Выбрать главу

— Zdaję sobie z tego sprawę — odparł Dunworthy, po czym otworzył drzwi do sali ogólnej.

Podświadomie oczekiwał, że będzie niemal pusta, tymczasem okazało się, iż wszystkie łóżka są zajęte. Większość pacjentów siedziała w łóżkach, czytając książki lub czasopisma albo oglądając filmy na przenośnych odtwarzaczach. Tylko jeden nic nie robił; po prostu siedział bez ruchu w fotelu na kółkach i wpatrywał się w mokre od deszczu okno.

Minęła dłuższa chwila, zanim Dunworthy rozpoznał tego człowieka. Co prawda Colin wspomniał, że technik jest jeszcze w szpitalu, ale Dunworthy nie był przygotowany na taki widok: Badri wyglądał jak starzec. Jego smagła niegdyś twarz miała popielatoszarą barwę, oczy zapadły się głęboko, między nosem a ustami pojawiły się głębokie bruzdy, włosy zaś były zupełnie siwe.

— Badri… — wyszeptał.

Technik odwrócił się razem z fotelem. — Pan Dunworthy.

— Nie wiedziałem, że pana tu zastanę.

— Przenieśli mnie po tym, jak… — Umilkł w pół zdania. — Słyszałem, że czuje się pan znacznie lepiej — dokończył po jakimś czasie.

— Owszem.

Nie zniosę tego, pomyślał Dunworthy. Jak pan się czuje? Dziękuję, całkiem nieźle. A pan? Och, znacznie lepiej. Co prawda jestem w depresji, ale podobno to typowe dla rekonwalescentów.

Badri ponownie odwrócił się w stronę okna. Widocznie dla niego to jest też nie do zniesienia, przemknęło Dunworthy’emu przez głowę.

— Pomyliłem się przy wprowadzaniu danych do komputera — powiedział technik, śledząc wzrokiem krople deszczu spływające po szybie.

Dunworthy doskonale wiedział, co powinien odpowiedzieć. „Był pan chory, miał pan gorączkę”. Albo: „Kłopoty z koncentracją stanowią jeden z wczesnych objawów grypy” — Albo: „To nie pańska wina”.

Nic nie odpowiedział.

— Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem chory — ciągnął technik, skubiąc połę szlafroka tak samo jak przedtem, w gorączce, skubał skraj koca. — Od rana bolała mnie głowa, ale pomyślałem sobie, że to pewnie z przepracowania. Powinienem się zorientować, że coś jest ze mną nie w porządku i odwołać przeskok.

A ja powinienem odmówić, kiedy poprosiła mnie, żebym został jej opiekunem, powinienem dopilnować Gilchrista, żeby najpierw przeprowadził symulację przeskoku, powinienem zmusić go do otwarcia sieci, kiedy tylko znalazł mnie pan w pubie i powiedział, że coś się nie zgadza.

— Należało otworzyć sieć, nie czekając na wyznaczony termin — dodał Badri, mnąc szlafrok wychudzonymi rękami. — Nie czekając, aż pan wyzdrowieje.

Dunworthy odruchowo zerknął na ścianę, ale nad łóżkiem Badriego nie było żadnej aparatury kontrolno-pomiarowej. Czy to możliwe, by technik nie wiedział, że Gilchrist wyłączył sieć? A może nie powiedzieli mu o tym w trosce o jego zdrowie, tak samo jak jemu nie powiedzieli o śmierci Mary?

— Nie chcieli wypisać mnie ze szpitala, ale gdybym się uparł, na pewno by mnie wypuścili.

Muszę mu o tym powiedzieć, powtarzał w myślach Dunworthy. Muszę. Teraz, natychmiast.

Nie zrobił tego jednak, tylko stał, obserwując w milczeniu, jak Badri znęca się nad szlafrokiem.

— Panna Montoya pokazała mi obliczenia sekcji prawdopodobieństwa — powiedział technik. — Sądzi pan, że Kivrin nie żyje?

Mam nadzieję, pomyślał. Mam nadzieję, że wirus zabił ją, zanim zorientowała się, gdzie jest. Zanim zorientowała się, że zostawiliśmy ją na pastwę losu.

— To nie pańska wina — wymamrotał.

— Spóźniłem się tylko dwa dni. Kiedy otworzyłem sieć, byłem pewien, że będzie na nas czekała, ale jej tam nie było. Tylko dwa dni!

— Słucham?

— Błagałem, żeby wypisali mnie szóstego stycznia, ale oni zatrzymali mnie do ósmego. Natychmiast popędziłem do laboratorium i otworzyłem sieć, lecz Kivrin już tam nie było.

