Выбрать главу

Wreszcie zdołała zasnąć, lecz niemal natychmiast (tak przynajmniej jej się wydawało) obudził ją ojciec Roche. Było jeszcze ciemno, kapłan zaś pochylał się nad nią i delikatnie potrząsał za ramię. Na jego twarz padał czerwony blask dogasającego ognia; ojciec Roche wyglądał niemal tak samo jak owej nocy na polanie, kiedy wzięła go za zbójcę. Wciąż niezupełnie przytomna, wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka.

— Lady Katherine!

Dopiero teraz otrząsnęła się z resztek snu. Rosemunda! — przemknęła jej przez głowę paniczna myśl. Natychmiast spojrzała na sąsiednie posłanie; dziewczynka spała spokojnie na boku, z ręką podłożoną pod policzek.

— Co się stało? Źle się czujesz, ojcze?

Pokręcił głową, otworzył usta, po czym zamknął je, nie powiedziawszy ani słowa.

— Ktoś przyjechał? — zapytała, zrywając się na nogi. Ponownie zaprzeczył ruchem głowy.

Niemożliwe, żeby ktoś zachorował, pomyślała. Przecież nie został nikt zdrowy. Zerknęła na stertę koców przy drzwiach, gdzie sypiał rządca, lecz nie dostrzegła go tam.

— Czy rządca…

— Umarł jego syn — wykrztusił wreszcie ojciec Roche dziwnym głosem. Spojrzała na posłanie Lefrica i stwierdziła, że jest puste. — Szedłem do kościoła, żeby odmówić jutrznię… — Kapłan umilkł w pół zdania, przez kilka sekund łapał powietrze, jakby miał trudności z oddychaniem, po czym powiedział: — Chodźcie ze mną.

Wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Kivrin chwyciła koc, otuliła się nim i podążyła za księdzem.

Była najwyżej szósta, może wpół do siódmej. Nad wschodnim horyzontem pojawił się zaledwie skrawek słonecznej tarczy. Zarówno zachmurzone niebo, jak i śnieg pokrywający ziemię grubą warstwą, miały intensywnie różową barwę. Ojciec Roche właśnie znikał w przejściu prowadzącym na błonie. Kivrin owinęła się szczelniej kocem i pobiegła za nim.

W przejściu, jak zwykle, stała krowa. Udało jej się wyłamać obluzowaną albo nadgniłą deskę, dzięki czemu mogła wsadzić cały łeb do chlewika i bez przeszkód delektować się wyschniętą podściółką. Usłyszawszy kroki, wysunęła łeb z otworu w ścianie, spojrzała na Kivrin, po czym zamuczała donośnie i poczłapała w jej kierunku.

— Idź sobie! — wykrzyknęła dziewczyna, wymachując rękami, lecz krowa nie zamierzała zawrócić. — Nie mam teraz czasu cię doić! Zaczekaj trochę!

Odepchnęła rogaty łeb i popędziła co sił w nogach. Dopadła ojca Roche’a dopiero w połowie błonia.

— Co się stało? Dlaczego nic nie mówisz?

Nie zatrzymał się, ani nawet na nią nie spojrzał. Zorientowała się, że idą w kierunku świeżo wykopanych grobów, i poczuła ogromną ulgę. Nikt nie zachorował. Widocznie rządca pochował syna bez udziału księdza, i to właśnie tak bardzo wzburzyło ojca Roche’a.

Mały grób był wypełniony ziemią. Rządca zdążył już dokończyć mogiłę Rosemundy oraz wykopał jeszcze jeden grób, znacznie większy od pozostałych. Z otworu w ziemi sterczał trzonek łopaty.

Ojciec Roche nie podszedł do mogiły Lefrica, tylko zatrzymał się przy nowym grobie i powtórzył to, co powiedział w izbie:

— Szedłem do kościoła, żeby odmówić jutrznię…

Kivrin zajrzała do grobu.

Rządca próbował chyba nagarniać ziemię łopatą, ale w ciasnej przestrzeni narzędzie okazało się niezbyt poręczne, więc odstawił je i zgarniał ziemię rękami. Duża, zmarznięta bryła, pozostała w nieruchomej prawej ręce. Przed śmiercią zdołał przykryć sobie nogi, w związku z czym wyglądał trochę tak, jakby właśnie brał kąpiel.

— Musimy go pochować.

Sięgnęła po łopatę, ale Roche pokręcił głową.

— To poświęcona ziemia — powiedział bezbarwnym tonem.

