Kivrin dostrzegła kątem oka, że wysłannik biskupa chwyta obiema rękami za łęk siodła i stawia stopę na złączonych dłoniach Coba.
— W kościele. Zaraz po niego pójdę.
— Nie ma czasu. Przecież widzicie, że już odjeżdżają!
Rozejrzała się rozpaczliwie, lecz w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby pospieszyć jej z odsieczą. Eliwys i Gawyn stali przy wrotach stajni, Agnes rozprawiała o czymś z jednym z siostrzeńców sir Bloeta, Rosemunda zaś jakby rozpłynęła się w powietrzu. Przypuszczalnie na widok babki cofnęła się do izby i ukryła w jakimś zakamarku.
— Lady Yvolde poprosiła mnie, żebym przyniosła jej płaszcz…
— Maisry się tym zajmie — stwierdziła Imeyne tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Maisry!
Boże, żeby tylko jej nie znalazła, jęknęła bezgłośnie Kivrin.
— Maisry! Gdzie jesteś, ty okropna dziewucho?
Mam nadzieję, że dobrze się ukryła…
— Maisry!
Służąca wymknęła się z gorzelni i zbliżyła się chyłkiem, przezornie trzymając się już za ucho. Imeyne wyrwała Kivrin płaszcz z rąk, po czym rzuciła go Maisry.
— Zanieś go lady Yvolde. Tylko szybko! — Chwyciła Kivrin za rękę. — Chodźcie ze mną — poleciła tonem nie znoszącym sprzeciwu, a następnie zaciągnęła ją przed oblicze biskupiego wysłannika. — Święty ojcze, zapomniałeś o lady Katherine, którą obiecałeś zawieźć do Godstow.
— Nie jedziemy do Godstow — odparł, po czym z wyraźnym trudem wspiął się na siodło. — Udajemy się do Bernecestre.
Gawyn osiodłał Gringoleta i teraz prowadził go powoli w stronę bramy. Jedzie z nimi, przemknęło Kivrin przez głowę. Może w drodze do Courcy udałoby mi się przekonać go, żeby wskazał mi miejsce przeskoku, a potem uciekłabym im i dotarła tam na własną rękę…
— Czy więc nie może pojechać z wami do Bernecestre, a stamtąd ktoś dowiózłby ją do Godstow? Ogromnie zależy mi na tym, by wróciła do swego klasztoru.
— Nie mamy na to czasu — stwierdził krótko, biorąc cugle do ręki.
Imeyne chwyciła go za skraj szkarłatnego płaszcza.
— Dlaczego odjeżdżacie tak nagle? Czy ktoś was obraził?
Zerknął ukradkiem na mnicha stojącego obok klaczy.
— Nie. — Prawą ręką uczynił w powietrzu znak krzyża. — Dominus vobiscum, et cum spiritu tuo — wymamrotał, spoglądając znacząco na jej rękę zaciśniętą na pole płaszcza.
— A co z nowym kapelanem? — nie dawała za wygraną Imeyne.
— Zostawiam wam mego pisarza, który może pełnić tę funkcję.
On kłamie, uświadomiła sobie nagle Kivrin, i przyjrzała mu się uważnie. Wysłannik biskupa posłał mnichowi jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie. Może nagły wyjazd spowodowany był chęcią uwolnienia się od narzekań starej kobiety?
Lady Imeyne od razu poprawił się humor.
— Waszego pisarza? A, to co innego.
Cofnęła rękę, dostojnik zaś natychmiast spiął wierzchowca ostrogami i ruszył galopem przez dziedziniec, o mało nie tratując po drodze Agnes, która w ostatniej chwili uskoczyła na bok, po czym przybiegła do Kivrin i ukryła twarz w fałdach jej spódnicy. Mnich nie zwlekając dosiadł konia, po czym podążył za wysłannikiem.
— Niech Bóg cię prowadzi, święty ojcze! — zawołała Imeyne, lecz z pewnością żaden z nich jej nie usłyszał.
Chwilę potem dziedziniec opustoszał. Jako ostatni odjechał Gawyn — zawrócił spod bramy, przegalopował przez cały dziedziniec, z pewnością po to, by zwrócić na siebie uwagę Eliwys, i dopiero potem dołączył do zasadniczej kolumny. Nie zabrali mnie ze sobą, przemknęła jej przez głowę triumfalna myśl. Zostałam tutaj, w pobliżu miejsca przeskoku! Kivrin poczuła tak wielką ulgę, że nawet przestała się martwić nieobecnością Gawyna. Przecież do Courcy jest zaledwie pół dnia drogi. Możliwe, że wróci jeszcze przed wieczorem.
