4.
Upadając, Badri zawadził łokciem o pulpit. Dunworthy z przerażeniem spojrzał na monitory, niemal pewien, że technik niechcący nacisnął jakiś ważny klawisz i wprowadził chaos do danych. Chwilę potem Badri runął na podłogę.
Ani Latimer, ani Gilchrist nie wykonali najmniejszego ruchu, aby go podtrzymać. Ten pierwszy chyba nawet nie zauważył, że dzieje się coś niedobrego. Mary natychmiast wyciągnęła ręce, lecz stała za daleko, więc zdołała tylko złapać technika za rękaw, ale zaraz potem znalazła się przy nim na kolanach, błyskawicznie odwróciła go na wznak, po czym wyjęła z torby z zakupami miniaturowy sygnalizator i wcisnęła czerwony guzik.
— Badri, słyszy mnie pan? — zapytała głośno.
Dopiero w tej chwili Dunworthy uświadomił sobie, że w laboratorium panuje śmiertelna cisza. Gilchrist stał wciąż w tym samym miejscu z grymasem wściekłości na twarzy. „Zapewniam pana, że wzięliśmy pod uwagę wszelkie możliwe ewentualności…”
Tego najwyraźniej nie wziął pod uwagę.
Mary odłożyła na chwilę sygnalizator, chwyciła Badriego za ramiona i potrząsnęła nim delikatnie, lecz nie uzyskała żadnej reakcji. Następnie odgięła mu głowę do tyłu i pochyliła się nad nim w taki sposób, że prawie przyłożyła mu ucho do ust, jednocześnie obserwując klatkę piersiową. Na szczęście technik oddychał. Dunworthy wyraźnie widział poruszenia jego piersi. Mary ponownie uruchomiła sygnalizator, przyłożyła dwa palce do szyi mężczyzny tuż nad obojczykiem, przez kilka sekund trwała bez najmniejszego ruchu, następnie zaś zbliżyła sygnalizator do ust:
— Jesteśmy w college’u Brasenose, w laboratorium historycznym — powiedziała. — Numer pięćdziesiąt dwa. Zapaść. Omdlenie. Brak objawów ataku padaczkowego.
— Zapaść? — wychrypiał Gilchrist. — Co to takiego? Co tu się dzieje?
Posłała mu zniecierpliwione spojrzenie.
— Zemdlał, jak pan widzi. — Odwróciła się do Dunworthy’ego. — Podaj mi zestaw diagnostyczny. Jest w torbie z zakupami.
Wyjmując sygnalizator przewróciła torbę. Dunworthy zaczął pospiesznie grzebać wśród pudełek, paczuszek i zawiniątek, znalazł plastikowy pojemnik odpowiedniej wielkości, otworzył go i ujrzał starannie poukładane czekoladki zapakowane w błyszczącą, złotą i zieloną folię. Zatrzasnąwszy pojemnik wrzucił go z powrotem do torby.
— Pospiesz się! — syknęła Mary, rozpinając Badriemu koszulę na piersi. — Nie mogę czekać do jutra.
— Nigdzie go nie ma! — poskarżył się Dunworthy.
Wyrwała mu torbę. Czekoladki potoczyły się po podłodze, otworzyło się także pudełko z szalikiem. Mary wygrzebała z dna torby znacznie mniejszą, skórzaną torebkę, wyjęła z niej spory, płaski zestaw diagnostyczny, otworzyła go, założyła Badriemu opaskę na przegub lewej ręki, po czym spojrzała na ciekłokrystaliczny ekran.
Przebieg krzywej wykresu nic nie powiedział Dunworthy’emu, a z reakcji Mary także trudno było wyciągać jakieś wnioski. Badri nie przestał oddychać, nie krwawił, jego serce zaś wciąż pracowało — przynajmniej to nie ulegało wątpliwości. Może istotnie tylko zemdlał? Ale ludzie nie tracą przytomności bez powodu, chyba że w książkach albo na filmach. Musi być chory. Kiedy wpadł do pubu, wyglądał jak człowiek znajdujący się w stanie silnego szoku. Może został potrącony przez rowerzystę — przecież niewiele brakowało, by właśnie coś takiego przydarzyło się Dunworthy’emu — i nie zdawał sobie sprawy, że doznał poważnych obrażeń? To tłumaczyłoby jego dziwne zachowanie, roztargnienie i gwałtowność reakcji.
