— Niedługo wrócę — powiedziała na wypadek, gdyby jednak słyszał, co się wokół niego dzieje, po czym przebiegła przez nawę i wyszła z kościoła głównymi drzwiami.
Chociaż był już prawie wieczór, musiała na chwilę przymknąć oczy, przywykłe do półmroku panującego we wnętrzu świątyni. Co prawda niebo zaciągnęło się ołowianymi chmurami, ale wiatr znacznie osłabł i na dworze wciąż jeszcze było cieplej niż w kościele. Popędziła przez błonie co sił w nogach, zasłaniając ręką pozbawioną szyby ściankę latarni.
W stajni zostawiła ostry nóż, którym cięła sznur podczas pakowania zapasów. Musi go wysterylizować a potem rozciąć dymienicę, zanim nastąpi samoistny wylew. Dymienice usytuowane w pachwinie były szczególnie niebezpieczne, ponieważ znajdowały się blisko tętnicy udowej. Nawet jeśli ojciec Roche nie umrze w wyniku krwotoku, cała trucizna dostanie się do jego krwiobiegu, a wtedy już z pewnością nie będzie dla niego ratunku. Gdyby domyśliła się wcześniej…
Przemknęła obok pustych chlewików i wpadła na dziedziniec. Wrota stajni były szeroko otwarte, we wnętrzu zaś coś się poruszało. Kivrin stanęła jak wryta.
— Kto tam jest? — zapytała, podnosząc latarnię.
Okazało się, że to krowa rządcy, która wędrowała od boksu do boksu, skrzętnie zbierając rozsypany owies. Usłyszawszy głos Kivrin zwróciła ku niej łeb, po czym zaryczała ponuro i ruszyła ku niej ciężkim truchtem.
— Odejdź! Nie mam teraz czasu!
Dziewczyna chwyciła nóż — leżał dokładnie tam, gdzie go zostawiła — po czym wybiegła ze stodoły. Krowa, wciąż rycząc żałośnie, podążała uparcie za nią. Nabrzmiałe wymiona sięgały niemal do ziemi.
— Odejdź! — powtórzyła bliska łez Kivrin. — Muszę mu pomóc, bo umrze.
Spojrzała na potwornie brudny nóż. Już wtedy, kiedy brała go z kuchni, nie był najczystszy, teraz zaś, kiedy poleżał trochę na klepisku, w błocie i zwierzęcych odchodach, przedstawiał sobą żałosny widok.
Skierowała kroki ku studni. W wiadrze, stojącym obok cembrowiny, została zaledwie odrobina wody. Stanowczo za mało, żeby umyć nóż, a gdyby chciała rozpalić ogień i zagotować pełen gar wody, straciłaby mnóstwo czasu. Przydałby się alkohol, ale przecież zużyli już cały zapas wina na sakramenty oraz do odkażania „narzędzi chirurgicznych”. Nagle przypomniała sobie o butelce, która została w pokoju Rosemundy.
Krowa otarła się o nią i spojrzała błagalnie.
— Nic z tego — stwierdziła stanowczo Kivrin, po czym weszła do dworu.
W sieni było zupełnie ciemno, natomiast do głównej izby przedostawały się przez wąskie, wysokie okna smugi szarego światła, kładąc się regularnymi plamami na wygasłym palenisku, zasłanej słomianymi matami posadzce oraz stole, na którym zostały nadpsute jabłka.
Wśród jabłek krzątały się szczury. Nie uciekły na jej widok, tylko przez chwilę wpatrywały się w nią uważnie czarnymi, błyszczącymi oczkami, po czym wróciły do przerwanej uczty. Było ich z pewnością ponad dziesięć, jeden zaś stał słupka na trójnożnym zydelku Agnes, z łapkami złożonymi jak do modlitwy.
Postawiła latarnię na podłodze.
— Wynoście się — powiedziała.
Szczury urzędujące na stole nawet na nią nie spojrzały, uczynił to natomiast ten ze stołka; zmierzył ją lodowatym, pogardliwym wzrokiem, dając jej do zrozumienia, że uważa ją za intruza.
— Wynoście się stąd! — zawołała i podbiegła do stołu.
Nadal ani myślały uciekać. Dwa niespiesznie schowały się za kamienną miseczkę z solą, inny natomiast wypuścił z łapek jabłko, które potoczyło się na krawędź stołu i spadło z głuchym plaśnięciem na podłogę.
Kivrin uniosła nóż.