On myśli, że rządca popełnił samobójstwo! Przecież to nie ma żadnego znaczenia… Nagle uświadomiła sobie, że mimo wszystko, po tym co przeżył, po okropieństwach, jakich był świadkiem, ojciec Roche nadal wierzy w Boga. Znalazł martwego rządcę w chwili, gdy szedł do kościoła odmówić jutrznię. Odmawiałby ją nawet wtedy, gdyby wszyscy pomarli, nie dostrzegając absurdalności sytuacji.

— To choroba — powiedziała, mimo iż nie miała pojęcia, czy tak jest w istocie. — Dżuma posocznicowa. Atakuje krew.

Skierował na nią puste spojrzenie.

— W ostatnim stadium choroby pomieszało mu się w głowie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co czyni.

— Jak lady Imeyne — szepnął niemal z ulgą.

Było jasne, że gotów jest chwycić się każdego pretekstu, żeby tylko pochować nieszczęśnika tutaj, na kawałku błonia zamienionym w cmentarz. Pomogła mu wyprostować sztywne ciało, po czym ojciec Roche zasłonił twarz zmarłego kawałkiem płótna i, zmieniając się przy łopacie, zasypali grób. Zmarznięte bryły ziemi spadały do dołu jak kamienie.

Ojciec Roche nie poszedł do kościoła, aby przywdziać strój liturgiczny, tylko stanął najpierw przy mogile Lefrica, odmówił modlitwę za zmarłych, potem zaś to samo uczynił przy grobie rządcy. Kivrin w milczeniu przysłuchiwała się łacińskim słowom. Nie wiem, czy rządca naprawdę umarł na dżumę, ale wcale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że postradał zmysły, myślała. Pochował żonę i sześcioro dzieci, pochował niemal wszystkich, których znał, nic więc dziwnego, że w końcu sam wszedł do świeżo wykopanego dołu i położył się, czekając na śmierć. Nie zasłużył na samotny grób samobójcy. Nie zasłużył na żaden grób. Przecież miał pojechać z nami do Szkocji.

Właśnie.

Aż się zachwiała, zdumiona i przerażona ogromną ulgą, niemal radością, która nagle ją ogarnęła. Wreszcie możemy uciec do Szkocji! Rosemunda pojedzie na osiołku, ojciec Roche i ja będziemy szli na piechotę, niosąc koce oraz zapasy żywności! Spojrzała z niepokojem w niebo, ale teraz, kiedy słońce wypełzło ponad horyzont, chmury wydawały się mniej groźne. Kto wie, może rozproszą się jeszcze przed południem? Gdyby wyruszyli natychmiast, nie zwlekając, około południa dotarliby do drogi łączącej Bath z Oxfordem, wieczorem zaś znaleźliby się na gościńcu wiodącym do Yorku.

— Agnus dei, qui tollis peccata mundi, dona eis requiem.

Musimy zabrać owies dla osła, siekierę, żeby było czym narąbać drewna na ognisko, i koce.

— Dominus vobiscum et cum spiritu tuo — zakończył modlitwę ojciec Roche. — Requiescat in pace. Amen.

Ruszył w stronę kościoła, by uderzyć w dzwon.

Szkoda na to czasu, myślała, biegnąc do domu. Natychmiast zacznie się pakować, a kiedy ojciec Roche wróci z kościoła, wystarczy objuczyć osiołka, usadowić na nim Rosemundę, zwinąć kilka koców, i będą mogli ruszać w drogę. Aha, jeszcze trochę węgli, żeby było od czego rozpalić ogień. Włoży je do szkatułki lady Imeyne.

Zadyszana wpadła do izby. Rosemunda jeszcze spała; znakomicie. Obudzi ją dopiero wtedy, kiedy wszystko będzie gotowe. Najciszej jak potrafiła przekradła się obok posłania dziewczynki, opróżniła szkatułkę, postawiła ją przy palenisku, po czym, wciąż na palcach, skierowała się do drzwi.

— Obudziłam się, ale was nie było — powiedziała Rosemunda, siadając na posłaniu. — Bałam się, że odjechaliście.

— Wszyscy wyjeżdżamy — poinformowała ją Kivrin. — Do Szkocji. — Podeszła do dziewczynki. — Połóż się, żeby nabrać sił przed podróżą. Zaraz wrócę.

— Dokąd idziecie?

— Do kuchni. Jesteś może głodna? Przyniosę ci trochę owsianki. A teraz leż i odpoczywaj.

— Nie chcę być sama — powiedziała Rosemunda płaczliwym tonem. — Posiedźcie trochę przy mnie!