Выбрать главу

— Czy on nie żyje? — zapytała dziewczynka, zerkając z zainteresowaniem na nieruchome ciało.

— Tak — odparła Kivrin. — Dzięki Bogu. — Podniosła się na nogi. — Muszę zawiadomić ojca Roche’a.

— Wolałabym, żebyście nie zostawiali mnie samej.

— Przecież jest tu twoja matka i syn rządcy, a poza tym niedługo wrócę.

— Boję się… — wyszeptała Rosemunda.

Ja też, pomyślała Kivrin, spoglądając na podłużny kształt okryty derką. Nieszczęśnik wreszcie umarł, ale nawet po śmierci nie zaznał spokoju. Widziała przecież na własne oczy, że na jego twarzy zastygł grymas przerażenia i bólu.

Strach przed mękami piekielnymi.

— Nie zostawiajcie mnie, proszę.

— Naprawdę zaraz wrócę — powiedziała Kivrin, lecz mimo to usiadła przy posłaniu Rosemundy i wyruszyła na poszukiwania ojca Roche’a dopiero wtedy, kiedy dziewczynka zapadła w niespokojny sen.

Nie było go ani na dziedzińcu, ani w kuchni. W przejściu między zabudowaniami gospodarczymi ujrzała krowę rządcy, pracowicie wyskubującą, źdźbło po źdźble, podściółkę z chlewików. Na jej widok wychudzone zwierzę podniosło łeb, po czym ruszyło za nią rozkołysanym krokiem.

W nowo powstałej części cmentarza zobaczyła rządcę zajętego kopaniem kolejnego grobu. Stał ukryty po pierś w świeżej mogile i metodycznie wyrzucał na wierzch czarną, wilgotną ziemię. Kivrin poczuła, jak serce łomocze jej w piersi. On już wie, przemknęła jej przez głowę niespokojna myśl. Ale skąd? To niemożliwe!

— Gdzie jest ojciec Roche? — zawołała, lecz mężczyzna jej nie usłyszał. Krowa podeszła do niej od tyłu i delikatnie trąciła ją pyskiem.

— Idź sobie! — odgoniła zwierzę, a następnie podeszła do rządcy.

Z bliska dostrzegła jeszcze dwa groby. Oba zostały dopiero co wykopane, ponieważ zwalona na sterty ziemia, wydobyta z głębokości prawie półtora metra, nie zdążyła jeszcze zamarznąć.

— Co robicie? — zapytała. — Czyje to groby?

Mężczyzna wyrzucił z dołu kolejną łopatę ziemi. Czarne grudy potoczyły się po zboczu niewielkiego pagórka i znieruchomiały na śniegu.

— Dlaczego kopiecie trzy mogiły? Kto umarł?

Nie zrażona niedawną odprawą krowa stanęła tuż za nią i dla odmiany szturchnęła ją rogiem. Kivrin niecierpliwie machnęła ręką.

— Kto umarł? — powtórzyła.

Rządca z rozmachem wbił łopatę w ziemię.

— Oto nadeszły dni ostatnie, chłopcze — odparł głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.

Ogarnęło ją przerażenie, że mężczyzna majaczy, lecz szybko uświadomiła sobie, że nie poznał jej w chłopięcym stroju.

— To ja, Katherine!

Podniósł na nią wzrok i skinął głową.

— Nadszedł koniec świata — powiedział. — Ci, co jeszcze nie umarli, wkrótce wyzioną ducha.

Pochylił się nad łopatą.

Krowa tym razem usiłowała wsadzić jej łeb pod ramię.

— Odejdź!

Machnęła na oślep ręką i trafiła uparte zwierzę prosto w pysk. Krowa zamuczała niechętnie i cofnęła się, lawirując między mogiłami. Kivrin dopiero teraz zwróciła uwagę, że groby różnią się wielkością.

Pierwszy był całkiem duży, ale dwa kolejne, w tym także ten, przy którym obecnie pracował rządca, przypominały rozmiarami mogiłę Agnes. Powiedziałam Rosemundzie, że nikt jeszcze nie kopie dla niej grobu, lecz to nieprawda, pomyślała z czymś w rodzaju poczucia winy.

— Nie macie prawa tego robić! — wykrzyknęła. — Wasz syn i Rosemunda czują się coraz lepiej, a lady Eliwys jest tylko zmęczona i przybita cierpieniem. Żadne z nich nie umrze!

Mężczyzna spojrzał na nią z takim samym wyrazem twarzy, z jakim stał przy barykadzie z ławek i przyglądał się Rosemundzie.