Albo jej ulga udzieliła się wszystkim dokoła, albo domownicy dopiero teraz poczuli zmęczenie po nieprzespanej nocy; w każdym razie, nikt nie przejawiał najmniejszej ochoty, by przystąpić do sprzątania ze stołu resztek uczty. Eliwys opadła na fotel, przez kilka minut spoglądała obojętnie na bałagan, po czym zawołała Maisry, ale kiedy ta nie odpowiedziała, Eliwys nie powtórzyła wezwania, tylko oparła głowę o rzeźbione oparcie i zamknęła oczy.
Rosemunda oznajmiła, że idzie na strych, żeby się położyć, Agnes natomiast usiadła obok Kivrin przy palenisku, położyła główkę na jej kolanach i od niechcenia bawiła się dzwoneczkiem.
Tylko lady Imeyne nie poddała się powszechnemu lenistwu.
— Poproszę nowego kapelana, by odmówił z nami modlitwę — oznajmiła, kierując się ku schodom wiodącym na piętro.
Eliwys przypomniała jej, nie otwierając oczu, że wysłannik biskupa prosił, by chwilowo zostawić pisarza w spokoju, lecz Imeyne mimo to wspięła się po stopniach i zastukała do drzwi. Nie otrzymawszy odpowiedzi, zapukała powtórnie, znacznie mocniej, a kiedy i to nie dało rezultatu, wróciła do izby, po czym uklękła w takim miejscu, by mieć schody na oku, złożyła ręce i zaczęła się cicho modlić.
Agnes ziewnęła rozdzierająco.
— Może pójdziesz na strych i położysz się obok siostry? — zaproponowała Kivrin.
— Wcale nie jestem zmęczona! — zaprotestowała dziewczynka, siadając na ławie. — Opowiedz mi co przydarzyło się tej dziewczynce, której ojciec zakazał chodzić do lasu.
— Dobrze, ale najpierw musisz się położyć.
Agnes ponownie ułożyła główkę na jej kolanach i zasnęła w połowie drugiego zdania.
Późnym popołudniem Kivrin przypomniała sobie o martwym piesku. Nadarzała się znakomita okazja, by coś z nim zrobić, ponieważ wszyscy zasnęli — nawet lady Imeyne, która chwilowo dała spokój pisarzowi i ułożyła się do snu na strychu. Maisry spała pod stołem, informując głośnym chrapaniem o swoim istnieniu.
Kivrin ostrożnie wysunęła kolana spod główki Agnes i poszła zająć się pochówkiem szczeniaka. Na dziedzińcu nie było żywej duszy, podobnie jak na błoniu, gdzie wciąż jeszcze dymiły szczątki ogniska. Przypuszczalnie wieśniacy także ucięli sobie popołudniową drzemkę.
Wygrzebała spod słomy sztywne ciało Blackiego, po czym weszła do stajni po drewnianą łopatę. W stajni został tylko kucyk Agnes. Kivrin wydało się to trochę dziwne; w jaki sposób pisarz ma dotrzeć do Courcy? Chyba że wysłannik biskupa powiedział prawdę i jego pisarz rzeczywiście miał zostać tu na stałe jako kapelan.
Z martwym psiakiem w jednej a łopatą w drugiej ręce przeszła przez błonie, okrążyła kościół, po czym zaczęła kopać w zmarzniętej ziemi po północnej stronie budowli.
To znaczy, próbowała kopać. Lodowa skorupa na powierzchni gruntu, a także sama ziemia, były twarde jak kamień. Nawet kiedy wskoczyła obiema nogami na łopatę, nie zdołała wbić jej ani na centymetr. Po kilku bezowocnych próbach poszła w kierunku skraju lasu, dotarłszy tam przekopała się przez nie zamarzniętą warstwę śniegu okalającą pień potężnego jesionu i pogrzebała szczeniaka pod grubym kobiercem zeschniętych liści.
— Requeiscat in pace — powiedziała na wypadek, gdyby Agnes zapytała, czy Blackie miał chrześcijański pogrzeb, a następnie ruszyła w drogę powrotną do domu.
Gdyby tak właśnie teraz pojawił się Gawyn… Korzystając z okazji poprosiłaby go, żeby zabrał ją w miejsce przeskoku. Szła powoli, noga za nogą, nasłuchując tętentu galopującego konia. Należało przypuszczać, że Gawyn nadjedzie główną drogą, więc oparła łopatę o zewnętrzną ścianę chlewika i przeszła aż do bramy, ale wciąż niczego nie słyszała.
Powoli zaczynało się zmierzchać. Jeśli nie zjawi się w ciągu najbliższych kilkunastu minut, będzie za późno, żeby jechać do lasu. Za jakieś pół godziny ojciec Roche zacznie dzwonić na nieszpór i wszyscy się obudzą. Na szczęście pozostawały jeszcze inne możliwości: niezależnie od pory, o jakiej wróci, Gawyn będzie musiał obrządzić konia. Być może wtedy uda jej się zakraść do stajni i poprosić go, by jutro z samego rana pokazał jej miejsce, w którym znalazł ją wśród porozrzucanych resztek bagażu.