— Zostaliście przysłani przez Boga, który postanowił dać nam pociechę i pomoc — odparł kapłan. — Nie lękajcie się, bo On nie pozwoli, aby was stąd zabrano.
Chciałabym ci uwierzyć, myślała Kivrin, idąc przez wiejskie błonie. Dokoła wciąż nie było widać żadnych oznak życia, choć nad niektórymi dachami pojawił się dym i wypuszczono krowę z komórki. Stała przy resztkach ogniska, skubiąc zmarznięte kępki trawy, które wyłoniły się spod roztopionego śniegu. Może wszyscy śpią, a ja wreszcie będę mogła spokojnie porozmawiać z Gawynem — przemknęło jej przez głowę. Niestety, jej nadzieje prysły bardzo szybko, ponieważ chwilę potem ujrzała zmierzające ku niej Rosemundę i Agnes. Dziewczynki nie prezentowały się najlepiej: atłasowa sukienka Rosemundy była wręcz szara od pyłu, Agnes zaś miała mnóstwo siana we włosach i na ubranku.
— Dlaczego nie śpicie? — zapytała Kivrin, otrzepując czerwoną sukienkę Agnes.
— Przyszli jacyś ludzie i nas obudzili — wyjaśniła mała.
Kivrin spojrzała pytająco na Rosemundę.
— Czyżby wrócił twój ojciec?
— Nie — odparła dziewczynka. — Nie znam ich. To chyba słudzy biskupiego wysłannika.
Miała rację. Czterej mnisi (żaden nie dorównywał pozycją cystersowi) dopiero teraz dołączyli do swego pana. Mieli ze sobą dwa objuczone osiołki; Kivrin i dziewczynki przyglądały się w milczeniu, jak zdejmują z grzbietów zwierząt ogromne kufry, juki a także beczułkę wina.
— Chyba zostaną na dłużej — zauważyła Agnes.
Rzeczywiście, pomyślała Kivrin. „Zostaliście przysłani przez Boga. Nie lękajcie się, bo On nie pozwoli, aby was stąd zabrano”.
— Chodźcie — powiedziała znacznie weselszym tonem. — Muszę was uczesać, bo wyglądacie jak strachy na wróble.
Na szczęście Rosemunda sama zajęła się swoimi włosami, Kivrin mogła więc poświęcić całą uwagę młodszej dziewczynce, ale i tak rozczesanie skołtunionych włosów oraz pozbycie się niezliczonych słomek trwało aż do mszy, a w dodatku było dość bolesne. W drodze do kościoła Agnes pochlipywała cichutko.
Wysłannik biskupa woził ze sobą nie tylko wino, ponieważ wystąpił w olśniewająco białych szatach, na które założył ornat z czarnego atłasu, mnich natomiast wystąpił w stroju mieniącym się od brokatu i złotych haftów. Pisarz nie uznał za stosowne pojawić się na mszy (być może nie był w stanie zwlec się z łóżka), nie pokazał się także ojciec Roche, któremu przypuszczalnie zakazano wstępu z powodu brudnej sutanny. Kivrin co chwila spoglądała w kierunku głównych drzwi w nadziei, że lady Imeyne pozwoliła kapłanowi choć popatrzeć z daleka, jak powinna wyglądać porządnie odprawiona msza, ale w tłumie wieśniaków nie dostrzegła jego znajomej postaci.
Wierni sprawiali wrażenie bardzo zmęczonych, niektórzy zaś najwyraźniej cierpieli z powodu ostrego kaca. Ta sama, przykra dolegliwość, spotkała także biskupiego wysłannika; recytował teksty liturgiczne głosem pozbawionym wyrazu, a w dodatku czynił to tak szybko i z tak dziwnym akcentem, że Kivrin nie rozumiała ani słowa. W niczym nie przypominało to ani łaciny ojca Roche’a, ani tej, jakiej uczyli ją pan Latimer i ksiądz z Kościoła Reformowanego. Samogłoski uległy przedziwnej transformacji, dźwięczne spółgłoski brzmiały jak bezdźwięczne, te z kolei w większości stały się zupełnie niesłyszalne. Kiedy była chora i kiedy ojciec Roche pochylał się nad nią, szepcząc słowa otuchy, rozumiała go bez najmniejszego trudu. „Nie opuszczę cię” — mówił. „Niczego się nie bój”.
W miarę upływu czasu, wysłannik biskupa mówił coraz szybciej, jakby zależało mu na tym, by jak najprędzej skończyć i wrócić do ciepłej izby. Lady Imeyne ani trochę to nie przeszkadzało. Sprawiała wrażenie ogromnie zadowolonej z siebie, podczas kazania zaś, które dotyczyło konieczności wyrzeczenia się dóbr doczesnych i zrezygnowania z uciech, kiwała z powagą głową.