— Wynoście… — Wbiła go w blat i szczury wreszcie rozbiegły się w panice. — …się… — Powtórzyła cios. Kolejne jabłko spadło na podłogę, potoczyło się po zaśmieconej posadzce i znieruchomiało przy palenisku. — …stąd!
Jeden z gryzoni pomylił kierunki, zeskoczył na podłogę i pomknął w stronę dziewczyny.
— Uciekaj! — krzyknęła, a następnie cisnęła w niego nożem.
Naturalnie nie trafiła, lecz zwierzę zrozumiało jej intencje, zawróciło raptownie, po czym znikło w jakimś ciemnym kącie.
— Wynoście się wszystkie! — załkała Kivrin i ukryła twarz w dłoniach. — Idźcie sobie! Nie chcę was tutaj!
— Muuu! — odezwała się krowa z sieni.
— To tylko choroba. — Ręce dziewczyny, choć trzymała je przyciśnięte do twarzy, drżały jak w febrze. — Nikt nie jest winien. To po prostu choroba, taka sama jak wiele innych.
Opanowała się jakoś, podniosła z podłogi nóż, wzięła do ręki latarnię i wyszła do sieni. Krowa wlazła do połowy do domu, ale zaklinowała się w drzwiach. Nie zwracając uwagi na żałosne postękiwania zwierzęcia, Kivrin wspięła się po schodach na piętro.
W pokoju panował okropny ziąb. Wiatr zerwał nawoskowane płótno, które teraz zwisało smętnie obok okna. Łóżko było w potwornym nieładzie, tak jak zostawił je pisarz, próbując wygrzebać się z pościeli. Spod łóżka dobiegały jakieś szeleszczące odgłosy, lecz Kivrin nie uznała za stosowne tam zajrzeć. Skrzynia o rzeźbionym wieku była otwarta; na samym wierzchu leżał zwinięty byle jak, szkarłatny płaszcz pisarza.
Butelka z winem znikła bez śladu. Dziewczyna rozglądała się uważnie dokoła, a wreszcie, rada nie rada, uklękła i spojrzała pod łóżko. Poświeciwszy latarnią dostrzegła niewyraźny obły kształt; wyciągnęła rękę, ale butelka potoczyła się tak daleko, że po to, by jej dosięgnąć, musiała prawie do połowy wpełznąć pod mebel.
Wyczołgawszy się spod łóżka stwierdziła, że butelka jest pusta.
— O, nie… — jęknęła rozpaczliwie.
Co najmniej minutę siedziała bez ruchu na podłodze, wpatrując się w puste naczynie. Nie mieli już wina. Ojciec Roche zużył cały zapas na rozdzielanie sakramentów.
Chwileczkę: a co z butelką, którą dał jej, kiedy Agnes rozbiła sobie kolano? Kivrin ponownie wpełzła pod łóżko i ostrożnie, po omacku, przesunęła ręką przy samej ścianie. Nie pamiętała w tej chwili, ile wina zostało w butelce, ale była pewna, że nie zużyła całego.
Niewiele brakowało, by jednak ją przewróciła. Chwyciła za szeroką szyjkę w ostatniej chwili. Wycofała się spod łóżka, po czym delikatnie potrząsnęła naczyniem; było co najmniej w połowie pełne. Wsunęła nóż za sznurek podtrzymujący jej portki, wetknęła butelkę pod pachę, chwyciła płaszcz pisarza i zeszła na dół. Szczury wróciły już do przerwanej uczty, tym razem jednak pierzchły natychmiast, kiedy tylko pojawiła się w sieni.
Krowa wciąż tkwiła w drzwiach, blokując wyjście. Kivrin zgarnęła na bok słomiane maty, postawiła butelkę na kamiennej posadzce, po czym zaparła się rękami o rogaty łeb i zaczęła pchać z całej siły. Minęło sporo czasu, nim zdołała wyprowadzić krowę na dziedziniec, ta jednak natychmiast ponowiła próbę wtargnięcia do domu.
— Nic z tego — stwierdziła stanowczo dziewczyna.
Krowa zaryczała rozpaczliwie.
— Później cię wydoję.
Zrobiło jej się jednak żal zwierzęcia, więc pobiegła do stodoły, zrzuciła ze stryszku trochę siana, po czym wróciła po swoje skarby i popędziła z nimi do kościoła.
Ojciec Roche był nieprzytomny. Leżał na wznak z szeroko rozrzuconymi nogami i ramionami, niczym człowiek ogłuszony silnym ciosem w szczękę. Oddychał głośno, z wyraźnym trudem, jego ciałem zaś od czasu do czasu wstrząsały dreszcze.