Выбрать главу

Kivrin pochyliła się niżej i zajrzała pod koszulę, szukając charakterystycznej różowej wysypki, lecz nic takiego nie znalazła. Dostrzegła natomiast wyraźną opuchliznę z boku szyi, ale o niczym to nie świadczyło, bo przecież powiększenie węzłów chłonnych towarzyszyło wielu infekcjom. Delikatnie podciągnęła prawy rękaw; na przedramieniu i ramieniu również nie było żadnych plam — tylko paznokcie miały sinobrunatną barwę, co świadczyło o niedostatku tlenu w organizmie. Sinica stanowiła jeden z objawów cholery.

— Czy wymiotował albo miał rozwolnienie? — zapytała.

— Nie — odparła lady Imeyne, rozsmarowując zielonkawą maź na kawałku sztywnego płótna. — Objadł się, opił, a nadmiar cukru i przypraw zatruł mu krew.

Skoro nie było wymiotów, to w grę nie mogła wchodzić cholera, szczególnie przy tak wysokiej temperaturze. Czyżby więc wirus, który tak bardzo dał jej się we znaki? Ale przecież nie miała ani bólów brzucha, ani tak potwornie opuchniętego języka.

Chory sięgnął do czoła i ściągnął okład na poduszkę. Kivrin wzięła szmatę do ręki; była zupełnie sucha. Czy jakakolwiek niewirusowa choroba mogła spowodować tak wielką gorączkę? Poza durem brzusznym nic innego nie przychodziło jej do głowy.

— Krwawił z nosa? — zapytała kapłana.

— Nie — odpowiedziała za niego Rosemunda, biorąc od niej szmatę. — Nie widziałam śladów krwi.

— Zmocz ją w zimnej wodzie, ale nie wyżymaj — poleciła Kivrin. — Ojcze Roche, pomóżcie mi go podnieść.

Wsunęli ręce pod plecy i kark chorego i wspólnymi siłami posadzili go na łóżku. Poduszka była czysta.

— Myślicie, że to dur? — zapytał ojciec Roche niemal z nadzieją w głosie, kiedy z powrotem położyli na wpół przytomnego pisarza.

— Nie wiem.

Rosemunda wróciła z mokrą ścierką. Wykonała polecenie aż za dobrze, ponieważ szmata ociekała lodowatą wodą. Kivrin położyła ją choremu na czole.

Poderwał się raptownie, zrzucił okład z czoła, po czym zaczął na oślep wymachiwać rękami i nogami. Zaciśnięta pięść trafiła ją w udo z taką silą, że zachwiała się i niewiele brakowało a runęłaby na łóżko.

— Przepraszam, przepraszam… — powtarzała, usiłując odzyskać równowagę i jednocześnie unieruchomić jego ramiona. — Tak mi przykro…

Wpatrywał się w nią wytrzeszczonymi, nabiegłymi krwią oczami.

— Gloriam tuam! — wrzasnął zdumiewająco wysokim, nie swoim głosem.

— Naprawdę mi przykro — powiedziała i w tej samej chwili kolejny cios trafił ją prosto w splot słoneczny, pozbawiając na chwilę tchu w piersi.

— Requiem aeternum dona eis! — ryczał, podnosząc się najpierw na kolana, a potem na nogi, i stając pośrodku łóżka. — Et lux perpetua luceat eis!

Kivrin uświadomiła sobie, że to fragmenty mszy żałobnej. Ojciec Roche chwycił za skraj koszuli, ale chory wyszarpnął mu go z rąk, po czym zaczął skakać jak szalony po łóżku, wymachując nogami i rękami.

— Miserere nobis…

Obracając się uderzał stopami i rękami w ścianę, ale, choć uderzenia z pewnością były bolesne, nie wywierały na nim najmniejszego wrażenia.

— Jak tylko uda nam się go złapać, trzeba powalić go na łóżko i unieruchomić mu ręce i nogi — powiedziała Kivrin.

Ojciec Roche skinął głową, ale pozostali trwali nieruchomo jak posągi, wpatrując się z przerażeniem w pląsającego mężczyznę: Imeyne wciąż na kolanach, Maisry przy oknie, Rosemunda trzymając w wyciągniętej ręce mokrą szmatę, jakby oczekiwała, że Kivrin ponownie spróbuje położyć kompres na głowie chorego, Agnes z na wpół otwartymi ustami.

