Nie mam czasu, pomyślała ze zniecierpliwieniem Kivrin.
— Naprawdę idę tylko do kuchni. Ojciec Roche jest w pobliżu. Słyszysz? To on uderza w dzwon. Zaraz do ciebie wrócę, dobrze? — Uśmiechnęła się do Rosemundy, która bez przekonania skinęła głową. — Nawet nie zauważysz, że mnie nie ma.
Wybiegła z izby. Dzwon wciąż uderzał w powolnym, dostojnym rytmie. Pospiesz się, przemknęło jej przez głowę. Nie mamy wiele czasu. Przeszukała kuchnię, gromadząc na stole nadającą się do zabrania żywność. Znalazła gomółkę sera oraz sporo małych chlebków; wsunęła chleb do worka po mące, dołożyła ser, po czym zarzuciła sobie worek na ramię, wyszła na dziedziniec i ustawiła go przy studni.
W otwartych na oścież drzwiach dworu stała Rosemunda, trzymając się kurczowo futryny.
— Mogę posiedzieć z wami w kuchni? — zapytała.
Co prawda założyła kaftan i buty, ale i tak trzęsła się z zimna.
— Zaziębisz się! — Kivrin podbiegła do dziewczynki. — Przecież miałaś odpoczywać!
— Bałam się, że już do mnie nie wrócicie.
— Jak widzisz, wróciłam. — Dyskusja z Rosemundą nie miała sensu. Kivrin wpadła do izby, chwyciła jej płaszcz i stertę futer, po czym wróciła do sieni. — Możesz sobie siedzieć tu, na progu, i patrzeć jak szykuję wszystko do wyjazdu. — Zarzuciła jej płaszcz na ramiona, a kiedy dziewczynka usiadła, otuliła ją ze wszystkich stron futrami. — Tak dobrze?
Do płaszcza była przypięta broszka — prezent od sir Bloeta. Rosemunda usiłowała ją odpiąć, ale ręce drżały jej tak bardzo, że nie mogła poradzić sobie ze szpilką.
— Czy jedziemy do Courcy? — zapytała.
— Nie. — Odpięła broszkę i przyczepiła ją dziewczynce do kaftana. Io suiicen lui darni amo. Zastępujesz przyjaciela, którego kocham. — Jedziemy do Szkocji. Ukryjemy się tam przed zarazą.
— Myślicie, że mój ojciec nie żyje?
Kivrin zawahała się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— Matka powiada, że zatrzymały go jakieś ważne sprawy. Może moi bracia też są chorzy? Ona twierdzi, że wkrótce na pewno wróci.
— Całkiem możliwe. — Okryła futrem stopy Rosemundy. — Na wszelki wypadek zostawimy mu list z wiadomością, gdzie ma nas szukać.
Dziewczynka pokręciła głową.
— Gdyby żył, na pewno by po mnie przyjechał.
Kivrin nasunęła jej kaptur na głowę.
— Muszę jeszcze wrócić do kuchni.
Rosemunda nie zaprotestowała, więc Kivrin ponownie przebiegła przez dziedziniec. W kuchni znalazła jeszcze dwie rzeczy godne uwagi: dwa worki, jeden wypełniony cebulą, drugi jabłkami. Jabłka były zwiędnięte, większość zaś miała brązowe plamy, niemniej jednak wyciągnęła oba worki na zewnątrz. Zarówno cebula, jak i jabłka, stanowiły naturalne źródło witamin, a na ich nadmiar z pewnością nie mogli się uskarżać.
— Masz ochotę na jabłko?
Dziewczynka skinęła głową. Kivrin dość długo grzebała w worku, szukając najładniejszego. Wreszcie znalazła zielonkawoczerwone, w miarę twarde i nie pomarszczone, wytarła je starannie o spodnie, po czym zaniosła Rosemundzie. Ach, gdyby ktoś pomyślał o tym, by dać jej takie jabłko, kiedy była chora…
Po przełknięciu pierwszego kęsa Rosemunda straciła zainteresowanie jedzeniem. Oparta plecami o futrynę, spoglądała w niebo, wsłuchując się w dźwięki dzwonu.
Kivrin w pośpiechu sortowała jabłka, wybierając najmniej uszkodzone i zastanawiając się, jakim ładunkiem można obarczyć osiołka. Muszą przecież zabrać dla niego owies, bo na razie nie było co marzyć o trawie, choć w Szkocji powinien znaleźć wystarczająco dużo wrzosów. Obfitość rzek i strumieni rozwiązywała problem wody, ale koniecznie trzeba wziąć jakieś naczynie, w którym będą mogli ją zagotować.
— Wasi ludzie nie zjawili się po was — powiedziała Rosemunda, wyrywając ją z zamyślenia.