— Co pan wygaduje? — zapytał Dunworthy. — W jaki sposób mógł pan otworzyć sieć? Przecież Gilchrist ją wyłączył!

Badri ponownie odwrócił się od okna i podniósł na niego wzrok.

— Wykorzystałem zapis rezerwowy.

— Zapis rezerwowy?

— Zapis parametrów przeskoku — odparł technik z nutą zdziwienia w głosie. — Tak bardzo niepokoił się pan, że sekcja średniowiecza popełni jakiś błąd, że postanowiłem na wszelki wypadek zdublować wszystkie obliczenia. We wtorek po południu przyszedłem do Balliol, żeby panu o tym powiedzieć, ale pana nie zastałem, więc zostawiłem kartkę z wiadomością, że muszę z panem porozmawiać.

— Kartkę z wiadomością… — wyszeptał Dunworthy.

— Na szczęście laboratorium było otwarte, więc przeprowadziłem symulację korzystając z sieci Balliol. Zależało mi na tym, żeby pana uspokoić.

Pod Dunworthym nagle ugięły się kolana. Na szczęście stał przy łóżku, więc tylko usiadł na nim ciężko; gdyby łóżka nie było, najprawdopodobniej osunąłby się na podłogę.

— Później próbowałem panu o tym powiedzieć, ale byłem już tak chory, że nikt nie mógł mnie zrozumieć.

A więc przez cały czas istniał zapis oryginalnych, prawidłowych parametrów, podczas gdy on marnotrawił bezcenne godziny i dni, usiłując przekonać Gilchrista, żeby otworzył laboratorium, szukając Basingame’a, czekając aż Polly Wilson znajdzie sposób, żeby włamać się do komputera Uniwersytetu. „Martwię się” — bredził Badri w gorączce. „Czy laboratorium jest otwarte?” „Zapis”.

Zapis.

— Może pan jeszcze raz otworzyć sieć?

— Oczywiście, ale nawet jeżeli Kivrin nie zaraziła się dżumą…

— Nie zaraziła się — stwierdził lakonicznie Dunworthy. — Została zaszczepiona.

— …to na pewno już jej tam nie będzie. Od wyznaczonej daty minęło osiem dni. Niemożliwe, żeby czekała tak długo. Nie było jej już na trzeci dzień.

— Czy ktoś może się tam przedostać?

Badri zamrugał raptownie.

— Po co?

— Żeby jej poszukać, rzecz jasna. Czy ktoś inny może skorzystać z tego samego połączenia?

— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia.

— Ile czasu potrzebuje pan na ponowne otwarcie sieci?

— Z gotowymi parametrami… Najwyżej dwie godziny. Niestety nie jestem w stanie przewidzieć rozmiarów poślizgu.

Drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wpadł zdyszany Colin.

— Tu pan jest! — wykrzyknął triumfalnie. — Pielęgniarka powiedziała, że poszedł pan na spacer, ale nigdzie nie mogłem pana znaleźć. Myślałem już, że pan się zgubił.

— Nie zgubiłem się — odparł Dunworthy, w dalszym ciągu wpatrując się w Badriego.

— Kazała mi pana przyprowadzić. — Colin chwycił go pod ramię i pomógł wstać z łóżka. — Za pierwszym razem nie wolno się przemęczać.

Poprowadził go w kierunku drzwi. Dunworthy zatrzymał się w progu i odwrócił do technika.

— Z którego laboratorium korzystał pan ósmego stycznia, kiedy otworzył pan sieć?

— W Balliol — odparł Badri. — Bałem się, że w Brasenose po wyłączeniu sieci mogła ulec skasowaniu część pamięci, a nie miałem czasu, żeby wszystko sprawdzać od zera.

Colin pociągnął Dunworthy’ego za rękaw.

— Za pół godziny zaczyna dyżur zmumifikowany potwór — ostrzegł go. — Na pańskim miejscu wolałbym już wtedy być w łóżku.

Wyszli na korytarz, ale kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi, Dunworthy oparł się o nie plecami.

Poślizg może być za duży. Technik unieruchomiony w wózku inwalidzkim. On sam tak słaby, że miałby kłopoty z dotarciem o własnych siłach do końca korytarza, a co dopiero mówić o powrocie do college’u. „Zaniepokojony” — bredził Badri w gorączce. Dunworthy myślał, że miało to być coś w rodzaju: „Był pan tak zaniepokojony, że na wszelki wypadek ponownie przeprowadziłem obliczenia”. Tymczasem technik chciał powiedzieć: „Był pan tak zaniepokojony, że na wszelki wypadek zdublowałem zapis”.