Выбрать главу

A co powinna tymczasem zrobić z psimi zwłokami? Przecież nie zostawi ich tutaj, na posłaniu.

— Chodź, zaniesiemy Blackiego na dół.

Wzięła martwego szczeniaka na ręce (chyba nawet udało jej się nie skrzywić) i ostrożnie zeszła po drabinie. Rozglądała się w poszukiwaniu jakiejś skrzynki albo worka, lecz nic takiego nie mogła znaleźć. Wreszcie położyła psiaka w kącie pod wiszącymi na ścianie sierpami i poleciła małej przykryć go sianem.

— Jeśli ojciec Roche nie uderzy w dzwon, Blackie nie pójdzie do nieba! — stwierdziła dziewczynka, po czym zalała się łzami.

Kivrin uspokajała ją przez pół godziny. Kiedy wreszcie rozpaczliwe łkanie zamieniło się w cichutkie pochlipywanie, na dziedzińcu rozległy się jakieś hałasy. Czyżby rozbawieni wieśniacy dotarli aż tutaj? — przemknęło dziewczynie przez głowę. A może mężczyźni wyruszają na polowanie? Bardziej prawdopodobne było to drugie wyjaśnienie, ponieważ wyraźnie słyszała rżenie koni.

— Zobaczmy, co się tam dzieje — zaproponowała. — Może wrócił wasz ojciec?

Agnes natychmiast wyprostowała się i otarła zapłakaną buzię.

— Opowiem mu o Blackiem!

Zsunęła się z kolan opiekunki. Wyszedłszy ze stodoły przekonały się, że na dziedzińcu jest tłoczno od ludzi i koni.

— Co oni robią? — zapytała dziewczynka.

— Nie wiem — odparła Kivrin, choć było to aż nadto oczywiste.

Cob właśnie wyprowadzał ze stajni białego rumaka, na którym przyjechał wysłannik biskupa, służba zaś w pośpiechu wynosiła z domu kufry i worki, które dopiero co zdejmowała z grzbietów jucznych zwierząt. Eliwys stała w progu, z niepokojem przyglądając się zamieszaniu.

— Czy oni wyjeżdżają? — dopytywała się dziewczynka.

— Nie.

Nie wyjeżdżają. To niemożliwe. Przecież nie wiem, gdzie jest miejsce przeskoku.

Z dworu wyszedł mnich odziany w biały habit i obszyty futrem płaszcz, Cob zaś wrócił biegiem do stajni, by zaraz zjawić się ponownie, prowadząc za uzdę deresza, na którym jechała Kivrin podczas wyprawy po jemiołę. W drugiej ręce niósł siodło.

— Mówię ci, że wyjeżdżają! — stwierdziła stanowczo Agnes.

— Wiem — odparła Kivrin bezbarwnym tonem.

23.

Złapała małą za rękę i ruszyła z powrotem do stajni. Musi schować się gdzieś do chwili, kiedy odjadą.

— Dokąd idziemy? — zapytała Agnes.

Kivrin ominęła dwóch służących sir Bloeta taszczących ciężką skrzynię.

— Z powrotem na stryszek.

Agnes stanęła jak wryta.

— Ale ja nie chcę spać! — załkała. — Wcale nie jestem zmęczona!

— Lady Katherine! — zawołał ktoś z drugiej strony dziedzińca.

Chwyciła dziecko na ręce i nie zważając na głośne protesty ruszyła biegiem w kierunku stajni.

— Nie chcę spać! — wrzeszczała Agnes. — Nie chcę!

Po chwili dogoniła ją zadyszana Rosemunda.

— Lady Katherine, nie słyszeliście, jak was wołałam? Matka chce zaraz z wami mówić. Wysłannik biskupa postanowił nas opuścić.

Złapała ją za rękę i zmusiła do zatrzymania.

Eliwys w dalszym ciągu stała w progu, obok niej zaś zatrzymał się wysłannik biskupa. Jego kosztowny płaszcz przypominał z daleka plamę krwi. Brakowało tylko Imeyne; pewnie pakuje moje rzeczy, pomyślała Kivrin.

— Wysłannik biskupa przypomniał sobie, że ma do załatwienia pilne sprawy w klasztorze w Bernecestre — poinformowała ją Rosemunda. — Sir Bloet postanowił mu towarzyszyć. — Uśmiechnęła się radośnie. — Zaproponował im nocleg w Courcy, a jutro pojadą stamtąd do Bernecestre.