Wychodząc z kościoła po nabożeństwie, zatrzymała się nagle w drzwiach i z grymasem niezadowolenia na twarzy spojrzała w kierunku dzwonnicy. Co tym razem? — pomyślała Kivrin. Może powinien wyczyścić dzwon do połysku?
— Widzieliście, jak wyglądał kościół? — zapytała Imeyne siostrę sir Bloeta, przekrzykując donośne dźwięki dzwonu. — Zamiast świec poustawiał w oknach kaganki, jakby to nie była świątynia Pana, tylko wiejska chata. Muszę z nim o tym porozmawiać. Skompromitował nas w oczach wysłannika biskupa.
Pomaszerowała ku dzwonnicy. Gdyby postawił świece zamiast kaganków, okazałoby się, że umieścił je nie tam gdzie trzeba albo zgasił je nie tak jak należy, pomyślała Kivrin. Chętnie ostrzegłaby księdza przed zbliżającym się niebezpieczeństwem, ale Imeyne była już w połowie drogi do dzwonnicy, Agnes zaś szarpała opiekunkę za rękaw.
— Jestem śpiąca! — narzekała. — Chcę do łóżka!
Kivrin wzięła małą za rękę i zaprowadziła do stodoły, ominąwszy wieśniaków, którzy gromadzili się na drugą turę uroczystości. Na nowo rozpalono ognisko, młode kobiety zaś wzięły się za ręce, otoczyły je kręgiem i rozpoczęły skoczny taniec.
Agnes ochoczo wsunęła się pod futra, ale kiedy Kivrin dotarła do drzwi dworu i obejrzała się, tknięta niewyraźnym przeczuciem, ujrzała dziewczynkę biegnącą co sił w nóżkach przez dziedziniec.
— Co to ma znaczyć? — zapytała surowym tonem. — Dlaczego wstałaś? Podobno byłaś zmęczona.
— Blackie jest chory.
— Chory? A co mu dolega?
— Blackie jest chory — powtórzyła Agnes, po czym chwyciła ją za rękę i zaprowadziła z powrotem do stodoły. Piesek leżał na boku z na wpół otwartym pyszczkiem. — Dasz mu lekarstwo?
Kivrin wzięła szczeniaka na ręce, po czym szybko położyła go z powrotem na sianie.
— Tak mi przykro, Agnes… Boję się, że on nie żyje.
Dziewczynka przykucnęła i przyjrzała mu się z zainteresowaniem.
— Tak samo jak kapelan babki — stwierdziła rzeczowym tonem. — Czy Blackie miał gorączkę?
Przypuszczalnie zaszkodził mu nadmiar pieszczot, pomyślała Kivrin. Przechodził z rąk do rąk, był tarmoszony, głaskany, miętoszony i duszony. Zabiła go przesadna miłość, i to w Boże Narodzenie. O dziwo, Agnes nie sprawiała wrażenia szczególnie zrozpaczonej.
— Czy urządzimy mu pogrzeb? — zapytała, delikatnie głaszcząc nieruchome ucho.
Raczej nie, odparła w myślach. W średniowieczu nie znano jeszcze obyczaju grzebania ukochanych zwierzątek w pudełkach po butach. Pozbywano się ich rzucając je w krzaki albo do rzeki.
— Pochowamy go w lesie, pod drzewem — odparła, choć zaraz potem przyszło jej do głowy, że nie poradzą sobie z wykopaniem dziury w zmarzniętej ziemi.
Dopiero teraz na twarzy Agnes pojawił grymas zwiastujący wybuch płaczu.
— Ojciec Roche musi pogrzebać Blackiego na cmentarzu!
Nie ulegało wątpliwości, iż ojciec Roche gotów jest uczynić dla Agnes niemal wszystko, ale należało wątpić, by zgodził się wyprawić chrześcijański pogrzeb zdechłemu psu. Przekonanie, że zwierzęta mają dusze, rozpowszechniło się dopiero w XIX wieku, a nawet wtedy nikt jakoś nie wpadł na pomysł urządzania pogrzebów z całym religijnym ceremoniałem.
— Odmówię modlitwę za zmarłych — obiecała Kivrin.
Usta dziewczynki wygięły się w podkówkę.
— Ojciec Roche musi pochować go na cmentarzu! — oświadczyła stanowczo. — A potem musi długo uderzać w dzwon!
— Teraz to i tak niemożliwe — powiedziała Kivrin, widząc, że dyskusja nie ma sensu. — Zaraz po Świętach zapytam go, co należy uczynić.