On nie ma ci czego wybaczać, cisnęły jej się na usta gwałtowne słowa. Twoje grzechy nie są grzechami. Grzeszne myśli… Dobre sobie! Wspólnie pielęgnowaliśmy Rosemundę, wygnaliśmy ze wsi zmęczonego posłańca, pochowaliśmy niemowlę. Chyba po tym wszystkim możesz sobie pozwolić na kilka grzesznych myśli?
Uniosła prawą rękę, ale nie mogła sobie przypomnieć formułki rozgrzeszenia. Na szczęście nie zwrócił na to uwagi.
— Panie mój, zechciej mi wybaczyć, bom okrutnie Cię obraził.
Ty Go obraziłeś? Przecież jesteś najświętszym z ludzi, a gdzie On jest, do cholery? Czemu nie zjawi się tutaj, żeby cię uratować?
Nie wiedziała, gdzie szukać świętego oleju, więc umaczała palec w wodzie, po czym uczyniła znak krzyża na jego oczach, uszach, nosie, ustach, a także na rękach, których dotyk niósł jej nadzieję i otuchę, kiedy była umierająca.
— Quid quid deliquiste — wyszeptał.
Ponownie zanurzyła palec w wodzie i dotknęła jego stóp.
— Libera nos, quaesumus, Domine…
— …ab omnibus malis, praeteńtis, praesentibus, etfuturis. Uchowaj nas, Panie, od zła wszelkiego.
— Perducat te ad vitam aeternam…
— Amen — dokończyła Kivrin.
Zaraz potem musiała pochylić się nad nim, by otrzeć krew, która wypłynęła mu z ust.
Wymiotował przez całą noc i większą część dnia, a kiedy wreszcie po południu zapadł w niespokojny sen, Kivrin wciąż siedziała obok niego, wycierając mu gorące czoło.
— Nie umieraj — szeptała za każdym razem, kiedy krztusił się i charczał, walcząc o oddech. — Nie umieraj, ojcze. Co pocznę bez ciebie? Będę całkiem sama.
Z trudem uniósł opuchnięte, zaczerwienione powieki.
— Nie możecie tu zostać — szepnął.
— Myślałam, że śpisz, ojcze — odparła również szeptem. — Nie chciałam cię obudzić.
— Musicie wrócić do nieba, skąd przyszliście, i modlić się za moją duszę w czyśćcu, żeby i ona jak najprędzej mogła cieszyć się szczęściem wiecznym.
W czyśćcu. Jakby Bóg mógł skazać go na jeszcze większe cierpienia.
— Nie będziesz potrzebował moich modlitw — powiedziała stanowczo.
— Musicie czym prędzej wracać tam, skąd przybyliście.
Jego oczy rozszerzyły się nagle i uniósł rękę, jakby chciał zasłonić się przed ciosem. Kivrin delikatnie chwyciła go za przegub, po czym przycisnęła dłoń ojca Roche’a do swego policzka.
Musicie wrócić tam, skąd przybyliście… Gdybym tylko mogła! Ciekawe, po ilu dniach bezowocnego oczekiwania zdecydowali się zamknąć sieć: po czterech? Siedmiu? A może wciąż jest otwarta? Pan Dunworthy nie zrezygnowałby, dopóki pozostałby chociaż cień nadziei. Ale takiego cienia nie było. Przecież oni czekali na nią w roku 1320, ona zaś trafiła w 1348. Znalazła się zupełnie sama na końcu świata.
— Nie mogę — odparła. — Nie pamiętam drogi.
— Musicie sobie przypomnieć. — Uwolnił rękę z jej uchwytu. — Tam, gdzie Agnes, za rozwidleniem!
Majaczy, przemknęło jej przez głowę. Przygotowała się na wypadek, gdyby znowu usiłował zerwać się z posłania.
— Tam, gdzie spadliście… — Drugą ręką podtrzymywał łokieć. Nagle zrozumiała, iż ojciec Roche usiłuje wskazać jej kierunek, ale jest tak słaby, że nawet nie jest w stanie wyciągnąć ręki. — Za rozwidleniem.
Za rozwidleniem.
— Co tam jest?
— Miejsce, gdzie was znalazłem, kiedy spadliście z nieba.
Opuścił ramię.
— Myślałam, że to Gawyn mnie znalazł?
— Tak jest — odparł, jakby nie dostrzegał sprzeczności między tymi stwierdzeniami. — Spotkałem go na drodze, kiedy wiozłem was do dworu.
Spotkał go na drodze.
— Tam, gdzie upadła Agnes — powtórzył. — Tego dnia, kiedy pojechaliśmy po jemiołę.