Bernecestre. Bicester. Dobrze, że nie Godstow, choć do Godstow jechało się właśnie w tamtą stronę. — Jakie to sprawy?

— Nie wiem — odparła Rosemunda, wzruszając ramionami. Dla niej istotnie nie miało to żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że sir Bloet zniknie jej z oczu — przynajmniej na jakiś czas. Dziewczynka w radosnych podskokach zmierzała ku drzwiom dworu, prowadząc za rękę Kivrin, jakby zamieniły się rolami i to ona pełniła teraz funkcję opiekunki.

Wysłannik biskupa mówił coś do jednego ze służących, Eliwys zaś przysłuchiwała się temu ze zmarszczonymi brwiami. Kivrin uświadomiła sobie, że gdyby teraz skręciła gwałtownie i skryła się w stajni, nikt nie wiedziałby, gdzie jej szukać. Niestety, Rosemunda trzymała ją mocno za rękę i ciągnęła naprzód.

— Rosemundo, muszę wrócić do stodoły. Zdaje się, że zostawiłam tam płaszcz…

— Matko!

Agnes popędziła na oślep do Eliwys; niewiele brakowało, a wpadłaby pod konia, który gwałtownie szarpnął łbem i cofnął się, parskając głośno. Parobek natychmiast złapał go za cugle.

— Agnes! — krzyknęła Rosemunda, po czym rzuciła się za siostrą. Co prawda uwolniła z uchwytu rękę Kivrin, ale było już za późno na ucieczkę; zarówno Eliwys, jak i kościelny dostojnik spojrzeli w ich stronę.

— Nie wolno biegać między końmi — upomniała Eliwys młodszą córkę, kiedy ta dopadła do niej i objęła ją za kolana.

— Mój piesek umarł!

— To nie powód, żeby biegać jak szalona — odparta Eliwys.

W ogóle nie słuchała córki.

— Przekażcie mężowi, że jesteśmy mu wdzięczni za użyczenie wierzchowców, dzięki czemu nasze będą mogły odpocząć przed podróżą do Bernecestre — powiedział wysłannik biskupa. On także wydawał się czymś zatroskany. — Parobek przyprowadzi je z Courcy.

— Zobaczysz mojego pieska? — zapytała Agnes, szarpiąc skraj matczynej sukni.

— Cicho bądź! — syknęła Eliwys.

— Mój pisarz nie może z nami jechać — ciągnął dostojnik. — Lękam się, że wczoraj nieco nadużył uciech i teraz cierpi z powodu nadmiaru jadła i wina. Pozwólcie, dobra pani, by nieco odpoczął. Wyruszy za nami, jak tylko odzyska siły.

— Pewnie, że może zostać — odparła Eliwys. — Czy możemy mu jakoś pomóc? Matka mego męża…

— Nie trzeba, nie trzeba… Nic nie robi tak dobrze na bolącą głowę jak długi sen. Wieczorem z pewnością będzie zdrów jak ryba.

Wysłannik biskupa także wyglądał na kogoś, kto mocno „nadużył uciech”: był roztargniony, jakby zmagał się z dokuczliwym bólem głowy, jego arystokratyczna twarz miała zaś barwę popiołu. Nagle zadrżał i owinął się szczelnie płaszczem.

Do tej pory nawet nie spojrzał na Kivrin, w jej duszy więc powoli zaczęła kiełkować nadzieja, że w pośpiechu zapomniał o obietnicy złożonej lady Imeyne. Zerknęła z niepokojem w kierunku bramy; oby tylko Imeyne jak najdłużej zmywała głowę biednemu kapłanowi!

— Żałuję, że mego męża nie ma w domu i że nie mogliśmy zgotować tak szacownym gościom lepszego przyjęcia. Mój małżonek…

— Muszę dopilnować służących — przerwał jej, po czym wyciągnął rękę, Eliwys zaś uklękła i ucałowała pierścień. Zanim zdążyła wstać, szedł już szybkim krokiem w stronę stajni. Odprowadziła go zaniepokojonym spojrzeniem.

— Zobaczycie go, matko? — powtórzyła Agnes.

— Nie teraz — odparła Eliwys. — Rosemundo, musisz pożegnać się z sir Bloetem i lady Yvolde.

— Jest całkiem zimny! — oznajmiła Agnes płaczliwym tonem.

Eliwys odwróciła się do Kivrin.

— Lady Katherine, wiecie może, gdzie jest lady Imeyne?

— Została w kościele — powiedziała Rosemunda, zanim Kivrin zdążyła otworzyć usta.