przejść na drugą stronę izby, Imeyne podeszła do niej z jakimś zawiniątkiem pod pachą.

— Zanieście je ojcu Roche — powiedziała, odchylając skrawek czystego lnianego płótna, by pokazać jej końcówki woskowych świec. — Maje postawić na ołtarzu, nie gdzie indziej, i niech uważa, by przy gaszeniu nie pourywać knotów. Przekażcie mu, że ma przygotować kościół do mszy, którą odprawi wysłannik biskupa. Mam nadzieję, że kościół wreszcie będzie wyglądał jak świątynia naszego Pana, a nie jak chlew. Aha, i niech założy czystą albę.

Więc jednak dopięłaś swego, pomyślała Kivrin, idąc szybkim krokiem w kierunku kościoła. Pozbyłaś się mnie i będziesz miała taką mszę, jaką sobie wymarzyłaś. Został ci jeszcze tylko ojciec Roche; musisz przekonać wysłannika biskupa, żeby odebrał mu parafię albo wysłał go do opactwa Bicester.

Błonie było zupełnie puste. Dogasające ognisko żarzyło się słabo na tle szarego śniegu; tam, gdzie niedawno pod wpływem ciepła utworzyły się kałuże, teraz były nieregularne lodowe tafle. Widocznie wieśniacy poszli do domów, by odpocząć przed mszą; ojciec Roche przypuszczalnie uczynił to samo, ale kiedy spojrzała w kierunku jego skromnej chatki, nie dostrzegła światła w oknach ani dymu unoszącego się z otworu w dachu.

Minęła cmentarną bramę i weszła bocznymi drzwiami do kościoła. W środku było ciemno i chyba jeszcze zimniej niż o północy.

— Ojcze Roche! — zawołała półgłosem, kierując się po omacku ku posągowi św. Katarzyny.

Usłyszała go, ale wcale nie dlatego, że odpowiedział na jej wołanie. Minąwszy kamienną figurę dostrzegła go w półmroku, klęczącego przed ołtarzem.