Po kolejnym, dzikim podskoku, pisarz znalazł się blisko krawędzi łóżka.

— Teraz!

Kivrin i ojciec Roche chwycili go za kostki. Pisarz zachwiał się, wymachując ramionami, po czym rzucił się z wysokiego łóżka prosto na nie spodziewającą się niczego Rosemundę.

— Miserere nobis! — ryknął. Oboje runęli na podłogę.

— Łapcie go, zanim jej coś zrobi! — wykrzyknęła Kivrin, ale chory leżał nieruchomo z szeroko rozrzuconymi ramionami, ustami prawie dotykając ust Rosemundy.

Ojciec Roche chwycił go za bezwładne ramię i przetoczył na bok. Pisarz oddychał płytko, ale nie tak szybko jak przedtem.

— Czy on nie żyje? — zapytała Agnes. Jej cienki głosik podziałał jak zimny prysznic, nagle bowiem wszyscy zaczęli się poruszać. — Wygląda jak Blackie, a Blackie umarł.

Lady Imeyne dźwignęła się z podłogi, podeszła do chorego i uklękła przy nim.

— Nie, on nie umarł — odparła. — To tylko gorączka z krwi dostała się do głowy. Często się tak dzieje.

Nieprawda, pomyślała Kivrin. Nigdy tak się nie dzieje. To nie są objawy żadnej znanej mi choroby. Co to może być? Zapalenie opon mózgowych? Padaczka?

Pochyliła się nad Rosemundą. Dziewczynka leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi piąstkami.

— Nic ci nie jest?

Rosemunda otworzyła oczy.

— On na mnie skoczył! — poskarżyła się drżącym głosem.

— Możesz wstać?

Dziewczynka skinęła głową. Przy pomocy Eliwys, która ciągnęła za sobą uczepioną jej spódnicy Agnes, udało się postawić ją na nogi.

— Boli mnie noga! — poskarżyła się, ale po minucie okazało się, że jednak może chodzić. — Stałam sobie, a on… on tak nagle…

Eliwys pomogła starszej córce dokuśtykać do łóżka i posadziła ją na rzeźbionej skrzyni. Agnes natychmiast zajęła miejsce obok siostry.

— Skoczył ci na głowę! — poinformowała ją z przejęciem.

Pisarz wymamrotał coś niewyraźnie i poruszył się na podłodze. Rosemunda spojrzała na niego z niepokojem.

— Czy on znowu zacznie skakać?

— Wątpię — odparła Eliwys, lecz mimo to na wszelki wypadek pomogła córce wstać i podeszła z nią do drzwi. — Pomóż siostrze zejść na dół i posadź ją przy ogniu — poleciła Agnes. — Masz się nią opiekować, rozumiesz?

Agnes chwyciła Rosemundę za rękę.

— Jak pisarz umrze, pochowamy go na cmentarzu — dobiegł zza drzwi jej głosik. — Tak jak Blackiego.

Pisarz już wyglądał jak nieboszczyk. Ojciec Roche ukląkł przy nim, chwycił go pod ramiona, bez większego wysiłku dźwignął z podłogi i przewiesił sobie przez ramię. Kivrin pospiesznie zgarnęła na bok futra, kapłan zaś położył go na łóżku.

— Musimy wygnać gorączkę z jego głowy — oświadczyła Imeyne, nakładając na płótno kolejną warstwę specyfiku. — Nadmiar ostrych przypraw zatruł mu krew, a ta przeniosła chorobę do mózgu.

— Nie… — szepnęła Kivrin, wpatrując się rozszerzonymi z przerażenia oczami w nieruchome ciało duchownego. Leżał na wznak z rozrzuconymi ramionami. Rozpięta koszula zsunęła się nieco, odsłaniając prawy bark i pachę. Właśnie tam, pod pachą, dziewczyna dostrzegła wyraźny zaczerwieniony obrzęk. — Nie… — szepnęła ponownie.

Obrzęk był wielkości kurzego jaja. Wysoka gorączka, opuchnięty język, zaburzenia układu nerwowego… Doskonale znała te objawy. Były szczegółowo opisane niemal we wszystkich książkach o średniowieczu.

Cofnęła się o krok.

— To niemożliwe — powiedziała tak cicho, że sama z trudem usłyszała własne słowa. — To musi być coś innego.

To na pewno coś innego — na przykład jakiś czyrak albo wrzód. Ostrożnie wyciągnęła rękę i dotknęła zaczerwienionego miejsca.