— Ojciec Roche powiada, że przysłano was, pani, byście nam pomagali, ale co można zdziałać, kiedy zbliża się koniec świata? — Ponownie wbił łopatę w ziemię. — Te groby na pewno się przydadzą. Wszyscy umrą. Wszyscy, co do jednego.

Krowa podeszła od drugiej strony, pochyliła łeb, tak że znalazł się na jednym poziomie z głową rządcy, i zaryczała mu żałośnie prosto w twarz, lecz on nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

— Musicie natychmiast przestać! — powiedziała stanowczo Kivrin. — Nakazuję wam, rozumiecie?

Kopał dalej, jakby jej nie słyszał.

— Oni nie umrą. Czarna Śmierć zabiła tylko od jednej trzeciej do połowy ludności Europy. Już osiągnęliśmy ten pułap.

Nadal nie przerywał pracy.

W nocy umarła Eliwys. Rządca musiał przedłużyć grób przygotowany dla Rosemundy, zaraz po pogrzebie zaś zaczął kopać następny.

Muszę ich stąd jak najprędzej zabrać, myślała, przyglądając mu się, podczas gdy ojciec Roche odmawiał krótką modlitwę. Rządca stał spokojnie, wsparty na łopacie, a kiedy kapłan skinął głową, począł zgarniać do grobu bryły zmarzniętej ziemi. Muszę ich stąd zabrać, zanim wszyscy się zarażą.

Śmiertelnie groźne mikroorganizmy czyhały wszędzie: w ubraniach, pościeli, na sprzętach, w jedzeniu, nawet w powietrzu, którym oddychali. A nawet gdyby, jakimś cudem, ktoś uniknął teraz zarażenia, dżuma dopadnie go na wiosnę, kiedy będzie zmierzała w kierunku Londynu. Nie mogli tu zostać. Musieli uciekać.

Ale dokąd?

Do Szkocji, pomyślała, wracając do dworu. Mogłabym zabrać ich do północnej Szkocji. Zaraza nie dotarła tak daleko. Syn rządcy jechałby na ośle, Rosemunda zaś leżałaby na noszach ciągniętych przez zwierzę.

Kiedy weszła do izby, ujrzała Rosemundę siedzącą na posłaniu.

— Wzywał was przez cały czas — powiedziała dziewczynka.

Syn rządcy zwymiotował wielką ilość krwawego śluzu. Kivrin potrzebowała sporo czasu, aby doprowadzić do porządku posłanie i obmyć mu twarz, a kiedy uporała się z tym zadaniem, okazało się, że jest tak osłabiony, iż nawet nie może podnieść głowy. Nie ma mowy o tym, żeby wsiadł na osła, pomyślała z rozpaczą. Nigdzie nie pojedziemy.

W nocy przypomniała sobie o swoim wozie, rzekomo zniszczonym przez zbójców. Gdyby rządca pomógł jej naprawić pojazd, Rosemunda oraz jego syn mieliby zapewnione niemal komfortowe warunki podróży. Nie zwlekając zapaliła kaganek i pobiegła do stajni. Kiedy uchyliła jedno skrzydło szerokich wrót i wślizgnęła się do środka, osiołek przywitał ją donośnym parsknięciem, z głębi pomieszczenia zaś dobiegł gwałtowny szelest.

Kiedy tylko odgarnęła na bok roztrzaskane resztki kufrów, stało się dla niej jasne, że nie zdoła zrealizować swego pomysłu. Po pierwsze, wóz był za duży i osioł z pewnością nie zdołałby go uciągnąć, a po drugie, brakowało drewnianej osi, którą zapewne przywłaszczył sobie jakiś przedsiębiorczy wieśniak, by wstawić ją w miejsce brakującej sztachety albo spalić w ognisku.

Albo żeby oganiać się nią od zarazy, pomyślała z goryczą.

Na dziedzińcu panowała kompletna ciemność. Wysoko w górze, na smoliście czarnym niebie, świeciły niezliczone gwiazdy. Były równie piękne jak w Wigilię. Przypomniała sobie, jak wracała z kościoła z Agnes w ramionach, jak dzwoneczek zsunął się z przegubu dziewczynki i spadł w śnieg, jak rozległo się bicie dzwonów, obwieszczając o klęsce Szatana.

Za wcześnie, przemknęło jej przez głowę. Szatan nie został pokonany. Wręcz przeciwnie: to on jest teraz panem świata.

Bardzo długo leżała z otwartymi oczami, próbując obmyślić jakiś plan. Może udałoby się zrobić coś w rodzaju noszy, których końce osioł ciągnąłby po śniegu? Może wsadziliby mu na grzbiet oboje dzieci, sami zaś poszliby na piechotę, niosąc bagaże na plecach?