Kivrin podniosła wzrok. Dziewczynka wciąż siedziała na progu domu z jabłkiem w ręku.
Zjawili się, pomyślała, tylko mnie tam nie było.
— Masz rację, Rosemundo.
— Myślicie, że zabiła ich zaraza?
— Na pewno nie.
Przynajmniej nie muszę się o nich martwić. Przynajmniej wiem, że nic im nie grozi.
— Kiedy tylko zobaczę się z sir Bloetem, opowiem mu, jak bardzo nam pomogliście. Poproszę go, by pozwolił wam i ojcu Roche’owi zostać przy mnie. — Zadarła z dumą nosek. — Wolno mi mieć własną damę do towarzystwa i kapelana.
— Dziękuję ci, Rosemundo — odparła Kivrin z powagą.
Ustawiła worek z jabłkami obok tego z chlebem i serem. Dzwon umilkł, lecz echo wciąż jeszcze powtarzało odgłos ostatniego uderzenia. Kivrin opuściła wiadro do studni; ugotuje garnek owsianki i wkroi do niego trochę gorszych jabłek. Będzie czym zapchać żołądki przed podróżą.
Kątem oka dostrzegła, jak coś toczy się po ziemi. Było to jabłko Rosemundy. Doturlało się aż pod stopy Kivrin i zatrzymało przy cembrowinie. Schyliła się, podniosła je, po czym wytarła o koszulę.
— Upuściłaś jabłko — powiedziała i odwróciła się, by oddać je dziewczynce.
Siedziała wpatrując się w niebo szeroko otwartymi nieruchomymi oczami. Prawa ręka zamarła w takiej pozycji, jakby w ostatniej chwili usiłowała złapać wymykający się owoc.
— Rosemundo…
Ojciec Roche i ja uciekamy do Szkocji. Chyba nie ma sensu, żebym o tym mówiła, bo wątpię, by ten rejestrator kiedykolwiek trafił w pańskie ręce, ale może ktoś, kiedyś, znajdzie go na torfowisku albo panna Montoya wykopie go w północnej Szkocji, kiedy już skończy pracę w Skendgate. Gdyby tak się stało, chciałabym, żeby pan wiedział, co się wydarzyło.
Zdaję sobie sprawę, że ucieczka nie ma sensu, ale chcę za wszelką cenę ocalić ojca Roche’a. Tutaj dżuma jest wszędzie — w naszych ubraniach, łóżkach, jedzeniu — a w dodatku aż roi się od szczurów. Pojawiły się nawet w kościele. Widziałam jednego, kiedy poszłam po albę i stułę, które ojciec Roche założył z okazji pogrzebu Rosemundy. Moglibyśmy spróbować czegoś innego: zgromadzić zapasy żywności i wody w jakimś pomieszczeniu, i czekać, aż zaraza odejdzie. Wiem jednak, że nie zdołam go do tego namówić. Będzie chciał iść do wsi, by pomagać ludziom.
Postaramy się trzymać z dala od uczęszczanych dróg oraz osad ludzkich. Jedzenia mamy mniej więcej na tydzień; przez siedem dni powinniśmy dotrzeć wystarczająco daleko na północ, żeby dokupić żywności na targu. Pieniędzy na pewno wystarczy, bo w rzeczach pisarza znalazłam trzos wypełniony srebrem. Proszę się nie martwić, panie Dunworthy. Wszystko będzie dobrze. Jak powiada pan Gilchrist, „przedsięwzięłam wszelkie możliwe środki ostrożności”.
32.
Pomysł, by ratować Kivrin, mógł wzbudzić entuzjazm 12-letniego chłopca, lecz to jeszcze nie oznaczało, że miał jakiekolwiek szanse na realizację. Zanim Dunworthy, przy wydatnej pomocy Colina, wrócił do pokoju, był już kompletnie wyczerpany, a w dodatku podskoczyła mu temperatura.
— Niech pan odpoczywa — powtórzył chłopiec po raz kolejny, pomagając mu usiąść na łóżku. — Jeśli znowu pan zachoruje, na pewno nie zdoła jej pan pomóc.
— Muszę porozmawiać z Badrim. I Finchem.
— Wszystkim się zajmę — obiecał Colin, po czym wybiegł z pokoju.
„Wszystko” oznaczało w tym wypadku przyspieszenie wypisania Dunworthy’ego ze szpitala, zorganizowanie wsparcia medycznego na wypadek, gdyby Kivrin była chora, załatwienie szczepień przeciwko dżumie. Kiedy szczepionka zacznie działać? Mary wspomniała, że zaszczepiła Kivrin, kiedy dziewczynie implantowano rejestrator. Było to dwa tygodnie przed dokonaniem przeskoku, lecz Dunworthy miał nadzieję, iż nie będzie musiał czekać tak długo.