Выбрать главу

— Widocznie chciała się jeszcze pomodlić — mruknęła Eliwys, po czym wspięła się na palce i rozejrzała po zatłoczonym dziedzińcu. — A gdzie podziała się Maisry?

Schowała się, pomyślała Kivrin. Ja też powinnam to zrobić.

— Mam jej poszukać? — zaofiarowała się Rosemunda.

— Nie trzeba. Masz pożegnać sir Bloeta. Lady Katherine, pójdźcie do kościoła po lady Imeyne, żeby zdążyła ucałować dłoń biskupiego wysłannika. Rosemundo, co ty tu jeszcze robisz? Powinnaś być przy narzeczonym!

— Już idę — powiedziała Kivrin, w duchu zaś pomyślała: Wyjdę za bramę, a jeśli stara będzie jeszcze w kościele, skręcę za chaty i schowam się w lesie.

Szybkim krokiem ruszyła przez dziedziniec. Dwaj słudzy sir Bloeta taszczyli ogromny kufer, uginając się pod jego ciężarem. Nagle jeden z nich poślizgnął się i, by nie stracić równowagi, z łomotem postawił swój koniec skrzyni na zamarzniętej ziemi. Jego towarzysz, rzecz jasna, musiał uczynić to samo. Kivrin ominęła ich, starając się zanadto nie zbliżać do koni.

— Zaczekajcie! — Rosemunda złapała ją za rękaw. — Lady Katherine, pójdźcie ze mną pożegnać sir Bloeta! Nie chcę iść do niego sama.

Kivrin spojrzała niepewnie na bramę. Lada chwila mogła pojawić się lady Imeyne z relikwiarzem przyciśniętym do piersi.

— Proszę was!

Bladą twarz dziewczynki wykrzywiał grymas lęku.

— Rosemundo…

— To będzie tylko chwilka! Zaraz potem pójdziecie szukać babki. — Pociągnęła Kivrin w kierunku otwartych na oścież wrót stajni. — Tylko prędko, dopóki nie jest sam!

Sir Bloet rozmawiał z otyłą niewiastą w ogromnym spiczastym czepcu, przyglądając się, jak parobcy siodłają jego konia. Wyglądało na to, że kobieta ubierała się w pośpiechu, ponieważ czepiec był mocno przekrzywiony na prawą stronę.

— O jakiej to pilnej sprawie przypomniał sobie nagle wysłannik biskupa? — zapytała.

Sir Bloet pokręcił głową na znak, że nie ma pojęcia, a następnie, ujrzawszy Rosemundę, uśmiechnął się szeroko i postąpił krok w jej stronę. Dziewczynka kurczowo zacisnęła palce na ręce Kivrin.

— Może otrzymał jakieś wieści z Bath? — snuła na głos rozważania szwagierka sir Bloeta.

— Ani wczoraj, ani dziś rano nie przybył żaden posłaniec.

— Skoro tak, to czemu wcześniej nic nie mówił o żadnych pilnych sprawach?

— Nie wiem — odparł zniecierpliwiony. — Jakie to ma znaczenie? Muszę pożegnać się z narzeczoną.

Wyciągnął rękę do Rosemundy, ona zaś z ociąganiem podała mu swoją.

— Żegnajcie, sir Bloet — powiedziała oficjalnym tonem.

— Czy tylko tyle masz do powiedzenia swemu przyszłemu mężowi? — zapytał. — Może choć pocałujesz go na pożegnanie?

Rosemunda zrobiła krok naprzód, pocałowała go szybko w policzek, po czym cofnęła się pospiesznie.

— Dziękuję wam za podarunek — dodała.

Opuścił spojrzenie na jej odkrytą, smukłą szyję, wyciągnął rękę i musnął palcami broszkę przypiętą do płaszcza.

— „Zastępujesz przyjaciela, którego kocham”…

Do stajni wpadła zadyszana Agnes.

— Sir Bloet! Sir Bloet!

Podbiegła do niego, a on schylił się i chwycił ją w ramiona.

— Przyszłam się z wami pożegnać. Wiecie, że mój piesek umarł?

— Przywiozę ci nowego, kiedy przyjadę na ślub — obiecał. — Pod warunkiem, że dasz mi całusa.

Dziewczynka zarzuciła mu ręce na szyję i głośno cmoknęła w rumiane policzki.

— Coś mi się widzi, że twoja siostra znacznie chętniej rozdaje pocałunki — powiedział, spoglądając znacząco na Rosemundę, po czym postawił Agnes na ziemi. — Może jednak pocałujesz mnie raz jeszcze?