W dalszym ciągu natomiast pozostawało zagadką, dlaczego wybiegł z laboratorium w fartuchu, dlaczego chciał, żeby z nim tu przyszli, wreszcie dlaczego powiedział, że coś jest nie w porządku.
Dunworthy skierował wzrok na ekrany monitorów. Znajdowały się na nich wciąż te same wykresy co w chwili, kiedy technik runął na podłogę laboratorium. Co prawda Dunworthy nie potrafił ich odczytać, ale na pierwszy rzut oka wyglądały całkiem zwyczajnie, jak przy wielu innych przeskokach, a Badri potwierdził, że Kivrin dotarła bezpiecznie na miejsce. Zaraz potem jednak dodał, że coś się nie zgadza…
Mary klepała technika po ramionach, klatce piersiowej i po nogach. Powieki Badriego zatrzepotały, po czym mężczyzna znowu zamknął oczy.
— Czy ktoś wie, na co chorował?
— To technik pana Dunworthy’ego — powiedział Gilchrist oskarżycielskim tonem. — Wypożyczyliśmy go z Balliol — dodał, jakby chciał zasugerować, iż odpowiedzialność za tę sytuację ponosi wyłącznie Dunworthy, a nawet kto wie, czy celowo nie spowodował omdlenia Badriego, aby doprowadzić do klęski przedsięwzięcia.
— Nigdy nie słyszałem, żeby się na coś skarżył — odparł Dunworthy. — Poza tym na początku semestru z pewnością przeszedł okresowe badania, jak każdy z nas.
Mary nie wyglądała na przekonaną. Założyła stetoskop, co najmniej przez minutę wsłuchiwała się w rytm pracy serca Badriego, skontrolowała ciśnienie krwi, ponownie sprawdziła puls.
— A co z padaczką i cukrzycą?
— Nie mam pojęcia.
— Może zażywał narkotyki albo nadmierne ilości endorfiny? — Nie czekając na odpowiedź uruchomiła sygnalizator i zbliżyła go do ust. — Mówi doktor Ahrens. Puls chorego 110, ciśnienie 100 na 60. Pobieram próbkę krwi.
Rozdarła paczuszkę z gazikami nasączonymi spirytusem, potarła skórę na ramieniu, podłączyła jednorazową strzykawkę elastycznym przewodem do zestawu diagnostycznego.
Narkotyki albo endorfina… To by tłumaczyło jego niezwykłe podniecenie i chaotyczny sposób mówienia. Gdyby jednak Badri rzeczywiście zażywał coś takiego, z pewnością zostałoby to wykryte podczas szczegółowych badań na początku semestru, a poza tym należało wątpić, czy zdołałby przeprowadzić skomplikowane obliczenia towarzyszące każdemu przeskokowi.
„Coś jest nie w porządku…”
Mary wprawnym ruchem wbiła igłę w żyłę. Badri zatrzepotał powiekami i otworzył oczy.
— Słyszy mnie pan? — zapytała głośno, po czym sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej jaskrawoczerwoną kapsułkę. — Proszę to wziąć do ust, ale nie połykać — powiedziała, mężczyzna jednak nie zareagował, więc schowała kapsułkę tam, skąd ją wzięła, a następnie zaczęła grzebać w torebce. — Powiedz mi, kiedy pojawią się wyniki — poprosiła Dunworthy’ego. Wyjęła wszystko z torebki, wrzuciła z powrotem do środka, to samo uczyniła z zawartością torby na zakupy. — Wydawało mi się, że mam gdzieś zwykły stary termometr…
— Są już wyniki — poinformował ją Dunworthy.
Mary zaprzestała poszukiwań i zaczęła odczytywać do sygnalizatora liczby widniejące na ekranie. Badri ponownie otworzył oczy.
— Musicie… — Umilkł, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym przymknął powieki. — Zimno — wymamrotał.
Dunworthy natychmiast zdjął płaszcz, ale stwierdził, że gruby wełniany materiał zupełnie przesiąkł wodą, więc rozejrzał się bezradnie w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby przykryć Badriego. Gdyby Kivrin nie dokonała przeskoku do średniowiecza, można by wykorzystać jej płaszcz podszyty króliczym futerkiem. Jego wzrok padł na marynarkę Badriego wepchniętą byle jak na półkę pod pulpitem; szybko okrył nią technika.
— Bardzo zimno — szepnął tamten, po czym zaczął trząść się jak w ataku febry.