Dlaczego wtedy jej tego nie powiedział? Dlatego, że musiał walczyć z osłem, który zaparł się czterema kopytami na szczycie wzniesienia i ani myślał iść dalej. Co mogło być tego przyczyną?
To, że zwierzę zapamiętało to miejsce. Zapamiętało, że nie tak dawno wydarzyło się tam coś, co je wystraszyło. Kivrin doskonale wiedziała, co to było: ojciec Roche i Balaam byli świadkami jej przeskoku. Widzieli, jak pojawiła się nie wiadomo skąd na leśnej polanie, razem z kuframi i roztrzaskanym wozem.
Kapłan zsiadł z osła i podszedł do niej. Słyszałam go, kiedy stał nade mną, pomyślała. Widziałam jego ślady.
— Musicie wrócić w to miejsce, a stamtąd z pewnością dostaniecie się do nieba — wyszeptał, po czym zamknął oczy.
Ojciec Roche widział ją, kiedy zjawiła się na polanie, stał nad nią, kiedy leżała z zamkniętymi oczami, a gdy przekonał się, że jest chora, wsadził ją na grzbiet osiołka. Nie domyśliła się tego nawet wtedy, gdy zobaczyła go w kościele. Nawet wówczas, gdy dowiedziała się od Agnes, że ksiądz uważa ją za świętą.
Wszystko przez Gawyna, który powiedział, że to on ją znalazł. Przez Gawyna, który lubił się przechwalać i był gotów uczynić wszystko, żeby tylko zaimponować lady Eliwys. „Znalazłem was w lesie, pani, i przywiozłem do dworu”. Całkiem możliwe, iż w swojej ocenie wcale jej nie okłamał. Kim bowiem był zwykły wiejski ksiądz? Nikim. Przez cały czas, kiedy Rosemunda leżała chora, Gawyn zaś pojechał do Bath, sieć czekała na nią, by wreszcie zamknąć się na zawsze.
A ojciec Roche wiedział, gdzie jest miejsce przeskoku.
— Nie musicie na mnie czekać — wyszeptał z zamkniętymi oczami. — Z pewnością już tam was oczekują.
— Ciii… — przemówiła najłagodniej jak potrafiła. — Spróbuj zasnąć, ojcze.
Zapadł w płytką drzemkę, ale jego ręce bez przerwy wędrowały po przykryciu, usiłowały je ściągnąć, unosiły się i opadały jak umierające motyle. W pewnej chwili odgarnął futra, chwycił się za krocze i skulił w pozycji embrionalnej. Biedaczysko, przemknęło jej przez głowę. Nie dość, że jest bardzo chory, to jeszcze musi walczyć z głęboko zakorzenionym wstydem.
Ponownie ułożyła go na wznak i przykryła po szyję, ale on zaraz powtórzył wszystko od nowa. Choć nie miał wysokiej gorączki, jego ciałem wciąż wstrząsały gwałtowne dreszcze.
Kivrin zmarszczyła brwi. Bardzo podobnie zachowywała się Rosemunda. Co prawda ksiądz, w przeciwieństwie do dziewczynki, wymiotował krwią, w związku z czym uznała niemal za pewnik, iż dosięgła go nie dżuma dymienicza, lecz płucna, ale fakt, że nie miał powiększonych węzłów chłonnych pod pachami, jeszcze o niczym nie świadczył. Ostrożnie wysunęła płócienną koszulę z jego spodni i spróbowała rozwiązać sznurek, ale został zaciśnięty tak mocno i tak głęboko werżnął się w ciało, że nie była w stanie tego uczynić.
Delikatnie położyła mu rękę na udzie, pamiętając dobrze, jak wrażliwe na dotyk było ramię Rosemundy. Skrzywił się przez sen, lecz nie obudził, więc powoli przesunęła rękę w górę, prawie nie dotykając materiału, ale i tak wyraźnie czuła coraz większe ciepło.
— Wybacz mi — szepnęła, po czym wsunęła rękę między jego nogi.
Wrzasnął przeraźliwie i zwinął się w kłębek, ale Kivrin już wyszarpnęła rękę. Niewiele brakowało, by i ona krzyknęła. Dymienica była ogromna, twarda, gorąca. Powinna była przeciąć ją wiele godzin temu.
Ojca Roche’a nie obudził nawet jego własny krzyk. Twarz miał poznaczoną czerwonymi i sinymi cętkami, oddychał chrapliwie, z wyraźnym trudem. Ponownie przykryła go futrami, a on znowu podkulił kolana, lecz tym razem uczynił to znacznie mniej gwałtownie. Kivrin zapaliła najdłuższą świecę od jednej z płonących przed posągiem świętej Katarzyny i wstawiła ją do latarni.