Rosemunda milczała jak zaklęta.

Podszedł do niej i ujął broszkę grubymi paluchami.

— Io suiicien lui darni amo… — Położył ręce na ramionach dziewczynki. — Nosząc tę broszkę, będziesz o mnie pamiętać.

Schylił się z wysiłkiem i pocałował ją w szyję. Co prawda Rosemunda nie cofnęła się, ale zbladła tak bardzo, iż Kivrin była niemal pewna, że dziewczynka zaraz zemdleje.

Sir Bloet uwolnił ją z objęć.

— Wrócę po ciebie na Wielkanoc — obiecał.

Zabrzmiało to jak groźba.

— Czy wtedy dostanę nowego pieska? — zainteresowała się Agnes.

Podeszła lady Yvolde.

— Twoi słudzy zapodziali gdzieś mój płaszcz! — zwróciła się do brata oskarżycielskim tonem.

— Zaraz go poszukam! — wykrzyknęła Rosemunda i nie czekając na odpowiedź, wybiegła ze stajni, ciągnąc za sobą Kivrin.

— Rosemundo, teraz już naprawdę muszę poszukać lady Imeyne — powiedziała Kivrin, kiedy znalazły się w bezpiecznej odległości od sir Bloeta. — Spójrz, już prawie odjeżdżają.

Miała rację. Na dziedzińcu uformowała się niezbyt uporządkowana kolumna, Cob zaś właśnie biegł otwierać bramę. Konie, na których minionego wieczoru przybyli „Trzej Królowie”, zostały objuczone bagażami. Szwagierka sir Bloeta oraz jej córki dosiadły już wierzchowców, natomiast wysłannik biskupa stał obok deresza i dopinał popręg u siodła.

Dziewczyna zaciskała palce aż do bólu. Jeszcze tylko kilka minut, modliła się w duchu. Zostań w kościele jeszcze kilka minut, a kiedy wrócisz, będę już bezpieczna.

— Twoja matka kazała mi ją znaleźć — powiedziała do Rosemundy, lecz ta ani myślała puścić jej rękę.

— Najpierw musicie pójść ze mną do izby.

— Rosemundo, nie ma już czasu na…

— A jeśli wejdzie do domu i zastanie mnie samą?

Kivrin przypomniała sobie sir Bloeta całującego delikatną szyję dziewczynki.

— Dobrze, pójdę z tobą — zdecydowała. — Ale musimy się pospieszyć.

Pobiegły przez dziedziniec, wpadły do sieni i niewiele brakowało, by zderzyły się z otyłym mnichem, który właśnie schodził po schodach. Wyglądał jak ktoś bardzo strapiony… albo bardzo skacowany. Nie powiedziawszy ani słowa wyszedł na dwór, one zaś wsunęły się do izby.

Nikogo tam nie było. Na stole walały się resztki uczty, a pozostawione własnemu losowi palenisko dymiło obficie.

— Płaszcz lady Yvolde na pewno został na strychu — powiedziała Rosemunda. — Zaczekajcie tu na mnie. Zaraz go przyniosę.

Wspięła się po drabinie w takim tempie, jakby gonił ją sir Bloet we własnej osobie.

Kivrin podeszła do jednego z okien i wyjrzała na zewnątrz. Nie widziała stąd bramy, miała za to doskonały widok na biskupiego wysłannika, który stał z jedną ręką opartą na siodle i lekko pochyloną głową, słuchając mnicha szepczącego mu coś do ucha. Wyglądało to tak, jakby cysters usprawiedliwiał się przed zwierzchnikiem albo informował go o niezbyt przyjemnym wydarzeniu.

— Jest! — oznajmiła Rosemunda. Schodziła po drabinie trzymając się szczebli jedną ręką, ponieważ w drugiej ściskała płaszcz lady Yvolde. — Zaniosę go i zaraz wracam.

Kivrin postanowiła wykorzystać nadarzającą się okazję.

— Ja to zrobię.

Wzięła ciężki płaszcz od Rosemundy i ruszyła do drzwi. Zamierzała wręczyć go pierwszemu spotkanemu służącemu, a następnie skierować się ku przejściu między zabudowaniami. Jeśli Imeyne zostanie w kościele jeszcze minutę albo dwie, i jeśli zdążę dotrzeć do skraju lasu, albo nawet do tej nędznej chatki, zaczekam do ich odjazdu i będę bezpieczna, myślała. Otworzyła drzwi… i stanęła twarzą w twarz z lady Imeyne.

— Dlaczego nie jesteście gotowi do wyjazdu? — zapytała kobieta. — Gdzie wasz płaszcz?